PROLOG

Mgr inż. arch. Jan Żelbecki – miłośnik czarnych golfów i światowej architektury – czytał właśnie Naszą wspólną przyszłość – słynny raport Brundtland z 1987 roku1, który po raz pierwszy wprowadził pojęcie zrównoważonego rozwoju. Szukał cytatu do opisu swojego projektu i właśnie go znalazł… Nie wiedział jednak, że w jego pracowni gromadzi się coraz więcej duchów…

– No i pięknie, przynajmniej mamy tu konkretną definicję – czytał Żelbecki pod nosem. – „Na obecnym poziomie cywilizacyjnym możliwy jest rozwój zrównoważony, to jest taki rozwój, w którym potrzeby obecnego pokolenia mogą być zaspokojone bez umniejszania szans przyszłych pokoleń na ich zaspokojenie”.

– …A co to właściwie znaczy? – zapytał ubrany w togę duch Sokratesa, który oparł się o deskę kreślarką.

– Dla mnie to jasne – powiedział kudłaty Chochoł, pojawiając się na parapecie okna. – Chodzi tu o dwa rodzaje sprawiedliwości: tej jednej, pomiędzy regionami na świecie, i drugiej, pomiędzy generacjami. Wszystkie późniejsze interpretacje tego raportu to tony kosmetyków, które rozmydlają to jedno słowo: „sprawiedliwość”. Dla jasności dodam, że dla mnie warunki zrównoważenia spełniają tylko budynki w technikach low-tech i z materiałów naturalnych: słomy… takiej jak ta – powiedział, wyciągając sobie słomę z butów – oraz gliny, drewna, ewentualnie z materiałów recyklingowanych.

I jakby dla potwierdzenia swych słów Chochoł pokazał kilka zdjęć.

Architekci są tak przyzwyczajeni, do obcowania z duchami, że mgr inż. bez specjalnego zdziwienia zaparzył kawę i podał ją gościom. Tak oto rozpoczął się ten literacki wieczorek.

Akt 1: O ekorozwoju i nadmiarze słów

ŻELBECKI: Hola, hola! Jeśli w samej nazwie jest słowo „rozwój”, to chodzi chyba przede wszystkim o rozwijanie się, a nie cofanie do gliny i słomy. Ja lubię technologię i chciałbym widzieć zrównoważony rozwój jako nowy impuls, by ekologia mogła iść ramię w ramię z rozwojem technologicznym. Chyba musi to być możliwe.

CHOCHOŁ: W tym sęk… Sam zwrot „zrównoważony rozwój” czy równie nieszczęśliwe angielskie sustainability (podtrzymywanie, utrzymywanie itp.) to najsłabszy punkt całej tej definicji. Wolałem już pierwotne polskie tłumaczenie –„ekorozwój” – które było powszechne jeszcze w latach 90. Miało w sobie choć coś z ekologii. Od momentu, gdy zamieniono to pojęcie na „zrównoważony rozwój”, zaczęło się żonglowanie frazesami. Angielskie sustainability było jeszcze bardziej dwuznaczne od początku. Znawcy tematu, jak Layard i Davoudi, twierdzą, że można rozróżnić „mocny” zrównoważony rozwój, mówiący o potrzebie ograniczania i etyce, oraz „słaby”, któremu wystarczy kilka zmian w obrębie istniejącego systemu2. Według mnie różnica leży pomiędzy zrozumieniem sensu „sprawiedliwości” a naginaniem tej definicji. Ile razy widziałem firmy, które swoje sprawozdania ochoczo ozdabiały tym terminem, twierdząc na przykład, że w trosce o sustainability (utrzymanie) biznesu ich firma musi podnajmować malezyjskie firmy nieograniczone standardami pracy i ekologii. A co ty na to, Sokratesie? Czemu milczysz? Co myślisz o naszej dzisiejszej lekturze?

SOKRATES: Przede wszystkim, przyjaciele, sporo w tym tekście tekstu. Zresztą jak w większości pism o ekologii – wiele jest tu liter. Przez ostatnie ćwierćwiecze przedruki utknęły w przedrukach jeszcze większej liczbie liter i pism, i coś ważnego zatraciło się w tym pisaniu.

