Zora ma tę właściwość, że zapisuje się w pamięci, fragment po fragmencie, w kolejności ulic i domów wzdłuż ulic, i drzwi, i okien domów, chociaż nie przejawia w nich nic szczególnie pięknego lub osobliwego. […] To niezacierające się w pamięci miasto jest jak rusztowanie czy sieć, w której okach każdy może umieszczać to, co chce zapamiętać: nazwiska sławnych ludzi, cnoty, liczby, klasyfikację roślin i minerałów, daty bitew, gwiazdozbiory, części mowy. Pomiędzy każdym pojęciem a każdym z punktów swej drogi będzie mógł ustalić porządek podobieństwa lub kontrastu, który posłuży pamięci za natychmiastowy punkt odniesienia. Toteż najwięksi mędrcy świata to ci, którzy znają Zorę na pamięć1.

DRZEWO WIEDZY

Twórcą pierwszej konceptualizacji wiedzy i poznania, w której te dwie abstrakcyjne kategorie zostały przybliżone za pomocą uchwytnego, dostępnego zmysłom obiektu i powszechnie znanej czynności z nim związanej, jest starotestamentowy Bóg. Jak dowiadujemy się z tak zwanego drugiego opisu stworzenia człowieka, zaraz po tygodniu, w trakcie którego ex nihilo wyłoniły się niebo, ziemia i stworzenia powietrzne, morskie i ziemskie, Stwórca „zasadził ogród w Edenie na Wschodzie” (Rdz 2,8)2, a w jego środku umieścił dwa drzewa: życia oraz poznania dobra i zła (Rdz 2,9). Nie dał starotestamentowy Stwórca zbyt wiele czasu człowiekowi, aby ten zarówno oswoił się z ideą drzewa i nauczył odróżniać je od innych roślin, jak i zdążył opanować czynność spożywania jego owoców, jednak inny warunek nakładany zwykle na konceptualizację: konkret zamiast abstrakcji – jest już jak najbardziej spełniony. Owoce drzewa reprezentują cząstkę boskiej wiedzy, do której dostęp człowiekowi został zabroniony, drzewo poznania reprezentuje zaś wiedzy tej całość, a akt spożywania jego owoców oznacza internalizację wiedzy, wchłonięcie jej, w wyniku czego wiedza i podmiot poznający stają się jednym.

Można toczyć spory o różne wykładnie tego fragmentu Księgi Rodzaju i doszukiwać się w nim kolejnych warstw znaczeń, natomiast faktem jest, że historia ludzkiej myśli usiana jest mniej lub bardziej dyskretnie ulokowanymi próbami metaforycznego przedstawiania tego, czym wiedza jest – i w zasadzie w dalszym ciągu generujemy kolejne. Owe metafory i obrazy mają to do siebie, że bardzo często istotną rolę odgrywa w nich pierwiastek przestrzenny. To za jego pomocą można uchwycić granice pomiędzy poszczególnymi obszarami wiedzy, wyznaczyć pomiędzy nimi relacje zawierania się w, obejmowania, przecinania zakresów, nadrzędności i podrzędności. Z metaforami przestrzennymi jest trochę tak jak z diagramami Venna, których używa się do przedstawiania zbiorów lub zakresów pojęć: kiedy zbiór przedstawimy sobie symbolicznie za pomocą okręgu, łatwiej jest nam skupić uwagę i obserwować relacje pomiędzy dwoma, czasem skomplikowanymi zbiorami, niż obracać je w głowie.

Jeden z pierwszych starożytnych przykładów tego rodzaju konceptualizacji wiedzy – znów za pomocą drzewa – znaleźć można w traktacie Isagoga (Εἰσαγωγή) Porfiriusza, żyjącego w III wieku n.e. przedstawiciela szkoły neoplatońskiej, który to traktat stanowił komentarz do Kategorii Arystotelesa3. W tym ostatnim traktacie, będącym wprowadzeniem do metafizyki i filozofii języka Stagiryty, można odnaleźć rozważania na temat pojęć abstrakcyjnych, ogólnych, konkretnych i jednostkowych. Za ich pomocą można orzekać o różnych bytach i stwierdzać zależności pomiędzy nimi. Rodzi się jednak problem: w jaki sposób uporządkować te wszystkie byty w jedną strukturę? Odpowiedzią na ten problem było właśnie wprowadzone przez Porfiriusza drzewko, w którym zbiory obdarzonych (nasyconych) konkretnymi właściwościami bytów zostały ułożone w szereg zależności gatunkowo-rodzajowych. To, co względem nadrzędnego gatunku było rodzajem, względem klasy znajdującej się niżej było już gatunkiem – i tak ad infinitum.

