Natalii L., mojej dzielnej przyjaciółce uchodźczyni, i jej dwóm kotkom, też bardzo dzielnym

Kwitnąca wiśnia na podwórku w Buczy, ukochane drzewo pani Lidii
fot. archiwum rodzinne pani Lidii

Stare drzewa się przesadza, wbrew porzekadłu. Najtrudniej podobno jest ze starą sosną – ten gatunek często się nie przyjmuje i obumiera.

Z Ukrainy uciekło wiele kobiet w wieku emerytalnym i zbliżających się do niego1. Obrały różne strategie zakorzenienia się w mieście, w którym schroniły się przed wojną.

Zdarzają się w tej grupie stare przesadzone sosny. Zamierają. Nie chcą wychodzić z domu, poznawać ludzi i miasta. Gdyby nie dołączyły do córek i wnuków, zapewne by tu nie przyjechały.

Inne budują w nowym miejscu sieć relacji opartych na wspólnym doświadczeniu uchodźstwa, niczym kolonie drzew połączonych wspólnym systemem korzeniowym. Starsze kobiety z różnych zakątków Ukrainy w ojczyźnie pewnie nigdy by się spotkały, ale tu, w nowym miejscu, lubią dzielić się przemyśleniami na temat podobieństwa Krakowa do Odessy, Kijowa czy Dniepra. Od razu dodają opowieść o tym, co tam jest unikalnego, czego ani tu, ani nigdzie indziej nie znajdziesz. Snują wspomnienia: co rośnie w ich ogrodzie, jakie przetwory robią co roku, nawet jeśli ogrodu ani kuchni już nie ma. Starają się sobie nawzajem pomagać, doradzać. Te, które zdążyły poznać miasto, prowadzą dokąd trzeba: do urzędu, lekarza, domu kultury. Słuchają nawzajem swoich opowieści, zaczynających się w dzieciństwie, jeszcze w głębokim ZSRR. Nie korzystają z internetu lub mu nie ufają, za sprawdzone źródło praktycznej wiedzy o nowym miejscu do życia uważają inne uchodźczynie, mocniej w nim osadzone. Ich korzenie łączą się pod warstwą codziennych trosk i tęsknot. Przesadzone drzewa powoli wrastają w nową glebę.

Pani Natalia musi mieć jakiś akwen w pobliżu. Całe życie spędziła na wybrzeżu Morza Azowskiego, dlatego w Krakowie
polubiła zalew Nowohucki. Takie mikromorze.
fot. Z archiwum rodzinnego pani Natalii

Nadrzędnym celem ich strategii zakorzenienia, a czasem tylko przetrwania, jest dobro dzieci i wnuków. Dlatego niektóre starsze panie następnego dnia po przyjeździe przełamały lęk przed obcym miastem i z nowym adresem na kartce, bo jeszcze się go nie nauczyły, ruszyły do punktów pomocy humanitarnej. Następnie poznały trasę do przedszkola i szkoły, żeby odprowadzać wnuki. Przez pierwsze miesiące wojny przysługiwał im bezpłatny transport komunikacją miejską. Okazał się bezcenny. Nie dlatego, że zachęcał do zwiedzania miasta. Dlatego, że pozwalał po wielokroć błądzić, wracać i znów wsiadać, już do właściwego autobusu. Jedne szybko opanowały aplikację z rozkładem jazdy, inne nie korzystają z internetu, więc muszą sobie radzić inaczej. Starymi nokiami robią zdjęcia przystanków albo zapisują nazwy w notesie.

W głowach mają jeszcze wyraźne mapy swoich miast, miasteczek, wiosek. Na nowym terytorium, oznaczonym drogowskazami w innym alfabecie, gdzie obce szyldy i pomniki, jedno nakłada się na drugie, czasem powodując konfuzje.

Z wieloma przyjechały ich koty. Wyjazd z psem w kolumnie uchodźców często był niewykonalny, niejedna seniorka z powodu swoich psów została więc na terenach okupowanych lub zagrożonych działaniami wojennymi, mimo okazji, by wyjechać z rodziną lub sąsiadami. Koty dało się przewieźć przez punkty kontrolne, a one z wdzięczności przechowały w sierści zapach domu. Tak o swoim kocie powiedziała jedna z moich rozmówczyń.

Z krótkich spotkań i długich herbat zapamiętałam parę opowieści o tym, jak zakorzeniają się w nowym miejscu seniorki z Ukrainy i co im w tym pomaga.

Pani Natalia musi mieć jakiś akwen w pobliżu. Całe życie spędziła na wybrzeżu Morza Azowskiego, dlatego w Krakowie
polubiła zalew Nowohucki. Takie mikromorze.
zdjęcie zalewu: Anna Miodyńska

Olga, 60+, emigrantka zarobkowa, a potem uchodźczyni z Doniecka, i miasto w telefonie

Przyjechała do Krakowa w 2019 roku. Przez dwa lata pobytu poznała miasto na wylot – jako mapę Google w telefonie. Nie podnosiła znad niej wzroku, nie czuła potrzeby, żeby zobaczyć prawdziwe budynki i ulice. Ważne było, że zawsze na czas trafiała do klientów, by posprzątać. Rodzinne miasto też miała w telefonie: lokalne wiadomości, zdjęcia od bliskich, street view. Nie była na Wawelu, ale wie, gdzie on jest. Nie zdążyła wrócić do ojczyzny przed wybuchem wojny.

