20 marca, czyli szesnaście dni po zdiagnozowaniu w Polsce pierwszej osoby zakażonej koronawirusem, mąż namówił mnie na spacer. To miało być wyjście z domu dla zdrowia, żeby wyrwać się z homeoffice’owego kołowrotka. Jedynymi osobami, które tamtego piątkowego wieczoru spotkaliśmy na Plaży Żoliborz, okazali się dawno niewidziani znajomi. Trzymając się w słusznej odległości, wymieniliśmy się najświeższymi informacjami na temat COVID-19, opiniami o aktualnej sytuacji w kraju i za granicą, w naszych miejscach pracy i domach. Znajoma z rozbawieniem zrelacjonowała swoje niedawne spotkanie ze starszą sąsiadką na klatce schodowej. Seniorka, jak to miała w zwyczaju, zbliżyła się do dziewczyny z serdecznym powitaniem. Znajoma odskoczyła wystraszona, niemal krzycząc: „Proszę się nie zbliżać, może się pani zarazić! Proszę na siebie uważać!”. Sąsiadka odpowiedziała z uśmiechem: „Spokojnie, ja się już przygotowuję do odchodzenia”.

W niemal wszystkich materiałach informacyjnych na temat koronawirusa do znudzenia podkreśla się, że najbardziej narażeni na ciężki przebieg COVID-19, a nawet śmierć, są seniorzy. W marcu mówiono, że wirus przyjechał do Europy z Chin wraz z pracownikami domów spokojnej starości. Wysokie liczby ofiar we Włoszech tłumaczono starzejącym się społeczeństwem. W Wielkiej Brytanii Boris Johnson zamierzał odizolować w przymusowej czteromiesięcznej kwarantannie wszystkie osoby powyżej siedemdziesiątego roku życia. Łudził się, że w ten absurdalny sposób zapobiegnie licznym ofiarom epidemii. Z kolei odnośnie do osób młodych długo panowało przekonanie, że mogą czuć się w zasadzie bezpieczne. Według statystyk WHO dzieci i ludzie młodzi często przechodzili zakażenie SARS-CoV-2 bezobjawowo. Stawali się zatem tak zwanymi „wektorami”, czyli przenosili wirusa i nieświadomie infekowali innych, tych bardziej narażonych na poważne skutki infekcji – seniorów. Większe ich skupiska, takie jak wspomniane domy spokojnej starości czy domy opieki, stały się miejscami szczególnie „wrażliwymi”. Podobnego rodzaju skupiskami w wielu miejscach Polski są niektóre osiedla i bloki mieszkalne.

Mieszkam na kameralnej, zielonej Kolonii Kępa Potocka na warszawskim Żoliborzu. Ukończone w latach 60. osiedle składa się z trzech punktowców i deski. Zamieszkuje je około trzech tysięcy osób. Kępa Potocka to stosunkowo młoda część Warszawy z punktu widzenia historycznego czy architektonicznego, ale pod względem demograficznym plasuje się w gronie najstarszych. W 2002 roku w lokalnej gazecie Hanna Gosk napisała, że „Kępa Potocka jest rejonem specyficznym, 40% zamieszkałych tam ludzi to osoby powyżej 60 roku życia”1. Także dzisiaj charakterystyczne dla tego osiedla są wiekowe, a nawet bardzo wiekowe osoby, które powoli, z chodzikami lub o laskach, poruszają się po okolicznych alejkach.