Porfiriusz jest klasycznym przykładem tego, że bez graficznej i przestrzennej reprezentacji niepodobna czasami dobrze przedstawić tego, na czym dana koncepcja ma polegać, jaką ma ona strukturę, jak przedstawia się jej logiczny szkielet. Ten przestrzenny „nerw” znajdujący się w ciele teorii dawał o sobie znać w ciągu wieków na różne sposoby. Czasami była to postać dyskretna, jak w przypadku hierarchicznej struktury pojęć gatunkowo-rodzajowych, jak u przywoływanego wyżej komentatora Stagiryty, niektóre tego rodzaju idee zahaczały już o mistycyzm, jak w wypadku arbor scientiarum, „drzewa wiedzy”, które na kartach swoich traktatów próbował opisać Rajmund Lull, trzynastowieczny franciszkanin, filozof i teolog, jeden z twórców kombinatoryki. Myśliciele czasami uciekali się też do przypowieści i narracji, w których odpowiednio zarysowana przestrzeń, sposób przemieszczania się po niej (lub przebywanie w niej) stanowią egzemplifikację abstrakcyjnych problemów związanych z wiedzą i poznaniem. Wystarczy sięgnąć po klasyczny przykład, jakim jest platońska przypowieść o jaskini, w której ludzie przykuci łańcuchami (czyli błędnymi mniemaniami) spoglądają na cienie rzeczy, a ich wyzwolenie może się dokonać tylko poprzez drogę w górę, ku światłu słonecznemu (czyli prawdzie)4. Z kolei u innych filozofów pierwiastek przestrzenny ma bardziej dyskretny charakter i można go odnaleźć w postaci takich drobnych, poczynionych jakby mimochodem, uwag o wznoszeniu gmachu wiedzy czy wędrówce przez nowe terytoria intelektu, dla których właśnie, na kartach danego traktatu, jest kreślona stosowna mapa – przykładami mogą być tutaj Kartezjusz i Immanuel Kant5.

Próby konceptualizacji wiedzy obejmowały również tejże wiedzy magazyn, czyli pamięć. W różnej maści produkowanych dzisiaj na potęgę poradnikach wzmacniania i ulepszania pamięci, a także w podręcznikach wystąpień publicznych (które niegdyś nazwano by po prostu retoryką) odnaleźć można szereg zaleceń związanych z zapamiętywaniem jak najdłuższych ciągów idei, wyrazów, cyfr itd. Wszystko to są wyrażone nowszym językiem sposoby, które znali już starożytni, a które udoskonalali ich średniowieczni i nowożytni kontynuatorzy. Skodyfikowali oni metody tworzenia ciągów skojarzeń, zapamiętywania rozkładu części oracji za pomocą układu części dłoni, to oni wreszcie wynaleźli genialny w swej prostocie, choć wymagający dużej wyobraźni pomysł, aby tworzyć w umyśle reprezentację opuszczonego budynku, na przykład pałacu, w którego kolejnych zaułkach, komnatach, korytarzach umieszczane są części wystąpienia, reprezentowane na przykład przez rzeźby i inne obiekty mające automatycznie ewokować skojarzenia z tym, co ma być powiedziane w dalszej kolejności. Zwieńczeniem tej długiej i doskonalonej na różne sposoby przez stulecia tradycji był zbudowany z drewna teatr pamięci żyjącego w XVI wieku Giulia Camilla – dzieło, którego tajemnicę działania poznał tylko król Francji, a w którym zbiegły się tradycje mnemotechniki i renesansowego hermetyzmu6.

Z GAŁĘZI NA GAŁĄŹ

Na początku XVI wieku wykładana na podległych władzom kościelnym uniwersytetach metoda scholastyczna osiągnęła apogeum swoich możliwości i zamieniła się, przynajmniej zdaniem niektórych współczesnych, w rodzaj autotelicznej sztuki, zarówno oderwanej od właściwego przedmiotu jej dociekań, jak i ślepej na realne potrzeby społeczne związane z klasą ludzi posiadających wykształcenie akademickie. Stereotypowe wyobrażenie scholastyki jako filozoficznej i teologicznej metody nastawionej na tworzenie nieskończonych ciągów dystynkcji i piętrowych, tak wyrafinowanych, że prawie niemożliwych do uporządkowania koncepcji metafizycznych, ma swoje źródła właśnie w jej okresie schyłkowym. Stanowi on wprawdzie fascynujący obszar badawczy7, jednak w obliczu „odkrycia starożytności”, jakie dokonało się za sprawą humanistów odkrywających zapomniane greckie i rzymskie teksty i odnajdujących w nich inny obraz epok poprzedzających wieki średnie8, scholastyka wydawała się zapatrzonym we własny pępek przeżytkiem. Dlatego też stanowiła doskonałą pożywkę dla ironicznych uszczypliwości, takich jak chociażby Pochwała głupoty Erazma z Rotterdamu, w której odmalowany został „taniec śmierci” a rebours, swoisty taniec głupoty, w którym prym wiodą teologowie scholastycy9.

Takie sarkastyczne ataki skierowane pod adresem scholastycznego gmachu wiedzy nie zawierały jeszcze w sobie programu pozytywnego. Sprawiały niewątpliwie, że na nieskazitelnym gmachu scholastycznych sylogizmów i kategoryzacji zaczęły się pojawiać rysy, a fundamenty zaczynały drgać, jednak z takich utworów jak Erazmowa tyrada upersonifikowanej Głupoty nie wynikało jeszcze, jaki miałby być nowy porządek wiedzy. Propozycje rozwiązań nadeszły jednak stosunkowo szybko. W czasie, kiedy Pochwała „księcia humanistów” schodziła z prasy drukarskiej, studia w Paryżu rozpoczynał Juan Luis Vives, późniejszy przyjaciel Erazma i jedna z najbardziej wpływowych postaci renesansowej refleksji na temat edukacji10. Do jego najważniejszych dzieł zalicza się rozprawę De causis corruptarum artium (O przyczynach psucia się sztuk), która zawiera zarówno fundamentalną krytykę scholastyki, jak i program reformy edukacyjnej systemu sztuk wyzwolonych w duchu humanistycznym, który Vives rozwijał również w następnych traktatach.