ŻELBECKI: Sokratesie, proszę cię, tylko nie mów, że jesteś przeciw pismu jako takiemu! Tak wsteczny chyba już nie możesz być. Nie da się racjonalnie podważać słowa pisanego.

SOKRATES: Można!

ŻELBECKI: To już nie tyko negacja technologii, to podważanie cywilizacji.

SOKRATES: No cóż, opowiem ci historię, którą kiedyś opowiadałem moim uczniom, a którą spisał mój uczeń Platon w książeczce Fajdros. Dla mnie ta opowieść traktuje nie tylko o piśmie, ale i o wielu nowych wynalazkach, o technologii i ekologii także… A zatem: Koło Naukratis w Egipcie mieszkał bóg Teut. „On miał pierwszy wynaleźć liczby i rachunki, geometrię i astronomię, dalej warcaby i grę w kości, a oprócz tego właśnie litery. Królem całego Egiptu był podówczas Tamuz […]. Do niego tedy przyszedł Teut, nauczył go swoich sztuk i kazał mu je rozpowszechnić między innymi Egipcjanami. A ten pytał, jaki każda z nich przynosiłaby pożytek, a potem, w miarę jak mu się słowa Teuta wydawały słuszne lub niesłuszne, jedno ganił, a drugie chwalił. […] Otóż, kiedy doszli do liter i pisma, powiedział Teut do Tamuza: Królu, ta nauka uczyni Egipcjan mądrzejszymi i sprawniejszymi w pamiętaniu. Wynalazek ten jest lekarstwem na pamięć i mądrość. A ten mu na to: Teucie, mistrzu najdoskonalszy; jeden potrafi płodzić to, co do sztuki należy, a drugi potrafi ocenić, na co się to może przydać i w czym zaszkodzić tym, którzy się zechcą daną sztuką posługiwać. Tak też i teraz: Ty jesteś ojcem liter; zatem przez dobre serce dla nich przypisałeś im wartość wprost przeciwną tej, którą one posiadają naprawdę. Ten wynalazek niepamięć w duszach ludzkich posieje, bo człowiek, który się tego wyuczy, przestanie ćwiczyć pamięć; zaufa pismu i będzie sobie przypominał wszystko z zewnątrz, ze znaków obcych jego istocie, a nie z własnego wnętrza, z siebie samego. Więc to nie jest lekarstwo na pamięć, tylko środek na przypominanie sobie. Co gorsza, uczniom swoim dasz tylko pozór mądrości, a nie mądrość prawdziwą. Posiądą bowiem wielkie oczytanie bez nauki i będzie się im zdawało, że wiele umieją, a po większej części nie będą umieli nic i tylko obcować z nimi będzie trudno; staną się zarozumiali i pyszni – będą siebie nazywać mędrcami, podczas gdy staną się tylko mędrkami obnoszącymi się pozorną wiedzą”3.

ŻELBECKI: Czy chcesz powiedzieć, że jestem mędrkiem, dlatego że lubię technologię i wolę wymierne jasne stwierdzenia, a nie niejasne spekulacje o sprawiedliwości, ekologii, którą każdy definiuje po swojemu? Na co się może zdać taka niejasna mgła słowna?

CHOCHOŁ: Ależ jak to nie wiadomo czym jest? Pojęcie ekologii ukuł w 1866 roku Ernst Haeckel w Generelle Morphologie der Organismen, określając ją jako naukę o relacjach organizmu z otoczeniem… A jeśli o relacjach mówimy – ciągnął dalej Chochoł – to dzisiaj, tłumacząc na język architektury, mówilibyśmy o kontekście, o kontaktach, o stosunku do innych ludzi, do świata natury… o relacjach: czyli o problemach, które w życiu ludzie nazywają miłością. Nie bójmy się przez chwilę tego słowa – miłość – bo ma ono z ekologią wiele wspólnego… Może nawet wszystko!

AKT 2: O ZŁUDNYCH LICZBACH I DIAGRAMACH

ŻELBECKI: Miłość?! Sprawiedliwość?! Albo chcecie się droczyć, albo postradaliście zmysły. Jak tworzyć jakiekolwiek sensowne wskazówki dla architekta, opierając się na tak romantycznej ezoteryce?

