ZMARSZCZKI

Szacunek do siwizny i zmarszczek wpisał się w historię cywilizacji. „Przed siwizną wstaniesz i będziesz szanował oblicze starca” – głosiła biblijna Księga Kapłańska, wyrażając fundamentalną postawę moralną.

Dziś negujemy sens starzenia się, farbując włosy, wygładzając zmarszczki i poddając się face liftingowi, czyli chirurgicznym ingerencjom w tożsamość.

W historię, kulturę i tożsamość wpisał się również szacunek dla starości w większym wy­miarze – dla starych drzew, strzechy, domu. Przed niemal 180 laty ko­respondent leszneńskiego „Przyjaciela Ludu” pisał: „Jakiżby blichtr świeży wapienny zastąpił ów dziwny obraz rozmaitych zielonych i rudych porostów okrywających gnące się strzechy; jakżeż chętniej oko rozeznaje na jednym dachu różnoletnie naprawy strzępiałéj słomy i trzciny, aniżeli spojrzy na wyświeżone, jednostajne pokrycie dachówki”1.

W XX wieku zdesakralizowaliśmy jednak strzechę. Dziś jesteśmy skłonni afirmować raczej mobilność niż zakorzenienie, novum zamiast pamiątki, modę zamiast pierwotności. Face lifting zmiata zmarszczki domu.

Naszych antenatów łączył wszakże również szacunek wobec ojcowizny i pola. Można by, tak jak powyżej, rozważyć jego dawny sens i współczesny zanik.

Gdzież jednak są owe „zmarszczki krajobrazu”?

fot. E. Hartwig/Polona

Widzimy je tam, gdzie setki lub tysiące lat cyklicznej działalności człowieka, na przykład uprawy gruntu, nadały krajobrazowi swoiste niepowtarzalne piętno i piękno, jak w przypadku pejzażu tara­sów ryżo­wych w chińskiej prowincji Yunan czy angielskich krajobrazów bruzdowo-zagonowych typu ridge and furrow. Są to pola o rytmicznie silnie pofalowanej powierzchni, przy czym owe fale to dawne bruzdy orki zagonowej: konne pługi przez setki lat przemieszczały ziemię w określonych kierunkach, stopniowo nadając płaskiej powierzchni pól przekrój sinusoidy o ponadmetrowej amplitudzie i kilku- lub nawet kilkunastometrowej długości fali. Dziś krajobrazy bruzdowo-zagonowe typu ridge and furrow są pieczołowicie chronione i opisywane w podręczni­kach geografii, historii, ekologii i architektury krajobrazu.

Nasz krajobraz również miewał „zmarszczki” nieustępujące powyższym. Na obszarach wiejskich o przewadze osadnictwa drobnoszlacheckiego powstała z czasem (wskutek ciągłych podziałów rodzin­nych) tak zwana zawikłana szachownica gruntowa, której monstrualne rozmiary na Białostocczyź­nie opisał w 1926 roku Bohdan Zaborski: „We wsi Łapy Kołpaki istnieje gospodarz, je­den z wielu Łapińskich, który swe kilkudziesięciohektarowe gospodarstwo rozrzucone miał aż w 1221 parcelach, nie tylko w swojej wsi, ale i w pozostałych 11 innych Łapach. W Łapach pospolite były gospodarstwa złożone z 600–800 parcel. […] Widzieliśmy pod Mławą najwęższe parcele po około 1 m szerokości”2. Ów Łapiński – „pan na tysią­cu pól” – miał grunty jak­by rozsypane wśród gruntów gospodarzy z kil­kunastu innych sąsiednich szlacheckich wsi (to uzasadniało na­zwanie szachownicy gruntowej mianem „zawikłanej”), a wiele tych poletek mia­ło de fac­to po kilku lub kilkunastu właścicieli. Taki stan rzeczy trwał do okresu międzywojennego lub dłużej, a w niektórych wsiach przetrwał aż do lat 70.