Z kolei sześć lat po ukazaniu się Stultitiae laus, w roku 1515 w jednej z pikardyjskich wiosek urodził się Piotr Ramus (Pierre de la Ramée) i to jemu przypadł w udziale zaszczyt bycia jednym z głównych burzycieli scholastycznego porządku. Akademicka legenda głosi, że karierę uniwersytecką zaczął od obrony magisterium, którego teza głosiła, iż wszystko, co napisał Arystoteles, jest fałszem (quaecunque Aristotelis dicta essent, commentitia essent)11. Ponieważ scholastyka opierała się od czasów św. Tomasza z Akwinu na schrystianizowanej filozofii Stagiryty, nie można było sobie wyobrazić większego intelektualnego skandalu i w istocie Ramusowi postawiono wiele zarzutów i próbowano ograniczyć jego działalność. Na legendę obrazoburcy zresztą metodycznie pracował, pisząc rozprawy nie tylko przeciwko Arystotelesowi (Aristotelice animadversiones), ale także dwóm innym starożytnym „ojcom założycielom” średniowiecznych sztuk wyzwolonych, Cyceronowi i Kwintylianowi (Brutinae quaestiones oraz Rhetoricae distinctiones in Quintilianum). W wypadku Ramusa teksty te nie były już wyłącznie próbami wbicia szpili w nadęty do granic możliwości scholastyczny balon; równolegle do tych tekstów rozwijał razem ze swoim towarzyszem Omerem Talonem (Audomarus Talaeus) nowy, zreformowany system wiedzy. Został on oparty na trzech prawach zaczerpniętych z Analityk wtórych Arystotelesa, a jego głównym zadaniem było wprowadzenie na nowo porządku, którego scholastyka nie była w stanie już utrzymać, a którego zdaniem Ramusa zabrakło już na samym początku, kiedy reguły sztuk (czyli dyscyplin wiedzy) były kodyfikowane przez starożytnych uczonych. Trzy prawa – sprawiedliwości, prawdy i mądrości – tworzące rodzaj aksjomatycznego systemu, miały służyć jako niemal automatyczne narzędzie, za pomocą którego możliwe będzie wyznaczanie przedmiotu danej dyscypliny, określanie właściwych tylko jej typów sądów oraz tworzenie ich hierarchicznego układu.

Do dzisiaj między historykami trwają spory co do zasadności niektórych rozwiązań wprowadzonych przez Ramusa (ograniczył retorykę do nauki o figurach retorycznych, a część poświęconą argumentacji przeniósł do logiki), jednak z całą pewnością można powiedzieć, że udało mu się… zasadzić drzewo. To właśnie bowiem Ramusowi i ramistom, jego kontynuatorom, których można odnaleźć w licznych ośrodkach edukacyjnych Europy drugiej połowy XVI i pierwszych dekad XVII wieku, zawdzięczamy spopularyzowanie cudownego wynalazku, jakim jest nawias klamrowy. Nie został on jednak wykorzystany przez ramistów jako znak służący do wprowadzania wtrąceń w tekście, ale jako element konstrukcyjny niezliczonych diagramów, opartych najczęściej (choć też nie zawsze) na zasadzie dychotomicznego podziału.

Ponieważ ramiści wychodzili z założenia, że ramistyczne prawa nie mają charakteru sztucznego wymysłu, tylko są zgodne ze światłem rozumu, uważali, że ludzka wiedza uporządkowana podług tychże reguł będzie się tworzyć i zapamiętywać sama i jeśli na przykład dostaniemy do analizy jakieś złożone pojęcie, to bez większego problemu rozłożymy je na binarne pary, których kolejne węzły będą się rozgałęziać aż do osiągnięcia najprostszych elementów.

By pokazać to na najbliższym Ramusowi i Talonowi przykładzie, czyli retoryce: retoryka jako sztuka dobrego mówienia składa się z dwóch części, wysłowienia i sztuki występowania. Wysłowienie obejmuje figury retoryczne i tropy. Tropy składają się wprawdzie z czterech elementów (metafory, ironii, synekdochy i metonimii), ale są pogrupowane w pary. Podobnie rzecz ma się z figurami, których układ rodzajowo-gatunkowy jest również podporządkowany zasadzie dualnego podziału. To samo paryscy teoretycy zrobili ze sztuką występowania, podporządkowując ją binarnemu rygorowi (choć nie zawsze im się to udało). Retoryka jest jednym z szeregu przykładów. Chcecie w ten sposób opanować dialektykę – sięgnijcie do podręcznika Ramusa lub dzieł logicznych któregoś z jego komentatorów; chcielibyście poznać życiorys Cycerona w formie tabelarycznej – odnajdźcie egzemplarz Ciceronianusa szwajcarsko- niemieckiego ramisty Johanna Thomasa Freigego; chcielibyście dostać książkę, w której cała struktura wiedzy została ujęta w taki właśnie sposób – takie dzieło również powstało i są to Tableaux accomplis Christophe’a de Savigny’ego12. Ta ostatnia „encyklopedia” jest zresztą pięknym przykładem kompromisu zawartego między kostycznym ramizmem (posądzanym między innymi przez Frances Yates o ikonoklazm) a potrzebą estetyzacji: wieczne tablice (tabulae perpetuae) w dziele de Savigny’ego – znajdujące się na szesnastu kartach – przedstawiają poszczególne dziedziny wiedzy, ale jednocześnie cieszą oko, bo zostały wtłoczone w medaliony i otoczone bordiurami.