SOKRATES: Czy myślisz, że jeśli coś nie da się zmierzyć, to niewarte jest uwagi? Mnie się wydaje wręcz przeciwnie. Zbyt wiele jest wokół ludzi znających cenę wszystkiego, a nieznających wartości niczego. Albert Einstein w swoim laboratorium miał napis „Nie wszystko, co policzalne, się liczy. Nie wszystko, co się liczy, jest policzalne.

ŻELBECKI: Ale Einstein powiedział też: E=mc2, i to było bardzo konkretne. Energia jest sensownym punktem wyjścia do rozmowy. A szczególnie rozmowy o zrównoważonym rozwoju.

SOKRATES: No dobrze, więc porozmawiajmy o energii w architekturze. Jakie według ciebie ma ona znaczenie dla zrównoważonego rozwoju?

ŻELBECKI: Podstawowe! Fundamentalne! Można zmierzyć ilość zużytej energii, a to przeliczyć na zużyte paliwo, a przez to zniszczenie dla środowiska i ślad węglowy itd. W architekturze, jeżeli chcemy sensownie mówić o ekologii, musimy mówić o „energii wbudowanej’ – czyli tej, którą trzeba było wykorzystać w czasie produkcji materiałów, ich transportu oraz procesu budowania. W ten sposób będziemy mieli konkretne dane. Będziemy mogli porównywać i określić, że potrzebujemy około 88 MJ, by stworzyć kilogram styropianu, 35 MJ, by stworzyć kilogram stali, 10 MJ dla kilograma drewna, 3MJ dla cegły, 0,9MJ dla słomy i tylko 1.1MJ dla betonu.

SOKRATES: Wspaniale! Mądrze mówisz. Co ciekawe jednak, z danych tych wynika, że stal jest paskudnie zanieczyszczająca i niedobra, a beton (na równi ze słomą) raczej niegroźny. Widywałem te dane często – szczególnie często na wykładach firm produkujących beton. Czy mógłbym cię jeszcze poprosić, byś uzupełnił tę tabelę o kolumnę pokazującą ciężar materiałów… Nie wydaje ci się, że zestawianie materiałów MJ/kg, a przemilczanie ciężaru produktu jest w sumie oszustwem. Beton jest przecież 24 razy cięży niż słoma, więc przy podobnej wadze jest go faktycznie znacznie mniej. Poza tym każdy z tych materiałów spełnia inną funkcję i zestawianie ich może być mylące. Jaka jest więc wartość takich liczb?

ŻELBECKI: A jednak sam lekki bloczek betonowy stosunkowo niewiele przyczynia się do zanieczyszczenia CO2.

SOKRATES: O tak, znam ten argument z reklam betonu! Bałamutne jest jednak to, że zwykle na początku prelegenci chętnie mówią o lekkim bloczku betonowym, który istotnie zawiera stosunkowo mniej cementu, a potem niepostrzeżenie rozciągają tę reklamę i twierdzenia na wszystkie gatunki betonów, skupiając się następnie na nowoczesnej elegancji tych materiałów. Dzięki takiemu przedstawieniu danych można odnieść wrażenie, że beton jest jednym z najbardziej przyjaznych środowisku materiałów – podczas gdy, jak sam wiesz, wcale tak nie jest. Produkcja jednej tony cementu wytwarza jedną tonę CO2, a przemysł cementowy jest jednym z największych trucicieli naszej planety – jest odpowiedzialny za 5 do 8% wszystkich zanieczyszczeń powietrza wytwarzanych przez ludzi. Gdybyśmy szczerze dbali o środowisko, czy nie trzeba by nam rozpocząć zmian właśnie od ograniczania tego produktu?

CHOCHOŁ: A poza tym… mówiąc o samopoczuciu… czy byłbyś szczęśliwy, mieszkając przy cementowni… ile tego szczęścia przypadłoby na m2?

