Architecture cannot satisfy your wildest fantasies, but it may exceed the limits set by them.
Bernard Tschumi1

Mon cher F.!

Pisanie tekstu o seksualnej przyjemności w architekturze okazało się, owszem, przyjemnością, ale też na wielu płaszczyznach wyzwaniem. Od początku było dla mnie jasne, że skoncentruję się na wciąż tajemniczych przestrzeniach kobiecej seksualnej przyjemności, ale wyobraź sobie, jak trudno formułować w tej dziedzinie jakieś hipotezy lub opinie. Nie mam wątpliwości jedynie co do tego, że seksualność i związane z nią obszary ludzkiej aktywności są skrajnie subiektywne. Nie ma reguł na to, co podnieca. Nie da się sensownie porównać intensywności doświadczeń, a zatem przyjąć w tekście perspektywy innej niż własna. Temat właściwie w równym stopniu dotyczy architektury, jak i jej użytkowników. Choć więcej we mnie nieśmiałości niż pruderii, niezręcznie odsłaniać w tym miejscu swoje preferencje, albo, co gorsza, stawiać siebie w pozycji autorytetu w „tych sprawach”. Ucieczka w pozornie obiektywne akademickie stwierdzenia nie tylko zakłamuje materię, lecz także zabija wszystko, co interesujące w temacie.
A naprawdę jest o czym pisać, mój drogi F.!
Pomysł był taki, żeby zacząć opowieść od wystawy 1000 m2 of desire. Architecture and sexuality, prezentowanej na przełomie 2016 i 2017 roku w Centre de Cultura Contemporània de Barcelona. Dotyczyła, jak to zgrabnie ujęto, „sposobów, w jakie społeczeństwo Zachodu projektowało, budowało i wyobrażało sobie przestrzenie dla seksu od XVIII wieku do współczesności” (użyte wyrażenie „spaces for sex” ma oczywiście jeszcze kilka odcieni znaczeniowych). Już pojawienie się tej tematyki w poważnej instytucji jest wydarzeniem. Pokazane przykłady można określić jako „kanoniczne”, a przyjęta przez autorów wystawy cezura czasowa raczej nie budzi wątpliwości. Od czasu „odkrycia” tak zwanych architektów rewolucyjnych (Ledoux, Boullée) kolejne aspekty ich twórczości okazują się zaskakująco aktualne. Zanim coś o nich napiszę, swoim zwyczajem muszę pomarudzić. Wystawa jest frankocentryczna. Jako Francuz pewnie tylko wzruszysz ramionami na stereotypy, ale ja naprawdę byłam ciekawa hiszpańskich przykładów; nie ukrywam, że między innymi z powodu pewnego rodzaju kulturowego pokrewieństwa dwóch katolickich krajów. Druga kwestia: kuratorki (Adélaïde de Caters, Rosa Ferré) właściwie od razu przyznały, że pokazują niemal wyłącznie przestrzenie zaprojektowane przez mężczyzn. To poważniejszy problem i jeszcze do niego wrócę, bo w małym stopniu „zawiniły” kuratorki. Wynikł z głębszej kwestii kulturowej, z którą właściwie borykamy się do dziś.
Punktem wyjścia dla wystawy były – i słusznie – osiemnastowieczne oświeceniowe utopie, z Fourierowskim falansterem na czele. Poszukiwanie form ładu społecznego rozumianych jako naturalne oznaczało mierzenie się także z próbami „nowego” uporządkowania sposobów zaspokajania pragnień seksualnych. Ze studiów pamiętam oczywiście, że zaprezentowano nam jako ciekawostkę w temacie ówczesnej architecture parlante budynek Oikemy w wizji idealnego miasta Claude’a-Nicolasa Ledoux, zaprojektowany na rzucie zbliżonym do penisa. Wykładowca nie wspomniał jednak, że pierwsza wersja projektubyła bardziej dosadna – z dodatkowym, znacznie większym „wieńcem” (a może słoneczkiem?), niewątpliwie symbolizującym waginę. Tylko jaki z tych form pożytek, skoro żadnej nie dało się dostrzec z perspektywy człowieka? Projekty elewacji prezentują się całkiem zwyczajnie. Nie powiedziano na wykładzie też nic o zasadach użytkowania budynku. Oikema – dom rozkoszy – usytuowana w centrum nowego miasta-społeczeństwa, miała służyć obywatelom obu płci do erotycznych spotkań2.