Ramizm do pewnego stopnia powtórzył w przyspieszeniu historię scholastyki: od obiecującego początku do schyłkowej postaci i jałowych roztrząsań. Już wkrótce po śmierci Ramusa w trakcie masakry w noc św. Bartłomieja elżbietański dramaturg Christopher Marlowe pisał w o Ramusie jako flat dychotomists, płaskim dychotomiście (The Massacre at Paris, sc. 9). Nawet jeśli ramizm okazał się ślepą uliczką z punktu widzenia nauki i zbyt rygorystycznie przestrzegał granic pomiędzy poszczególnymi dziedzinami wiedzy, które w rzeczywistości na siebie zachodzą i zapewne zawsze zachodzić będą, to udała się dzięki niemu jedna ważna rzecz: rozpoczęła się nowa epoka w europejskiej edukacji, w której w licznych gimnazjach powstających chociażby na terenie sfragmentaryzowanego i podzielonego pod względem wyznaniowym cesarstwa niemieckiego uczniowie mogli sprawnie nabywać wiedzę, przydatną im następnie w służbie publicznej13. Zdobywanie tejże wiedzy miało zaś formę wspinania się po kolejnych gałęziach drzewa. Ramistyczne diagramy bowiem, jeśli spojrzeć na nie pod odpowiednim kątem, miały postać obróconego o 45 stopni schematycznego układu korzeni lub korony drzewa pozbawionego liści. Wiedza przedstawiona w ten sposób na kartach szesnastowiecznych opracowań nie miała już może takiego uroku, jaki należy wiązać z mnemotechnicznymi traktatami, w których konieczne było uciekanie się do pomocy w postaci wirtualnych, wyobrażonych przestrzeni, jednak z całą pewnością w sposób, w jaki została zorganizowana, wpisany został element przestrzenny. Widać to w jej hierarchicznym układzie, w zależnościach pomiędzy poszczególnymi elementami, wreszcie: w świadomym wyborze takiego, a nie innego sposobu symbolicznej reprezentacji (który zresztą miał również ogromny wpływ na rozwój drukarstwa).

THEATRUM WIEDZY

 Jeśli komuś skakanie po suchych gałęziach wiedzy uporządkowanej na modłę ramistyczną zacznie się w pewnym momencie wydawać nudne, a jest to całkowicie zrozumiałe, to historia nowożytnej wiedzy i sposobów jej przedstawiania ma do zaoferowania kilka nieco mocniej działających na wyobraźnię obrazów i opowieści.

Humanistyczne ambicje związane z wypływającymi w różnych zapomnianych przez Boga i ludzi opactwach tekstami zaczęły obejmować nie tylko przeszłość, ale i teraźniejszość. Dzięki odkryciom geograficznym świat zaczął się gwałtownie rozszerzać, a informacjom o innych kulturach i ich dziejach, zwierzętach i roślinach z niewidzianych wcześniej przez Europejczyków lądów nie było końca. Ta powódź danych przyczyniła się do konieczności zrewidowania struktury wiedzy. Świat stał się względny. Obyczaje mieszkańców dalekiej Azji, Ameryk czy Afryki znacznie się różniły od sposobu życia mieszkańców Starego Kontynentu. Źródła na temat ich dziejów wymusiły konieczność uzgodnienia ich sposobu mierzenia czasu z chronologią śródziemnomorską, obejmującą dzieje Bliskiego Wschodu, Grecji i Rzymu. Nowe gatunki roślin i zwierząt z jednej strony dostarczały wierzącym kolejnych powodów do zachwytów nad pięknem Stworzenia, z drugiej uświadamiały ludziom, że dotychczasowa wizja królestw fauny i flory była zbyt wąska i niezdolna już objąć nowych gatunków przywożonych przez kolejne żaglowce. W ślad za tymi wszystkimi bodźcami poznawczymi zrodził się nowy projekt epistemologiczny – ideał encyklopedii, która obejmie wszystkie napisane teksty, wszystkie gatunki zwierząt i roślin, chronologie wszystkich królestw i genealogie wszystkich dynastii. Emblematem dla tych wysiłków jest chociażby Theatrum vitae humanae, dzieło jednego człowieka – niestrudzonego bazylejskiego erudyty Theodora Zwingera (1533–1588). Zwingerowi udało się ująć zręby ówczesnej wiedzy, w czym pomogły mu również ramistyczne tabele, jednak dzieło, w miarę jak potop informacji postępował, wymagało aktualizacji, a kolejne wydania ukazywały się jeszcze kilka dekad po śmierci autora, na początku XVII wieku.