SOKRATES: Tabelki są w każdym razie zbyt kolorowe, zbyt jednoznaczne i wciągające, a przy tym bardzo zwodnicze… By mieć całościowy obraz, trzeba wziąć pod uwagę więcej czynników i zapytać: Czy materiał da się recyklingować? Na ile jest to łatwe (jak wiemy, stal łatwo przetapiać, a z żelbetem ta sztuka jest znacznie trudniejsza)? Czy można z niego łatwo budować i naprawić go własnym sumptem? Czy materiał jest biodegradowalny? Ile śmieci pozostawimy przyszłym generacjom (budynki z materiałów naturalnych dadzą przyszłym pokoleniom szansę budowania ich własnej architektury od nowa)? A jeśli o energię i liczby chodzi, to może sensowniejsze byłoby porównanie materiałów bardziej całościowo i w kontekście, na przykład: ile energii potrzeba na wytworzenie całych ścian o tej samej izolacyjności (np. U=0,11W/m2K)? O proszę – ściany słomiane są 16-krotnie lepsze od betonowych izolowanych styropianem. Pomyśl tylko – nie 2, nie 4, nie 8, ale 16 razy lepsze.

ŻELBECKI: Nie wylewajcie dziecka z kąpielą. Mimo wszystko wyliczanie energii jest ważnym punktem wyjścia dla zrozumienia szkodliwości materiałów. Kolejnym ważnym pojęciem w tej dziedzinie jest na przykład „energia eksploatacyjna”, czyli energia zużywana w budynku na oświetlenie, wentylację, chłodzenie, klimatyzację i funkcjonowanie różnych urządzeń. Możemy dojść do ważnych wniosków, porównując energię wbudowaną z eksploatacyjną. Okazuje się, że energia wbudowana jest trzykrotnie mniejsza od eksploatacyjnej… Wnioski z tego są fundamentalne: chcąc efektywnie chronić środowisko, należy inwestować w rozwiązania techniczne, które zastosowane w budynkach spowodują oszczędności w ich użytkowaniu. Wynika z tego też, że jest znacznie mniej ważne, czy budynki są wybudowane z takich czy innych materiałów. Całe to zamieszanie, które Chochoł robi wokół materiałów naturalnych, jest w sumie walczeniem o mało istotne rzeczy.

SOKRATES: Widzę, że znasz się na diagramach i liczbach. Rozpoznaję je też z prezentacji firm mówiących o wentylacji, ogrzewaniu i chcących sprzedać wyposażenia budynków. Czy wiesz jednak, że dane, na których się opierasz, dotyczą głównie niezbyt dobrze ocieplonych biurowców z lat 80. i 90.? Poza tym dobrze zaizolowany budynek, jakim jest na przykład dom ze słomy, z dobrze zaprojektowaną masą termiczną (tą, która może magazynować ciepło w murach) nie będzie potrzebował prawie w ogóle ogrzewania. Po drugie od lat 80. wiele się zmieniło. O ile budynki będą spełniały normy i będą dobrze zaprojektowane, o tyle szacuje się, że za dziesięć lat ich energia operacyjna będzie wynosić tylko około 5%. Oznacza to zatem, że energia wbudowana musi jednak już dziś stanowić ważną część rozważań o energooszczędności. Chochoł jest trochę szaleńcem i napaleńcem, ale mimo wszystko nie ignorowałbym jego argumentów.

AKT 3: O RÓŻNYCH RODZAJACH PYTAŃ I O TYM, KTO LUBI TECHNIKĘ

CHOCHOŁ: A może jednak zająć się mierzeniem szczęścia na m2? Bo widzę, że to technologiczne myślenie do niczego nas nie prowadzi.

ŻELBECKI: Dlaczego nie prowadzi? Dlaczego nie mówimy tu o tylu nowych, niekiedy rewelacyjnych rozwiązaniach: bateriach słonecznych, piecach na biomasę, odzyskiwaniu ciepła i szarej wody, o wentylacji, pompach cieplnych, ogniwach fotowoltaicznych produkujących elektryczność czy wreszcie o nowych rozwiązaniach domów pasywnych? Przecież to jest fascynujące.