Zastanawiam się, jak nastrajałyby użytkowników przeskalowane korytarze. Czy widniejące w projekcie liczne, ale niewielkie pomieszczenia o różnorodnym wystroju okazałyby się przytulne? Trochę wątpię, pamiętając, że Ledoux zaprojektował budynek o funkcji urządzenia higienicznego, przeznaczony wyłącznie dla młodych (!) ludzi, służący do kanalizowania i realizowania w „bezpiecznych warunkach” ich żądz. Badacze wyraźnie podkreślają jego dyscyplinujący charakter – dla całej społeczności miało być widoczne, kto z kim tam wchodzi i w jakim celu. Mimo rzekomej swobody seksualnej wszelkie widoki „zagrażające publicznej moralności”należało ukryć. Co więcej, po jakimś czasie korzystania z takiego – nomen omen – domu publicznego popęd użytkowników miał opaść do poziomu pozwalającego założyć szczęśliwe i owocne (w sensie reprodukcyjnym) małżeństwo, a i Ledoux już na etapie wizji projektowej wyobrażał sobie, że ludzkość stopniowo wyszlachetnieje i w stosownym momencie kontrowersyjny budynek zostanie zburzony3.

rys. Jakub Woynarowski

Jak widzisz, kobieca przyjemność – czy przyjemność w ogóle – jest w tym przypadku kompletnie zmarginalizowana. Nie znaczy to jednak, że nieobecna w burzliwej epoce. Wiesz lepiej ode mnie, że od połowy XVIII wieku szerzył się libertynizm – i to rozumiany inaczej niż jako rozwiązłość seksualna oraz towarzyszące jej pornograficzne powieści; wówczas żyli markiz de Sade, Restif de la Bretonne i Leopold von Sacher-Masoch. Szczególnie dwaj pierwsi (ale nie tylko oni!) z seksualności i związanego z nią trybu życia uczynili swoisty manifest poglądów politycznych, i o tym w dużej mierze też opowiada hiszpańska wystawa. To jest odrębny wątek, zaraz przypomina się Historia seksualności Michela Foucaulta, mocno zarysowująca ten kierunek interpretacji, ale przecież w poszukiwaniu przyjemności kwestie polityki, klasy społecznej, płci i rasy odgrywają istotną rolę.
Wspominam Ci o libertynizmie z powodu trzech charakterystycznych dla tamtej epoki przestrzeni kreowanych dla przyjemności, które moim zdaniem nie wybrzmiały na 1000m2 of desire: burdeli, buduarów i podmiejskich maison de plaisir. Te ostatnie pozwolę sobie tu pominąć, zacznę natomiast od tych pierwszych, najbardziej „demokratycznych”, czyli burdeli. W mniejszym stopniu interesują mnie regulacje dotyczące dyskretnego charakteru zewnętrznego wyglądu ich budynków (wyróżniających się jedynie słynną czerwoną latarnią, zapalaną, aby zaznaczyć, że przybytek jest czynny), a bardziej kreowane pod kątem klientów wnętrza.
Najsłynniejsze luksusowe domy publiczne oszałamiały przepychem i niepohamowaną fantazją, widocznymi nie tylko w wystroju pomieszczeń ogólnodostępnych (często w takich miejscach prowadzono też bary lub restauracje). Trudno powiedzieć, w jakim stopniu paryski Le Chabanais wytyczył pewne trendy, ale do dziś popularnością cieszą się obfita dekoracja (szczególnie freski; w Le Chabanais i La Fleur blanche wymalował je Henri Toulouse-Lautrec) i tematyczne ozdabianie pokoi do wynajęcia. Pokoje mauretański, hinduski, pompejański, w stylu Ludwika XVI czy japoński naprawdę musiały być urządzone ze swoistym smakiem, skoro ten ostatni zdobył nagrodę na paryskiej wystawie światowej w 1900 roku.
Więcej informacji zachowało się na temat domów publicznych funkcjonujących nieco później, bo w latach 30. XX wieku. Szczególnie One-Two-Two zasłynął swoją ofertą klimatyzowanych pokoi o różnorodnym, scenograficznym wystroju: od rekonstrukcji wnętrza stodoły wymoszczonego prawdziwym sianem, poprzez tipi, igloo, wnętrza z poszczególnych epok historycznych, po imitację przedziału w Orient Expressie lub pirackiej łodzi (oba z automatycznie poruszanymi łóżkami oraz stosowną ścieżką dźwiękową). Nie jest tajemnicą, że do realizacji takich „atrakcji” zatrudniano najlepszych scenografów filmowych tamtych czasów. Moim zdaniem wszystkie te wysiłki służyły odwróceniu uwagi od transakcyjnego charakteru obiektu i miały zamienić wizytę w niemal nierealną przygodę. Im lepiej dany przybytek wychodził naprzeciw pragnieniom bądź fetyszom swoich klientów, tym większą popularnością się cieszył. One-Two-Two ostatnią kondygnację budynku przeznaczył dla miłośników BDSM; zaoferował im gotyckie komnaty z łańcuchami i nawet sale tortur z możliwością inscenizacji ukrzyżowania. Czyż nie cieszyłby się wzięciem i dziś? Gdy po zamknięciu Le Chabanais w latach 50. XX wieku licytowano jego wyposażenie, sensację wzbudziły rekwizyty wykonane specjalnie dla księcia Walii, późniejszego Edwarda VII: miedziana wanna w kształcie sfinksa (przeznaczona do kąpieli w szampanie) oraz tak zwane krzesło rozpusty (siège d’amour, interesujący przykład dizajnu w służbie rozkoszy).