Do grona współtwórców encyklopedycznego gmachu należy zaliczyć obok Zwingera takie postaci jak Konrad Gesner, zuryski uczony, autor pierwszej systematycznej bibliografii oraz erudycyjnych prac z zakresu zoologii i botaniki czy, Ramus z jego drzewkowym projektem nowego systemu wiedzy. Późniejsze, bo datowane już na XVII stulecie próby stworzenia nowej nauki należy przypisać takim reformatorom wiedzy i dydaktyki jak Johann Heinrich Alsted, autor wielkiej, liczącej siedem tomów encyklopedii opartej na kombinatoryce pojęć przywoływanego już wyżej Lulla14, czy Jan Amos Komeński z jego Wielką dydaktyką15. Gmach nowożytnej wiedzy nie składał się jednak wyłącznie z cegieł mających postać gęsto zadrukowanych erudycyjnych tomów in folio.

WIR I MACKI

Postaci Komeńskiego i Alsteda wiąże się w historiografii z ideą powszechnej reformacji. Celem zwolenników tej idei, do którego to grona zaliczali się John Dury i Samuel Hartlib, było wypracowanie nowego modelu wiedzy, przeprowadzenie reformy edukacji oraz doprowadzenie do politycznego i religijnego pokoju, który był szalenie potrzebny Europie wyniszczanej brutalnymi i długotrwałymi konfliktami, takimi jak wojna trzydziestoletnia. Projekt ten zaowocował także szeregiem metafor przestrzennych i architektonicznych, głównie o proweniencji biblijnej, a które miały wskazywać na rolę wiedzy w kształtowaniu pełniejszego człowieczeństwa i zbliżaniu ludzi do Stwórcy, a jednocześnie umożliwiały do pewnego stopnia konceptualizację projektu przekształceń, niezbędnych zdaniem reformatorów, w dziedzinie wiedzy. Dlatego właśnie w pismach reformatorów z kręgu Hartliba można odnaleźć opisy arki, wieży czy świątyni16, a Comenius drogę prowadzącą do tych przemian ujął za pomocą (przestrzennej) metafory „drogi światła” (via lucis)17.

Żadna metafora biblijna wpleciona w reformatorski dyskurs nie oddaje jednak problemu wiedzy tak dobrze jak dwie fikcje literackie, w których wiedza i przestrzeń zostały z sobą organicznie splecione. Tymi dwoma tekstami są utopijne opowieści: Miasto Słońca Tommasa Campanelli18 oraz Nowa Atlantyda Francisa Bacona19. Jeśli odsiejemy w toku lektury tych tekstów problematykę związaną z władzą i ustrojem politycznym, religią, obyczajami mieszkańców, ich codziennymi zajęciami, okaże się, że zarówno dla mieszkańców Taprobany z dialogu dominikanina ze Stilo, jak i ludzi żyjących u stóp Domu Salomona, znajdującego się w powieści lorda kanclerza na wyspie Bentalem, najważniejsza jest wiedza. Jak swego czasu zauważył Timothy J. Reiss, w odniesieniu do tych dwóch nowożytnych tekstów można użyć „epistemicznych metafor”. Projekt umysłowości wpisany w Atlantydę Bacona obrazuje za pomocą metafory ośmiornicy, której macki starają się sięgnąć jak najdalej, by jak najwięcej zdobyć dla żądnej wiedzy naukowej cywilizacji, wciągnąć te dane w tryby pojęciowe zamieszkującej wyspę społeczności mędrców. Mieszkańcy Taprobany z tomiku Campanelli mieszkają tymczasem w czymś w rodzaju intelektualnego wiru, którego centrum jest na opak skierowane do góry: są skoncentrowani na wnętrzu i z niego czerpią wiedzę − co dodatkowo jest zobrazowane przez centralne położenie świątyni oraz brak portów, z których można by wyruszyć na wyprawy20. W obu utopiach wiedza znajduje się w centrum. Na wzgórzu Miasta Słońca stoi świątynia, która stanowi miejsce komunikacji z siłą boską, ale jednocześnie, wraz z koncentrycznie rozlokowanymi wokół niej murami, na których umieszczone zostały próbki różnych pism, minerałów, roślin, wiedza matematyczna, stanowi architektoniczny model wszechświata. Z kolei ideową oś utopijnej wspólnoty założonej, jak powiada Bacon, przez św. Bartłomieja, stanowi Dom Salomona, dom mędrców i uczonych, którzy opracowują kolejne informacje i wypatrują statków przywożących na wyspę nowe wieści. Wiedza i sposób jej przestrzennej organizacji w tych dwóch idealnych wspólnotach odgrywają kluczową rolę, jednak ich funkcje są różne. Z jednej strony mamy teokratyczne państwo, autarkiczną wspólnotę, która pozostaje w dużej mierze obojętna na obcych, z drugiej – towarzystwo uczonych, którzy chcą pochłaniać i opracowywać kolejne informacje.