SOKRATES: Oczywiście, że jest! Oczywiście, że bywają fascynujące i dobre rozwiązania. I wynalazki! To temat na kolejne nasze spotkania. Sądzę jednak, że zanim zaczniemy dyskutować o każdym z tych wynalazków, musi być miejsce na refleksję i pytania. Kto te urządzenia wymyśla? Po co? Ile szczęścia dają nam, a ile środowisku? Jakie to rodzaje szczęścia? Jakie są konsekwencje każdego z wynalazków? Kiedy warto je stosować? I, co ważniejsze: kiedy ich nie stosować? Nie jestem przeciw dobrym wynalazkom, ale pozwól mi być sceptycznym. Przez tysiące, miliony lat ekosystemy rozwijały się, podtrzymując życie na Ziemi. Przez tysiące lat ludzie żyli w sposób zrównoważony – nie było potrzeby wymyślania na to terminów. Nie kradli zasobów przyszłym pokoleniom. Od rewolucji przemysłowej wszystko się zmieniło, co chwila przeżywaliśmy euforię dotyczącą nowych wynalazków, od silnika na parę aż po Facebooka… Zawsze były entuzjastycznie witane, nie zawsze były tak zbawienne – pamiętasz azbest czy blokowiska? Od zaledwie stu lat rozwój techniki i wynalazki zmieniły świat, który był zrównoważony przez miliony lat. Niektórym ludziom żyje się nieporównanie lepiej, ale jakim kosztem innych ludzi i środowiska? Jesteśmy zbyt silni i zbyt mało odpowiedzialni, zbyt mało sprawiedliwi dla przyszłych pokoleń i dla natury. Szóstą katastrofą nazwano masowe wymieranie gatunków. Szacuje się, że rocznie na skutek wynalazków człowieka wymiera 27 tysięcy do 40 tysięcy gatunków zwierząt i roślin! Od lat 90. podejrzewa się, że stosowanie wynalazków takich jak pestycydy przyczyniło się do masowego wymierania pszczół. Oznacza to, że w 2000 roku ich populacja zmniejszyła się w niektórych regionach, w tym w Europie, o 90%. Nasze swojskie trzmiele są gatunkiem zagrożonym wyginięciem! Einstein – na którego się powołujesz – powiedział, że jeśli pszczoła zniknie z powierzchni ziemi, gatunkowi ludzkiemu pozostaną tylko cztery lata. Niepewność zmian klimatycznych sprawia, że realne mogą stać się wizje ekologicznej katastrofy, masowych migracji ludzi i wojen o paliwa kopalne i wodę. Miejmy nadzieję, że to nie nastąpi… ale jest realne. Wątpić w to zdaje się tylko grupka tak zwanych sceptyków środowiskowych, którzy, jak niedawno ujawniono, w sumie otrzymali 118 miliomów dolarów od firm naftowych, by podważać ekologiczne raporty.. Czy chcemy być tak uśmiechnięci i beztroscy jak oni? Czy taka sytuacja nie zasługuje na refleksję i kilka pytań, zanim zaczniemy wychwalać każdy nowy wynalazek?

ŻELBECKI: Dobrze już, dobrze. Jeśli tak filozoficznie podchodzisz, to zacytuję Roberta Pirsiga – słynnego filozofa techniki. Mówił on, że jeśli Budda istnieje wszędzie, musi być też w maszynach i nie może być tak, że techniczna część świata jest oddzielona od humanistycznej. Mnie technika fascynuje, dlatego lubię ją proponować w swoich budynkach i wiem, że moi klienci też ją lubią.

CHOCHOŁ: Wcale jej nie lubisz! Lubisz tylko kupowanie techniki, a nie tworzenie jej – to jest duża różnica. Nie lubisz ani naprawiać, ani nie do końca cię interesuje, jak coś jest stworzone, zbudowane i czy można to przerobić. Projektujesz tylko z produktów, które znajdziesz gotowe w katalogach. Zamiast być twórcą, stałeś się pośrednikiem handlowym gadżetów. Klientem, którego jedyną etyką jest wiedzieć, co jest w modzie. Jesteś niezbędnym trybikiem w maszynie systemu, który głównie chce posiadać. A wiesz, co ci powiem? Jeśli nie wiesz, jak coś jest zrobione i jak coś naprawić, to w sumie tego nie posiadasz. Spójrz, jak wyglądają reklamy do projektowania zrównoważonego… przecież to są katalogi produktów.

ŻELBECKI: Łatwo rzucać inwektywy. Przynajmniej nihilistycznie nie cofam techniki do króla Ćwieczka jak ci budujący ze słomy, którzy z nienawiści do techniki stworzyli swój sztandar!