rys. Jakub Woynarowski

Nie dziwi mnie, że zapotrzebowanie na przystępne formy realizacji różnego rodzaju erotycznych fantazji nie słabnie. Największą popularnością cieszą się wszelkie warianty imitacji przepychu i luksusu – im bardziej stereotypowe i kiczowate, tym lepiej spełniają swoją funkcję. Erotyczne motele projektowane są w taki sposób, aby imitować ekskluzywne podmiejskie osiedla albo majestatyczne pałace z obfitą dekoracją architektoniczną, a przy tym zapewnić klientom całkowitą dyskrecję (zainteresowani parkują w indywidualnych garażach, z których bezpośrednio przechodzą do wynajmowanych pomieszczeń). Podobnie wnętrza domów publicznych i popularnych na całym świecie hoteli na godziny (love hotels albo no tell hotels) oferują wybór scenerii, kreując coś w rodzaju świata w miniaturze, współczesnej fantazji na temat wystawy światowej. W dobie globalizacji repertuar scenariuszy pokoi wydaje się ograniczony i powtarzalny (te pokoje Greya!), dlatego pokażę Ci przykład odległy geograficznie. Projekty nowojorskiego fotografa Kurta Hollandera dają wgląd w naprawdę szerokie spektrum komercyjnych przestrzeni uprawiania seksu.
Motel Kiss Me to dokumentacja tytułowego, największego w Cali hotelu na godziny, szczycącego się ponad stoma tematycznymi pokojami. Chociaż prostytucja jest w tym mieście legalna, „hotele miłości” w żadnym razie nie są domami publicznymi. Swoją ofertę kierują do par, które z różnych powodów wolą uprawiać seks poza domem. Wynajęcie na minimum cztery godziny tematycznego pomieszczenia często uchodzi za miłą odmianę, wyjątkowe przeżycie. Potęgują je freski, płaskorzeźby czy zespolone z meblami pełnoplastyczne elementy wykonane przez miejscowych artystów. „Etnograficzną” ofertę opartą na różnorodności kulturowej i geograficznej wzbogacają najnowsza historia i popkultura: można wynająć pomieszczenie pełne nazistowskiej symboliki, z żółtą łodzią podwodną czy pełnoplastyczną figurą Fidela Castro albo Saddama Husajna na tle płonących rafinerii. Nie wiem, jakim sposobem gościom udaje się skupić na celu wizyty, skoro mają dookoła takie (utrzymane w topornej stylistyce) cuda! Fotograf sugeruje, że czas spędzony w takim miejscu może być dla niezamożnych gości rodzajem rekompensaty za brak środków na dalekie podróże, a nawet – dzięki kontaktowi ze sztuką – odpowiednikiem wizyty w muzeum lub galerii4. Przyznasz, że z europejskiej perspektywy jego tezę trudno przełknąć. Istotnym krokiem do jej zrozumienia było dla mnie obejrzenie innego cyklu Hollandera, The Architecture of Sex5, obejmującego zarówno luksusowe, jak i skrajnie tanie popularne miejsca, w których Kolumbijczycy spotykają się na seks. Wnętrza sfotografowane bez ludzi są niepokojące; z jednej strony mam świadomość, że to sceneria gorących, intymnych chwil, ale z drugiej strony emanuje z nich niepokojący smutek, zostały odarte z atmosfery tajemniczości (czy kiedykolwiek tam panowała?). Widać więcej mankamentów: łuszczącą się farbę, zużycie mebli, stare płytki na podłodze, tanie materiały, a wszechobecnego kurzu nie maskuje nawet dyskotekowe oświetlenie. Najtańsze, najskromniejsze wnętrza są wręcz odpychające – wyposażone jedynie w wentylator i łóżko zasłane pościelą „po przejściach”, zdają się mówić, że sprawczość w kwestiach uwodzenia i przyjemności niekoniecznie leży po stroniearchitektury i dizajnu.