Ten drugi model, wszystkożernej otwartości, już w czasach Bacona naraził ludzkość na poważny ból głowy. Ilość danych wymagających przetrawienia przez jednego człowieka zaczęła bodaj po raz pierwszy w dziejach przerastać zdolności jednego umysłu. Mówi się o uczonych tego kalibru co Gottfried Wilhelm Leibniz czy jezuita Athanasius Kircher, że byli najprawdopodobniej ostatnimi ludźmi, którzy wiedzieli wszystko (a w wypadku tego ostatniego należałoby jeszcze dodać, że czego nie wiedział, to zmyślił)21. Theatrum Zwingera, oprócz wpisanego weń ambitnego założenia poznawczego, miało być także pomocą dla tych wszystkich ludzi, którzy byli wiedzy spragnieni, ale nie mieli czasu ani warunków do tego, aby spędzać dzień w gabinecie na lekturze klasycznych autorów, studiowaniu historyków i nowych doniesień z zakresu zoologii czy botaniki. Niektórzy historycy nowożytnej kultury umysłowej od jakiegoś czasu mówią o zjawisku information overload, przeładowaniu informacją w epoce nowożytnej – poczuciu przesytu i bezradności w obliczu masy danych. Odpowiedzią na takie poczucie miały być tabelaryczne zestawienia, erudycyjne leksykony i kompendia dające w obszernych tytułach obietnicę opanowania przez czytelnika całości wiedzy, w poprzek czasów i przestrzeni, wreszcie pomagać w tym miał szereg technik związanych ze sporządzaniem notatek, indeksowaniem tomów w bibliotece i sposobami jej urządzania22.

SMUTEK PAŁACU

Na te ambicje i problemy epoki zareagowała również literatura i, co ciekawe, zawarte w niej pesymistyczne rozpoznania występują w czasie równolegle do prób systematyzacji i projektów utopijnych wspólnot naukowych oraz systemów wiedzy.

Oto około roku 1612 do „pałacu osobliwości” (Le palais des curieux23) zaprosił swoich czytelników François Béroalde de Verville. Ten znany głównie jako autor utworu Le moyen de parvenir (1617) francuski pisarz i polihistor stworzył dzieło, które do pewnego stopnia może być porównywane z Anatomią melancholii Roberta Burtona (1621)24. Oba te dzieła, jak zauważają badacze, to osobliwy, oryginalny pod względem formalnym i konceptualnym splot obiektywnej wiedzy odzwierciedlanej przez cytaty, fragmenty, klasyfikacje z komentarzem odautorskim. W obu tekstach instancja autorska pełni funkcję przewodnika po świecie wiedzy, jednak jest to przewodnik, który żyje już z poczuciem utraty, utraty całości, sensu, porządku. Wydaje się, że zestawienie tematów tworzących Le palais nie ma sensu, a struktura tego „pałacu” jest daleka nawet od niemożliwych konstrukcji Eschera. Z kolei pieczołowicie wykorzystane przez Burtona ramistyczne drzewka, pozwalające tworzyć mu kolejne klasyfikacje, zdają się pozbawione zarówno wyraźnego początku, jak i celu, ku któremu miałyby zmierzać. Stąd też bierze się między innymi „czarna żółć” występująca w tytule dzieła Anglika i dlatego też „pałac” osobliwości nie jest już tychże osobliwości gabinetem, Wunderkammer, który można odwiedzić, ogarnąć wzrokiem kolekcję i z łatwością opuścić, tylko konceptualnym gmaszyskiem, w którym wszystko ze wszystkim się wiąże, jedna rzecz odsyła do drugiej, a wątpliwy splendor całości przytłacza goszczącego w nim człowieka.

Encyklopedyczny projekt renesansowych humanistów gromadzących wszelkie możliwe źródła, informacje, skrawki danych mogących poszerzyć horyzonty Europejczyków i zwiększyć ich wiedzę na temat przeszłości i świata znajdującego się poza Starym Kontynentem na nowo zaczyna się sypać. Renesans jako nowoczesność zaczyna się przekształcać w odpowiednik naszego postmodernizmu: kolaż, cytat, parodia, kpina, naznaczone jednak cieniem smutku, zaczynają kwestionować poznawcze ambicje. Na ścianach pałacu wiedzy pojawiają się rysy, a ducha europejskiego zaczyna zalewać czarna żółć oznaczająca niepewność i ból wynikający z utraty. Potrzebny jest nowy pomysł na wiedzę i jej porządek.

Ale na próżno wyruszyłem w podróż z zamiarem odwiedzenia tego miasta: Zora, zmuszona do trwania, nieruchoma i niezmienna, aby lepiej zapisywać się w pamięci, zasłabła, rozpadła się i znikła. Ziemia o niej zapomniała25.

POST SCRIPTUM

W wydanej w 1965 roku eksperymentalnej powieści I u możnych dziwny Teodor Parnicki podjął się naszkicowania alternatywnej biografii Sienkiewiczowskiego pana Zagłoby. Ukryty pod inicjałem Z. bohater nie jest już przemyślnym i jowialnym szlachciurą, ale aktorem globalnej sieci intryg, która rozciąga się pomiędzy Japonią a Nowym Światem, a w której Rzeczpospolita Obojga Narodów z Dzikimi Polami, Kozakami zaporoskimi, polską szlachtą i zagrożeniem tureckim jest tylko drobnym elementem w wielkiej układance. Formalne rozwiązanie, na podstawie którego Parnicki zbudował część pierwszą powieści, jest genialne w swojej prostocie: część ta jest zbliżona do powieści epistolograficznej, jednak czytelnik nie poznaje imienia żadnego z korespondentów. Od pierwszej do ostatniej strony pozostają oni wyłącznie inicjałami: S., T., NH., V., W. i tylko z precyzyjnie dawkowanych informacji dowiadujemy się, gdzie list był pisany i możemy wnioskować, czy tajemnicze inicjały odnoszą się do imion czy też funkcji piastowanych przez kolejne, zmieniające się z czasem osoby1.