CHOCHOŁ: Właśnie że jest na odwrót – to oni lubią technikę. Wciąż ją rozwijają, eksperymentują, by stworzyć rozwiązania bardziej przyjazne użytkownikom, naturze i przyszłym pokoleniom. Idź, proszę, na plac budowy z naturalnych materiałów, a usłyszysz dyskusje na temat techniki i technicznych rozwiązań oraz ich konsekwencji dla środowiska i ludzi. W środowisku budowniczych naturalnych nie słychać pytań: „jak coś zrobić?”, „po co coś robić?”, ani „czy można tego nie robić?” – i to ostatnie też jest pytaniem jak najbardziej technicznym. Jeśli pójdziesz na plac budowy high-tech, usłyszysz głównie rozmowy o tym, jak szybciej i taniej skończyć budowę. O czym to może świadczyć?…

ŻELBECKI: Słuchaj, Chochole, nie masz nawet uprawnień architektonicznych. Nie rozumiesz uwarunkowań na budowie. Oczywiście przejmujemy się terminami i kosztami, ale też pięknem i jakością… a technika jest częścią tego. Za to propagowane przez ciebie prymitywne budynki ze słomy i gliny to wsteczność – pułapka, przed którą powinna się strzec współczesna architektura.

CHOCHOŁ: Przykre i zaskakujące jest to, jak niewiele wiesz o naturalnej architekturze. Dałeś się nabrać tym, którzy chcą ją zdyskredytować, bo zagraża ich interesom. Oni robią to z wyrachowania, ty – z niewiedzy. Tak chciałbym, byś zobaczył, jak różnorodne mogą być budynki naturalne. Są wśród nich zarówno proste, klasyczne, jak i nowoczesne.

AKT 4: O DETERMINIZMIE TECHNOLOGICZNYM, MAFII, POLITYCE I NIEBEZPIECZNYCH USTAWACH

ŻELBECKI: Czemu się tak uwziąłeś na technikę? Ona jest wszystkim, co robimy. Nie można jej oceniać w kategorii zła czy dobra. Technika jest poza moralnością. Negatywny jest jedynie brak jej rozwoju. Każdy region na świecie chciałby dołączyć do tych, które są bardziej technicznie rozwinięte. Każdy woli mieć lepiej działające urządzenie niż gorsze. Rozwój techniki idzie w parze ze wzmocnieniem ekonomii i wzrostem gospodarczym, jest czymś, co postulują wszystkie polityczne partie od lewa do prawa. Dzięki rozwojowi techniki możemy rozwiązać wielkie problemy tego świata, kryzys, inflację, bezrobocie.

CHOCHOŁ (sarkastycznie): O tak! Ale boję się trochę, gdy przypominam sobie tych polityków, którym rzeczywiście udało się najskuteczniej i całkowicie powstrzymać inflację, bezrobocie, kryzys i przeludnienie… Pamiętasz ich?… Stalin, Hitler, Pol Pot.

SOKRATES: Chochole, to cios poniżej pasa. Żelbecki nie jest faszystą. On raczej wierzy, że technika sama w sobie nie jest ani dobra, ani zła. Jednak gdyby tak było, to jaki sens miałoby to całe nasze dyskutowanie o związkach technologii z ekologią? Zrównoważony rozwój to zagadnienie na wskroś etyczne.

ŻELBECKI: Chcę powiedzieć, że walczenie z rozwojem techniki to walka z wiatrakami.

SOKRATES: Obawiam się, że dotykamy tu problemu determinizmu technicznego, głoszącego, że technologia musi się rozwijać i nie możemy tego powstrzymać. Jeśli się zastanowić, to w sumie bardzo przygnębiająca i smutna myśl, zakładająca, że w sumie technologia od nas nie zależy… że nic nie możemy zrobić… że jedyną naszą rolą może być kosmetyczne upiększanie tego trupa, jakim jest martwa technologia (bo przecież nie jest ona żywa). Ja chciałbym wierzyć, że może być jakaś alternatywa.