Natalia, 55+, uchodźczyni z Primorska (obwód zaporoski), i miejsca podobne do tych pozostawionych

Kotka Natalii na spakowanej torbie w dniu opuszczenia domu w Primorsku w marcu 2021
fot. Z archiwum rodzinnego pani Natalii

Przyjechała do Krakowa w czerwcu 2022 roku. Trasy po mieście wytyczał jej Google, często wbrew zdrowemu rozsądkowi. Kiedy już się ich nauczyła, zapamiętała miejsca, które przypominały jej rodzinne nadmorskie miasteczko, obecnie okupowane. Na jakimś krakowskim skwerze podobnie padało światło, gdzieś znalazła budynek podobny do tego na rogu jej ulicy, w osiedlowej pizzerii była tak samo miła atmosfera jak w tej, do której lubiła chodzić u siebie. Wtedy Natalia poczuła, że tu mieszka. Trwało to, dopóki z dwoma kotami i wielką walizką nie ruszyła dalej – do Niemiec. Poruszanie się z nosem w telefonie, Google’owy tłumacz, odporność na stres, niezbędna każdemu, kogo wygnano z domu, znów jej się przydały.

Wira, 55+, uchodźczyni z Charkowa, i ludzkie spojrzenia

Przyjechała do Krakowa w kwietniu 2022 roku. Bała się miasta. Raz kupiła bilet na tramwaj w automacie, ale nie skasowała, bo w Warszawie kupuje się już skasowany. Myślała, że tak jest w całej Polsce, zapłaciła karę. Znielubiła miasto. Wolała nie wychodzić z domu. Aż kiedyś w osiedlowym sklepiku zobaczyła sprzedawczynię wyglądającą jak ta z jej osiedla w Charkowie. Tak samo miło spoglądała i w ogóle była podobna. Potem zakwitły bzy, też takie same. Kot zaczął wychodzić i wracał objedzony. Teraz tu mieszka.

Lidia, 80+, uchodźczyni z Worzela (okolice Kijowa), i jej miasto za oknem

Przyjechała do Krakowa wiosną 2022 roku. Chodzenie sprawia jej trudność, dlatego to nie miasto, a wnętrze mieszkania stało się nowym terytorium jej życia. Są z nią dwa koty, łącznicy z dawnym światem. Trzeci zgubił się w zawierusze dramatycznej ewakuacji. Z obecnym światem łączą ją opowieści wnuczki przynoszone z przedszkola. Lidia ma nowe hobby, wcześniej tego nie robiła: wyszywa tradycyjnym haftem ruszniki – tkaniny o znaczeniu obrzędowym. Zapewniają ochronę rodzinie i domostwu. Kraków jest dla niej opowieścią historyczną, pełną symboli przestrzenią wyobrażoną. Nie miejscem dla spacerów, bo te pani Lidia odbywa we wspomnieniach, przez wszystkie swoje dotychczasowe miejsca zamieszkania, odległe od siebie o tysiące kilometrów.

Galina, 60+, uchodźczyni z Buczy (okolice Kijowa), i tymianek na Świętą Trójcę

Przyjechała do Krakowa wiosną 2022 roku. Od razu zaczęła eksplorować miasto dla wnuków, bo one przywykły do spacerów i zabaw w otoczeniu zieleni. Na kopcu Kraka, w święto Trójcy Świętej, znalazła tymianek, ważne dla tego dnia ziele, znane jej z łąk i stepów. Było wielkie zdziwienie i rozcieranie gałązek w dłoniach.

Ulubione miejsca pani Galiny w Buczy i Krakowie – park w Buczy i  kładka Ojca Bernatka w Krakowie
fot. O. Prolyaka

Szybko zlokalizowała miejskie lasy i parki. Zieloność ma potencjał ojczyzny dla każdego, jest zrozumiała, nie wymaga tłumacza. Park przyjmuje wędrowca i nie stawia wymagań. Dla siebie potrzebowała zbudować więź z nowym miejscem opartą na wiedzy, pokochała wycieczki z przewodnikiem i muzea. Jak stary mieszkaniec nie lubi przebywać na pełnym turystów Rynku. Dziękuję uchodźczyniom, które podzieliły się z mną swoim, wymuszonym przez wojnę, doświadczeniem zamieszkania w mieście, w którym ja mieszkam od urodzenia. Czyli dwa pokolenia dłużej niż one.

Ulubione miejsca pani Galiny w Buczy i Krakowie – park w Buczy i  kładka Ojca Bernatka w Krakowie
fot. O. Prolyaka