Świadomi uwarunkowań naszych sąsiadów i z myślą o ich potrzebach wywiesiliśmy z mężem ogłoszenie, wydrukowaną z internetu kartkę ze zgrabną formułką: „Drodzy starsi sąsiedzi! Jeśli boicie się wirusa i potrzebujecie pomocy, chętnie pójdziemy po zakupy albo do apteki”. Nikt nie zadzwonił. Po kilku dniach wiedzieliśmy już, że część starszych osób nie opuszczała mieszkań, bo wcześniej została zaopatrzona w zapasy przez swoje dzieci albo innych członków mieszkającej niedaleko rodziny. Reszta, jak gdyby nigdy nic, wychodziła z psem, na ławeczkę, załatwiała sprawunki w sklepie, żartując ekspedientkami. Jedna z naszych sąsiadek nie dała się przekonać, że samochód można ubezpieczyć przez internet i że to zły czas na jeżdżenie po hipermarketach w poszukiwaniu płynu dezynfekującego. Tego rodzaju różnice w podejściu do samoizolacji „The New Yorker” składał na karb różnic pokoleniowych. W dowcipnym artykule na jego łamach opisano niesubordynację ukochanych starszych i, jak mogłoby się wydawać, rozsądnych ludzi2. W tym samym czasie na polskim Facebooku, między innymi w grupie Widzialna Ręka, można było przeczytać relacje (jednak już w znacznie bardziej zdesperowanym tonie) młodych osób, które skarżyły się, jak wielokrotnie i bezskutecznie próbowały przekonać swoich rodziców lub dziadków do pozostania w domu i stosowania wszelkich możliwych środków ostrożności. Okazało się, że dla wielu seniorów wyjście do sklepu jest od dawna jednym z istotnych punktów w kontaktach społecznych, a teraz stało się dodatkowo przyczółkiem wolności.

Podczas pandemii Deska, czyli jeden z bloków Kępy Potockiej, sprawdziła się jako „maszyna do mieszkania” doskonale, i to nie tylko dla seniorów. Ten modernistyczny blok jako jeden z pierwszych, tak jak katowicka Superjednostka, został zaprojektowany z myślą o samowystarczalności. W duchu Le Corbusiera w przyziemiu funkcjonują lokale usługowo-handlowe, można zatem niemal bez wychodzenia z budynku zadbać o wszystkie podstawowe potrzeby. Od powstania Deski w 1969 roku do dzisiaj skład lokali handlowych pozostał niemal bez zmian. Kiosk, sklep mięsny, sklep spożywczy, klub seniora, a w sąsiednim bloku pralnia. Przybyły tylko (w miejscu zabudowanych podcieni) sklep monopolowy na jednym krańcu bloku i apteka na drugim, fryzjer i warzywniak.

W ostatnim roku dla małych inicjatyw ulokowanych w tym wspólnym domu nastał jednak prawdziwie ciężki czas. Zepsuły się wiekowe windy na zapleczach, a i model konsumencki chyba się zmienił. Najpierw upadł sklep mięsny, później jego los podzieliła apteka, a kilka miesięcy temu zniknął ukochany przez mieszkańców warzywniak. W marcu ze względów bezpieczeństwa zamknięto klub seniora i salon fryzjerski, za to sklep z alkoholami działał na pełnych obrotach, „jakby codziennie był sylwester”, według słów jednego ze sprzedawców. Wybawieniem dla mieszkańców okazał się sklep spożywczy. Kiedy z całej Polski spływały do mediów zdjęcia pustych półek, na których zdesperowani ludzie poszukiwali makaronu, ryżu albo papieru toaletowego, nasz sklepik typu „mydło, widło i powidło” codziennie, łącznie z niedzielami, oferował wszystkie z deficytowych towarów. Niemal nie dało się tu odczuć konsumenckiej paniki. Właściciele spożywczaka wykazywali się troską o klientów, z własnej inicjatywy wprowadzili limit pięciu osób w sklepie, panie przy kasie obsługiwały nas w jednorazowych rękawiczkach, przy drzwiach dodatkowy pracownik pilnował, by limit zakupowiczów nie został przekroczony. Mieszkańcom osiedla zaoferowano też dostarczanie zakupów pod drzwi. Dostawy chleba, makaronu i papieru toaletowego przyjeżdżały regularnie. Byliśmy bezpieczni. Dla wielu blok stał się twierdzą, w której bez większych problemów przetrwaliby wielomiesięczne oblężenie.