ŻELBECKI: Obawiam się, że możesz być jedynym, który tak myśli, Sokratesie…

SOKRATES: Chyba jednak nie. Od czasu gdy Thomas Kuhn napisał w latach 60. przełomową książkę Struktura rewolucji naukowych4, rozwija się ciekawa nauka zwana STS – Science, Technology and Society (Nauka, Technika, Społeczeństwo). Jest to dziś uznana dziedzina wiedzy, która pokazuje wpływ społeczeństwa na rozwój nauki i techniki. To znaczące, że w słynnym MIT na małej wystawie prezentującej najbardziej przełomowe prace naukowe znajduje się właśnie książka z dziedziny STS The Social Construction of Technology System [„Społeczna konstrukcja systemów techniki”]. Pokazuje ona złudność determinizmu technologicznego na przykładach ewolucji różnych wynalazków: między innymi rowerów, tworzyw sztucznych. Jej autorzy twierdzą, że nie ma jednego i nieuchronnego kierunku rozwoju techniki. Jest ich wiele i to równie prawdopodobnych. Decydującym czynnikiem jest tu społeczna świadomość, aspiracje oraz relacje grup, których ta technika dotyczy. I chociaż wiem, że dziś Chochoł ci się naprzykrzał i nie masz ochoty go słuchać, to trzeba przyznać, że promowane przez niego techniki naturalne mogą być przykładem tego, jak w architekturze możliwy jest alternatywny kierunek rozwoju. Spójrz: w XX wieku rozwinął się żelazobeton i tworzywa sztuczne – wiele poświęcono im badań i otaczał je sprzyjający klimat kulturowo-polityczno-ekonomiczny – poza racjonalnymi przyczynami ich sukcesu było też i wiele zupełnie niemerytorycznych – stawały się modne i kojarzone z nowoczesnością, otrzymywały subsydia państwowe. Prawodawstwo, które w XX wieku zaczęło intensywnie kodyfikować prawo budowlane, bardzo umocniło rolę tego materiału. Wymagając go w wielu elementach budynku – fundamentach, nadprożach itp. – nie dawano dla niego alternatywy. A przecież przez tysiące lat budowano domy, zamki i pałace bez użycia zbrojonego betonu. Nagła amnezja opanowała przemysł budowlany. W tym samym czasie naturalne budownictwo z gliny, drewna, a tym bardziej ze słomy nie było rozwijane. Pod koniec XX wieku było bardzo mało przykładów dobrego budownictwa z materiałów naturalnych… a jeszcze mniej przykładów, które mogłyby pobudzić wyobraźnię architektów i potencjalnych klientów. Pod koniec wieku można by dojść do wniosku, że skoro glina, drewno, słoma są technologiami starymi i ustąpiły miejsca betonowi i plastikowi, to te stare są gorsze, a nowe lepsze. Wielu wciąż tak myśli jak ty, panie Żelbecki. Ktoś mógłby nawet zaproponować analogię do teorii Darwina. Zmiany, jakie nastąpiły w ostatnim dziesięcioleciu, pokazują jednak, że rozwój technologii nie jest ani tak liniowy, ani tak oczywisty. Powstało w społeczeństwie zjawisko etycznego klienta, który poszukuje produktów pozyskiwanych i wytwarzanych zgodnie z etycznymi standardami. Na największych europejskich targach – Ecobuild w Londynie – można zobaczyć dziesiątki, jeśli nie setki materiałów naturalnych, a drewno panuje tam już niepodzielnie. Prawie stuletnie zaniedbania w rozwoju naturalnych materiałów zaczynają być powoli nadrabiane. Drewno, które jeszcze parę lat temu było odłożone do lamusa jako przeżytek, dziś jest wizytówką modnych architektów. Chcę przez to powiedzieć, że o rozwoju techniki decyduje wiele czynników, które mogą być zrozumiane tylko z pozycji humanistycznych.

ŻELBECKI: …Ale dlaczego ktoś chciałby popierać beton, skoro jest tak zły, jak twierdzisz?… To jakaś spiskowa teoria.