Wspominam o tej „powieści z XVII wieku”, ponieważ dotyka ona kwestii, która żywotnie zajmuje wielu badaczy przeszłości i przedstawicieli tzw. humanistyki cyfrowej (digital humanities), a jest nią nowożytna korespondencja wymieniana w ramach nowożytnej republiki uczonych. Res publica litteraria była rodzajem wspólnoty wyobrażonej, gromadzącej jednak nie ludzi należących do jednego, etnicznego czy politycznego, narodu, tylko ludzi połączonych wykształceniem, horyzontami, zamiłowaniami intelektualnymi i zainteresowaniami naukowymi2. Od Lizbony po Wilno i od Uppsali po Rzym rozsiani w swoich gabinetach, działający na dworach możnych, wędrujący od miasta do miasta, pracujący w klasztornej celi, nowożytni uczeni, misjonarze, agenci wywiadu europejskich potęg stworzyli kolektywny umysł nowożytnej Europy nastawiony na gromadzenie, analizę i porządkowanie informacji. Można wymienić tutaj takich autorów listów, jak Mikołaj Kopernik, Konrad Gesner, Erazm z Rotterdamu, Jan Kalwin, Jan Dantyszek, Christiaan Huygens, Samuel Hartlib, Joseph Juste Scaliger, Jan Heweliusz, Stanisław Lubieniecki, Wolter i inni oświeceniowi les philosophes. Tworzenie szczegółowej listy nie miałoby jednak większego sensu: praktycznie w wypadku każdego wykształconego Europejczyka z okresu od XVI–XVIII mamy do czynienia z jakimś korpusem listów lub tego korpusu pozostałościami albo śladami.

Razem listy te tworzą wielki system krzyżujących się powiązań, relacji i interakcji, nawiązywanych wyłącznie zdalnie lub stanowiących kontynuację kontaktów zainicjowanych na przykład w trakcie akademickiej peregrynacji po europejskich uczelniach. Nie zawsze ów system działał zgodnie, pojawiały się w nim napięcia, wynikające z faktu, że sympatia do starożytnych tekstów i zainteresowanie tajemnicami nieboskłonu i nowo odkrywanych lądów bynajmniej nie eliminowały możliwości sporu. Przyczyną tego mogły być chociażby wybory polityczne dokonywane przez uczonych lub decyzje o opowiedzeniu się po którejś ze stron w sporze między wyznaniami. Wszystkie te czynniki sprawiają, że w badaniach nad dawną kulturą umysłową i dziejami nauki konieczne jest branie pod uwagę czynnika geograficznego. Lokalizacja jakiejś uczelni lub oficyny wydawniczej na terytorium protestanckim lub katolickim miała znaczenie; usytuowanie jakiejś instytucji w pobliżu lub w oddaleniu od szlaków komunikacyjnych miało swoje konsekwencje; wreszcie naturalne przeszkody geograficzne sprawiały, że obieg wiedzy napotykał na utrudnienia: listy szły długo lub nigdy nie dochodziły, ginąc na przykład pod załamaną taflą lodu zamarzniętej rzeki lub porwane przez wiatr na górskiej przełęczy3. Pomimo podziałów wyznaniowych i politycznych oraz obiektywnych trudności związanych z odległościami i ukształtowaniem terenu wspólnota uczonych ciągle istniała. W wielu wypadkach solidarność ludzi pióra była silniejsza niż wyznanie i współpracować z sobą mogli katolicy, luteranie, kalwiniści, a nawet odsądzani od czci i wiary przez te wyznania socynianie, czyli nieuznający dogmatu o Trójcy Świętej bracia polscy.

Wszystkie te mniej lub bardziej wybitne postaci należące do republiki uczonych (lub aspirujące do bycia jej członkami) były takimi punktami, współrzędnymi na mapie niczym inicjały z powieści Parnickiego, a łączność pomiędzy nimi była zapewniana dzięki korespondencji. Sieć pocztowa i sieć szlaków komunikacyjnych stanowiły prawdziwy krwiobieg nowożytnej Europy, dzięki któremu zbiorowy umysł Starego Kontynentu nie obumarł z niedotlenienia. Między dużymi ośrodkami, takimi jak Paryż, Amsterdam, Londyn czy Wiedeń, ale także między ledwo widocznymi na mapie miasteczkami, takimi jak Herborn, Raków czy Görlitz, krążyły setki, tysiące, setki tysięcy listów z prośbami o wsparcie, udzielenie informacji, ocenę jakiegoś pomysłu, wiadomością o nowej książce, odkrytym rękopisie lub o nowej obserwacji. Wraz z listami wędrowały również świeżo wydane tomy rozpraw i dzieł literackich, instrumenty naukowe oraz próbki różnych gatunków zwierząt i roślin. Egzotyka dla europejskich uczonych nie musiała oznaczać koniecznie Dalekiego Wschodu czy którejś z Ameryk – obejmowała także europejską Sarmację, z jej dziewiczymi kniejami, w których żyły gatunki zwierząt niewystępujące na zachodzie kontynentu.