Po pierwszym tygodniu mobilizacji nastroje jednak się zmieniły, nastąpiło uśpienie czujności, zmęczenie strachem. Trochę więcej lokatorów wyszło z mieszkań. Zachęciła ich ładna pogoda, wygnała konieczność uzupełnienia zapasów albo po prostu czuli się sfrustrowani przymusową izolacją. Sprzedawczynie zrezygnowały z rękawiczek, nie pilnowano tak restrykcyjnie liczby osób przebywających w sklepie. Cóż, dotychczas nikt nie słyszał o tym, żeby ktoś z mieszkańców osiedla złapał koronawirusa. Czekamy na najgorsze i daje się odczuć, że jest to cisza przed burzą. Co prawda rozmieszczenie budynków Kępy Potockiej uniemożliwia wspólne muzykowanie na balkonach na wzór włoski, to jednak podczas jednego z pierwszych przedwiosennych weekendów, kiedy na południe od Alp osoby zakażone SARS-CoV-2 liczono już w tysiącach, a w Polsce odnotowywano dopiero pierwsze dziesiątki przypadków, ktoś wywiesił na balkonie włoską flagę. Znak solidarności. Jakby manifest tego, że wszyscy jesteśmy sąsiadami, a odległości nie mają znaczenia, bo mierzymy się z tymi samymi problemami.

Włosi byli dumni, że w sytuacji epidemii nie poświęcają swoich starszych. W publicznych przekazach odwoływano się do legendy o Eneaszu, mitycznym bohaterze, który uciekając z płonącej i oblężonej przez Greków Troi, niósł na ramionach swojego starego ojca. W Polsce kilka tygodni po ogłoszeniu stanu zagrożenia epidemicznego okazało się, że ogniskami zarażeń są domy pomocy społecznej. We wspólnych stołówkach i innych pomieszczeniach pensjonariusze zarażali się od siebie nawzajem, środki ochrony osobistej, którymi dysponował personel, okazały się niewystarczające. W mediach krążyły zdjęcia ośrodków otoczonych kordonami samochodów policyjnych, w oknach bielały twarze opiekunek uwięzionych wraz z zainfekowanymi i chorymi. W istocie nie było dla nich innego wyjścia3, tak jak dla wielu starszych osób mieszkających w DPS-ach. Choć na początku marca niektóre ośrodki zachęcały rodziny swoich pensjonariuszy, aby na czas pandemii odebrały bliskich i samodzielnie się nimi opiekowały, wiele starszych osób pozostało w placówkach.

Wprawdzie na poziomie indywidualnym pandemia COVID-19 wywołała wiele gestów czułości wobec seniorów, głośno i wprost mówiono, jacy są kochani i ważni, lecz na poziomie politycznym ich życie stało się stawką negocjacji ze społeczeństwem. Specyfika koronawirusa, najgroźniejszego właśnie dla osób w podeszłym wieku, chorych i słabych, postawiła ludzkość w szczególnej sytuacji troski nie o siebie, lecz o innych. Rządy wszystkich państw musiały zdecydować, ile ludzkich istnień będą skłonne poświęcić dla dobrobytu jednostek albo jaką cenę jednostki są gotowe zapłacić za bohaterstwo, czyli troskę o starszych. Kryzysy i pandemie powodują nasilenie wszystkich istniejących nierówności, ujawniają te miejsca systemu, które nie działają. Pokazują, kto jest uprzywilejowany, a kto przegrany w nowym, bardziej bezwzględnym układzie sił. Dla seniorów mieszkających na Kępie Potockiej modernistyczny projekt samowystarczalnego osiedla sprawdził się jako bezpieczne miejsce do mieszkania, jednak dla tych bardziej zależnych od innych ludzi, dla pensjonariuszy DPS-ów, dom stał się więzieniem.