Nigdzie na świecie poza regio­nem białostockim i pobliską Ziemią Łom­żyńską nie użytkowano po­letek i łąk tak niewiarygodnie wąskich i długich, których stosunek szerokości do długości sięgał 1:2000, a niekiedy nawet mógł przekraczać 1:4000. Pod Nowym Dworem poletka miały 4000 metrów długości i 1,5 metra szerokości, te zaś koło pobliskiej Dąbrowy Białostockiej3 – długość 7000 metrów. Nigdzie też na świecie nie występowały gospodarstwa tak „rozproszkowane”4, że nawet niewielkie miewały ponad 100 kilometrów miedz, rozdysponowanych w regularnym rytmie co półtora lub dwa metry (bo taką szerokość miały paski pól). Niektóre zaś gospodars­twa, jak można obliczyć, mogły mieć powyżej tysiąca kilometrów miedz. Taki krajobraz można nazwać „pejzażem miedz”. Nie miał on sobie równych w historii cywilizacji ani nigdzie na świecie – ekspresją i rozdrobnieniem przewyższał nawet pejzaż tarasów ryżowych w chińskim Yunan.

ZEGAR GEOAGRARNY

Według Władysława Biegajły „w okresie międzywojennym na terenie powiatów wysokomazowiec­kiego i łomżyńskiego występowały gospodarstwa o powierzchni 7–8 ha […] w 150–180 działkach […], zaś układ pojedynczych działek miewał nieraz fantastyczne kształty w postaci łańcucha litery S”. Skąd ten sinusoidalny kształt? Każda orka – jesienna czy wiosenna – lekko zmieniała układ pól, „wybierając” orany grunt po zewnętrznej i osadzając go po wewnętrznej stronie łuku. Z czasem struktura takich pól zaczęła przypominać rzeczne meandry. Esowata, meandrująca szachownica gruntowa była więc niejako geoagrarnym zegarem odmierzającym stulecia orki na wąskich zago­nach, podobnie jak w przypadku angielskich krajobrazów ridge and furrow. Gdyby pozwolić jej istnieć, utrzymując dawny sposób gospodarowania, zapewne przez kolejne setki lat przekształciłaby się w jeszcze bardziej mozaikowy patchwork najoryginalniejszych zawijasów i fantastycznych spi­ral.

AGRARNA REWOLUCJA WSZECHCZASÓW

Szachownica na gruntach chłopskich również była powszechna, lecz tak zwana szachownica zawikłana była już raczej wyjątkiem – natomiast na włościach drobnoszlacheckich urosła do monstrualnych rozmiarów, toteż już w XIX wieku mazowiecka i podlaska szlachta zagrodowa podejmowała próby likwidacji szachownicowej struktury gruntów poprzez scalenia i ponowną parcelację. Jeśli jednak uwzględnimy stopień rozdrobnienia gruntów i jego międzywioskowe zawikłanie, szlachecką kłótliwość oraz liczbę osób włączonych w proces scalania i reparcelacji gruntów nawet na stosunkowo niewielkim obszarze – wówczas okazuje się, że samorzutne, inicjowane oddolnie przez właścicieli gruntów akcje scaleniowe5 na Podlasiu i pograniczu podlasko-mazowieckim należały do najbardziej rewolucyjnych inicjatyw i zapewne były najbardziej skomplikowanymi procesami agrarno-społecznymi w historii ludzkości, oczywiście relatywnie do obszaru, jaki akcje te objęły. Były one też swoistym socjologicznym fenomenem, bo w komasację pól dowolnej, nawet bardzo niewielkiej wsi wciągnięte były w ten lub inny sposób tysiące osób z kilkunastu lub kilkudziesięciu różnych wsi i osad.

Jednakże poza tymi nielicznymi (choć socjologicznie fenomenalnymi) oddolnymi akcjami scalenio­wymi szachownicę zlikwidowała w końcu nie samorzutna, lecz planowa komasacja gruntów, powodując dalsze przekształcenia krajobrazu. Dopiero więc systemowy, a nie jednostkowy face lifting zmiótł zmarszczki pól. I wyzerował zegar agrarny.