CHOCHOŁ: O, przyczyn może być wiele! A pożywki dla spiskowych teorii też nie trzeba szukać daleko. Czy słyszałeś o sądzonej w 80. latach nowojorskiej mafii, zwanej „Klubem Betonowym”, która przejmowała wszystkie kontrakty związane z cementem i betonem, o ile ich wartość przekraczała 2 miliony dolarów – takie jak nowojorskie projekty Ieoha Minga Peia5. Tamci mafiosi siedzą w więzieniu, ale do dziś przemysł betonowy ma tendencje do monopolizacji i tworzenia wielkich korporacji. Przemysł mieszkaniowy mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Naturalne materiały budowlane – glina, kostki słomy, drewno, kamień – zwykle są lokalnie dostępne, a ich produkcja jest z natury zdecentralizowana.

ŻELBECKI: Przecież nikt nikomu nie zabrania budować z gliny, słomy.

CHOCHOŁ: Niestety nie tylko nie pomaga, ale niebawem może skutecznie uniemożliwić. W tym największy problem i przyczyna mojej wściekłości. Chociaż są na świecie setki przykładów, że tymi technikami można budować nie tylko hobbitowe chatki, ale i okazałe budynki publiczne – niebawem w Polsce możemy stanąć wobec problemu, że będzie to nielegalne. Coraz głośniej mówi się o wprowadzeniu ustawy, która narzuci wymogi certyfikowania wszystkich produktów budowlanych. Co za tym idzie, glina, słoma, które od wieków były stosowane – i które, jak dzisiaj mówiliśmy, potrzebują wparcia i rozwoju – staną się nielegalne. Nierealistyczne jest certyfikowanie kostki słomy czy każdej gliny z wykopu. Jak myślisz, komu to jest na rękę? Czy dalej myślisz, że mówię o spiskowych teoriach?

Epilog: co znaczy E=mc2

SOKRATES: W naszej rozmowie najbardziej mnie niepokoi myśl o tym, jak wielu ludzi chciałoby problemy ekologii i techniki leczyć jedynie technicznymi metodami.

CHOCHOŁ: Wiem… Sokratesie, chcesz teraz pewnie zacytować Martina Heideggera, który napisał w Pytaniu o technikę: „problem technologii nie jest problemem technologicznym”. W tym wypadku trafił w sedno. Problem techniki jest problemem humanistycznym… Żelbecki wiele szumu robi wokół rozwoju technologii, a tu o brak rozwoju humanizmu chodzi.

ŻELBECKI: Humanizm jest zbyt miękki i zbyt łatwo narażony na manipulacje przez pseudonaukowych hochsztaplerów. Jesteście może dobrzy, ale głupi i szkoda, że tak nie doceniacie moich poglądów na temat nauki… no i energii.

SOKRATES: Ależ skąd! I nauka jest sensowna i wiedza o energii też… Zacznijmy od początku… a czym właściwie jest energia?

CHOCHOŁ: Energia, z greckiego ενεργεια to wielkość charakteryzująca zdolność do wykonania pracy.

SOKRATES: Otóż to: wykonania pracy!… mówiliśmy o energii wbudowanej i eksploatacyjnej, ale można przecież też mówić o energii potencjalnej, psychicznej, życiowej. Jaką energię może w nas wyzwalać architektura… do jakiej pracy i aktywności może nas skłaniać?

CHOCHOŁ: Jeśli dom kojarzy się głównie z kupowaniem, oczywiście wysysa on energię z naszych kieszeni. Wtedy E=mc2 znaczyłoby energia = majątek × cena2 albo mówiąc z angielska money × credit2

SOKRATES: Ale przecież budynki mogą dawać pozytywną energię – zachęcać do pracy i aktywności!

CHOCHOŁ: Właśnie o to chodzi! To jest magia budownictwa low-tech. Dzięki temu, że te techniki są proste i dostępne, zachęcają do działania. Ludzie są dziś głodni możliwości tworzenia i kreowania otoczenia, bo większość aktywności oddano maszynom. A tak namacalne budownictwo zapala, daje im wiarę, że oni mogą działać i że od nich zależy technologia. Te budynki naturalne z gliny, drewna i słomy właśnie mają największa energię… Myślę, że powiedzenie „słomiany zapał” powinno zmienić znaczenie.

Tu energię wyliczyć można wzorem: energia = możliwości × człowiek2 albo energia = miłość × chęć2…
Co pan na to, Panie Żelbecki?

Kurtyna