Owa sieć relacji rozpięta pomiędzy najdalszymi punktami Europy, a z czasem obejmująca również kolejne obszary świata, jest dzisiaj „utraconym kontynentem”4. Wiemy na jego temat i na temat jego mieszkańców bardzo dużo, jednak cały czas istnieje sporo białych plam na jego mapie: nie wszystkie relacje pomiędzy członkami tej ponadwyznaniowej i ponadpaństwowej wspólnoty zostały naszkicowane, niektóre listy nadal spoczywają w archiwach i bibliotecznych zbiorach rękopisów, czekając na opracowanie.

Tworzenie papierowych rejestrów listów w dzisiejszych czasach nie ma już jednak sensu. Uświadamia to chociażby wykaz listów Jana Heweliusza znajdujących się w zbiorach Observatoire de Paris5: znajduje się w nim niemal 2,5 tysiąca jednostek, które wyszły w ciągu kilkudziesięciu lat spod piór kilkudziesięciu autorów piszących z bardzo różnych lokalizacji. Lektura tego rodzaju zestawień lub drukowanych inwentarzy korespondencji, że już o samej korespondencji nie wspomnę, może być szalenie interesująca, jednak w jej trakcie może umknąć wiele informacji. Dlatego też od dobrych kilku lat w ślad za edycjami papierowymi, odkrywającymi kolejne wycinki utraconego kontynentu nowożytnych uczonych, idą projekty cyfrowe. Powstają one w bardzo różnych ośrodkach: od Stanford w Kalifornii, gdzie realizowany jest projekt „Mapping the Republic of Letters”6 obejmujący między innymi korespondencję szalonego jezuity i badacza starożytności Atanazego Kirchera, przez Weronę, gdzie działa Centri di Ricerca sugli Epistolari del Settecento7, przez Hagę, gdzie pod auspicjami Huygens Instituut działa e-pistolarium, baza korespondencji uczonych żyjących w Holandii okresu de Gouden Euw, złotego wieku8, przez Oksford, gdzie od znajduje się serce projektu „Cultures of Knowledge”, aż po Warszawę, gdzie na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego i przy udziale krakowskiej Polskiej Akademii Umiejętności od lat trwają prace nad papierową i elektroniczną edycją listów dyplomaty i humanisty Jana Dantyszka9.

Paradoksalne jest w tych wszystkich coraz bardziej licznych projektach to, że nakładają się w nich trzy rodzaje sieci. Pierwszą jest historyczna sieć relacji między szesnasto- i siedemnastowiecznymi uczonymi. Drugą jest międzynarodowa sieć uczonych zajmująca się korpusami dawnych listów. Trzecią wreszcie jest internet, który umożliwia dostęp do cyfrowych archiwów, pozwala łączyć z sobą platformy zawierające poszczególne korpusy epistolograficzne, nawiązywać współpracę pomiędzy zespołami. Bez tego rodzaju złożenia trzech siatek przekroczenie barier geograficznych i czasowych nie byłoby możliwe. Cyfrowe technologie, z możliwością zaopatrywania zdigitalizowanych dokumentów w metadane i z możliwością przekształcania ogromnych baz danych w czytelne grafy stanowią wybawienie dla badaczy, którzy do tej pory musieli sporządzać papierowe zestawienia lub tworzyli bazy danych wprawdzie umożliwiające łatwe wyszukiwanie, jednak niepozwalające wyeksportować obrazu, w którym uchwycona byłaby dynamika relacji pomiędzy poszczególnymi korespondentami, ośrodkami, krajami. Wystarczy rzut oka na wizualizacje wykonane na podstawie danych z bazy Early Modern Letters Online (EMLO)10za pomocą takich narzędzi jak Sci2, GUESS i Gephi, aby zobaczyć rzeczy, które studiowanie rejestrów korespondencji mogłoby ujawnić dopiero po wielu godzinach pracy, a i to nie zawsze11. Czasami tylko wizualizacja może pomóc w wydobyciu jakiegoś porządku lub wzorca z chaosu równowartościowych i niezróżnicowanych danych12.

Naturalnie, nie jest tak, że programy do wizualizacji wszystko za nas zrobią i wyręczą historyków. Wraz z pojawieniem się nowych narzędzi do cyfrowego opracowania dawnych archiwów rodzi się potrzeba zdobywania nowych kompetencji, umiejętności interpretacji danych innego niż do tej pory rodzaju. Rejestry listów nadal są pożytecznym i niezbędnym narzędziem, tak jak stare dobre bazy danych. Jednak wejście na ścieżkę cyfrową, z możliwością tworzenia i używania szytych na miarę narzędzi do opracowania i analizy danych otwiera przed badaczami nowe możliwości, a białe plamy na intelektualnej mapie nowożytnej Europy, bez której nie byłoby również geografii intelektualnej współczesnej nauki, zaczynają się kurczyć13.
M. CH.