JĘZYK POLA

Czy dziś potrafimy sobie wyobrazić rozległy wiejski krajobraz niczym kod paskowy z tysiącami nitek – niezmiernie wąskich i długich pól i łąk? Czy dostrzegamy jego język – tkwiący w nim zapis setek lat historii, zapis tysięcy przebiegów konnego pługa lub sochy? A przecież częścią tego języka były też mikrotoponimy – miejscowe nazwy źródeł, drzew, rozstajów, przydrożnych krzyży i oczywiście pól oraz miedz. Bo w jaki sposób nasz Łapiński rozróżniał każde z 1221 swych niewiel­kich poletek? Robił to tak jak każdy z pozostałych gospodarzy w swej wsi: nadawał każdemu z pól niepowtarzalną nazwę. Setki tysięcy nazw miejscowych w rodzaju „pole w dole”, „przy krzyżu”, „łąka pijacka”, „pole szwedzkie” i tak dalej stanowiły część zasobu leksykalnego i zarazem definio­wały przestrzeń, nadając krajobrazowi dodatkowy wymiar tożsamości.

Dziś – ucywilizowani i wyzbyci atawizmów – zatraciliśmy ten język. Bo on wyrastał właśnie z natury i atawizmów, z bezradności i obaw, z przesądów i skojarzeń. Dziś znów zwyciężył face lifting – językowy i kulturowy.

szept pola1

SZEPT POLA

Owszem, współcześnie dyskutujemy nad drastycznymi przemianami pejzażu wsi i nad kolejnymi „rewolucjami agrarnymi”. Robimy to metodycznie i spokojnie. Język pola nie jest już naszym języ­kiem.

Uważam jednak, że ochrona krajobrazu (nawet ta z punktu widzenia architekta) powinna uwzględniać także semantykę przestrzeni, której jednym z przejawów są lokalne tradycje topono­mastyczne, to jest dotyczące lokalnego nazewnictwa miejsc i przestrzeni: dróg, strumieni, rozwi­dleń, uroczysk, lasów, zagajników, źródeł, pagórków i kopców, głazów narzutowych, poszczegól­nych parcel i siedlisk, starych drzew itp. Dotyczy to też architektury i krajobrazu miasta. Bo este­tyczny odbiór przestrzeni wynika nie tylko z fizycznych kształtów i proporcji, lecz także z urucho­mienia wyobraźni kojarzącej formy (w tym zmurszałe krzywizny i sękate kształty) z „prawdą życia”, z bo­gactwem nazw i zaprzeszłych wydarzeń. Arsenał skojarzeń łączony z formą zbyt jednoznaczną szybko przeradza się zaś w poczucie kiczu, ale gdy forma jest stara i niedopowiedziana, niewyraźna, nadgryziona zębem czasu, a nadto obfita w nazwy, przydomki, przezwiska – wtedy pobu­dza wyobraźnię, mnoży skojarzenia i przywołuje refleksje.

Jeśli zaś chodzi o Podlasie, będące kanwą całego wywodu, to jego toponimia pozostawała do nie­dawna głównie w kręgu zainteresowań pracowników naukowych Instytutu Filologii Wschodniosło­wiańskiej Uniwersytetu w Białymstoku, lecz w listopadzie 2005 roku zainicjowano ciekawe, inter­dyscyplinarne badania wykraczające poza te ramy, mianowicie w kilkunastu wiejskich szkołach zlo­kalizowanych na obszarze „Euroregionu Puszcza Białowieska” zaczęto realizować projekt „Szkolne Koła GIS”. W rezultacie do 2007 roku opracowano za pomocą narzędzi GIS (Geographic Information System)6 mapę i słownik toponi­mów dziewięciu wsi z najbliższego otoczenia Puszczy Białowieskiej.

To pierwszy krok, by przywrócić krajobrazom zmarszczki i znów nazwać każdą z nich.