Czasem tematy numerów „Autoportretu” splatają się z rzeczywistością lub zaskakująco ją wyprzedzają. Numer „Przestrzenie niczyje” ukazał się przed ożywioną dyskusją na temat „nie-miejsc” (centrów handlowych, lotnisk itd.), „Wieś” wpisała się w spory o pochodzenie Polek i Polaków, a wydanie zaplanowanego jeszcze w 2013 roku numeru „Wojna” zbiegło się w czasie z aneksją Krymu i początkiem wojny w Donbasie. Czasem rzeczywistość drwi z nas, redaktorek, jak w początkach pandemii, gdy kończyłyśmy numer „Nowa nadzieja”. Osobiścieusłyszałam chichot losu w tym roku: numer „Wnętrza” przyszło mi redagować z łóżka, po operacji kręgosłupa.

Zamierzałyśmy pokazać wnętrza jako statusową reprezentację, element kreacji wizerunku, lecz układanka się rozrosła. Ostatnio doświadczyłam sytuacji, w której wnętrze mieszkania/domu staje się całym światem, jedynym bezpiecznym miejscem, futerałem na mniej lub bardziej sprawne ciało. Tu splatają się nasze marzenia, sny, wyobrażenia o sobie i wszystkie słabości. Złogi, bebechy codzienności, jak mówi w wywiadzie Natalia Fiedorczuk.

We wnętrzu tworzy się napięcie między publicznym i prywatnym, światem zewnętrznym i intymnym – to wnętrze jest, zdaniem Adolfa Loosa, sceną życia. Wszystko razem jeszcze mocniej wymieszały media społecznościowe i pandemia – w jej trakcie za ich sprawą powszechnie zaglądaliśmy do cudzych mieszkań. Wytwarzamy nasz habitat wokół swoich ciał, jak wszelkie inne organizmy. Choć z zewnątrz nasze domy wyglądają jak klocki, w środku mają (nasze) węzły. Styki teraźniejszości, przyszłości i przeszłości – żeby je pomieścić, potrzebujemy miejsca. Co innego wmawiają nam modne media powielające artykuły na temat nowoczesnego stylu życia w mieście na dziewięciu metrach kwadratowych. Czasem twierdzą też, że pakując się takie pudełko, ratujemy planetę. Helen Runting w wywiadzie z Kingą Zemłą odpowiada: 

„Zupełnie nie przekonuje mnie argument, jakoby minimieszkania powstały w odpowiedzi na problemy środowiskowe czy klimatyczne. Spójrz na typową szwedzką mini-etta, czyli minijedynkę. Deweloper naciska na projektanta, żeby w ciasnej komórce mieszkalnej pomieścić wszystkie tradycyjne funkcje domu – kuchnię, łazienkę, pralkę i tak dalej. Co to znaczy w mieszkaniu poniżej trzydziestu metrów kwadratowych? Że rano budzimy się z głową obok lodówki, wśród szumu piorącej w tym samym pomieszczeniu pralki. Gdzie jest granica pomniejszania, gdzie się zatrzymamy? Nie sądzę, by coraz ciaśniejsze mieszkania pomogły w walce z kryzysem klimatycznym, ratunku upatruję raczej w dzieleniu się zasobami”.

Wszystkie te debaty dotyczą sytuacji, w której czujemy się bezpiecznie. Co jednak, gdy do wnętrza nagle wpada rakieta i burzy granicę między nim a zewnętrzem, gdy kuchenny kredens przyklejony do ściany bloku staje się symbolem oporu całego narodu? Przeszłość zostaje w dziurze, teraźniejszość mieści się w walizce, a przyszłość zanika. Traci się przywilej schowania się we własnym kokonie czy futerale. Nie mogę przestać o tym myśleć. Widzę wciąż  przestrzenie piwnic czy korytarze metra – sprawdzają się jako schronienia, lecz nigdy nie będą domami. Myślę o „trójkącie życia” przy meblach w czasie nalotu, dzieciach, dorosłych i zwierzętach wyciąganych spod gruzów. Nie umiem tego podsumować, język mnie zawodzi, potrafię tylko podsunąć obrazy, do których nie chcę przywyknąć.