Pogodzić się z takim wnioskiem jest mi tym trudniej, że znam wystawy i teksty Beatriz Colominy i jej studentów na temat promowanych w latach 50.–70. w „Playboyu” wysmakowanych, nowoczesnych amerykańskich wnętrz, które historyczka architektury określiła mianem maszyn do uwodzenia6. Działały oczywiście na rzecz męskiego sukcesu, ale niebagatelne znaczenie odpowiednio przygotowanych wnętrz potwierdza także najnowsza historia pornografii. Pozwól, że powołam się na autorytet. Hiszpański reżyser i kurator Jordi Costa napisał, że „wyrafinowane filmy erotyczne z lat 70. zmitologizowały świat popowych mebli, które zdawały się odzwierciedlać zmysłowość form organicznych […]. Postmodernistyczne filmy porno z lat 80. i 90. miały tendencję do przesady i luksusu, jak w zamrożonych choreografiach pożądania Andrew Blake’a i przekwitłych megaprodukcjach Private Media Group”7.
Bliska fantazjom z domów publicznych obsesja na punkcie scenografii, niezbędna do budowania złożonych erotycznych światów, ustąpiła na początku XXI wieku niemal drastycznemu w swej naturalności ekshibicjonizmowi cyfrowej ery. Internet zalały niedbale uwiecznione telefonem nagie ciała. Nie chodzi mi o to, że te zdjęcia pokazują ciała takimi, jakie są. Wykonane w niekorzystnych pozach i przy byle jakim oświetleniu stają się groteską, jakby chciały się widzowi obrzydzić, przez co budzą rodzaj fascynacji połączonej z grozą. Zdaniem Costy (i moim!) szczególnie odrażającymi czyni je wszak tło – zabałaganione wnętrza mieszkań i ohydne meble. Rozumiesz F., nie dość, że akty seksualne w amatorskiej pornografii są odarte nawet z ułudy niezwykłości, a już na pewno brakuje im polotu, to jeszcze te nieszczęsne meble i skarpetki na podłodze przykuwają uwagę mocniej niż nagość. Żałuję, że nie można już zobaczyć dwóch skasowanych przez Tumblr blogów przywołanych przez Costę: „Just another Ikea Blog” kolekcjonował gify utworzone z fragmentów amatorskich filmów pornograficznych, na których oznaczano poszczególne meble oferty z Ikei wraz z cenami, a „HotMalm.com” wyglądał jak popularny serwis oferujący filmy porno, ale poświęcony wyłącznie jednej serii szwedzkich mebli.
Znów zagubiła mi się kobieca przyjemność, niewątpliwie z fantazją i przestrzeniami powiązana. Zatrzymam się tu, drogi F., i cofnę w czasie do innej przestrzeni, wspomnianych buduarów. Wykreowane w XVIII wieku należały – jak twierdzą historycy architektury – pierwszych przestrzeni powołanych z myślą o wyłącznie kobiecej przyjemności8. Co ciekawe, buduary wyewoluowały najprawdopodobniej z siedemnastowiecznych gabinetów przeznaczonych do pracy, namysłu czy po prostu odosobnienia. W przeciwieństwie do nich buduar miał służyć przede wszystkim odpoczynkowi oraz przyjemnościom zmysłowym, być dostosowany do preferencji użytkowniczki jak uszyta na miarę suknia. Wygląda jednak na to, że wybór kroju owej sukni niespecjalnie zależał od noszącej ją osoby. Choć buduar powstawał często przy znacznym współudziale właścicielki, decydujące słowo w kwestii jego projektu zawsze miał mężczyzna.
Le Camus de Mézières, francuski architekt i teoretyk, w opublikowanym w 1780 roku dziele Le génie de l’architecture radził projektować buduar na planie owalu, rzekomo najlepiej odpowiadającym delikatnym i zaokrąglonym kształtom kobiecym. Ściany należało udekorować motywem drzew, aby oddać atmosferę relaksującego cienistego gaiku, a oświetlenie koniecznie przytłumić, aby przedmioty nie rzucały ostrych cieni (sprawdzony trik, jak dobrze wyglądać nago). Funkcja i charakter takiej przestrzeni, przypisywanej arystokracji, były ściśle związane z posiadaniem środków i czasu na jej użytkowanie9. Jak wiesz, buduary wkrótce stały się synonimem wysoce uprzywilejowanego miejsca schadzek, rytuałów uwodzenia. Trudno jednak do końca uznać je za przestrzeń kobiecą w dzisiejszym znaczeniu. W literaturze i malarstwie z epoki (rokoko!) buduar jest zazwyczaj miejscem aktywności mężczyzny; najpierw dokłada on starań, aby się tam dostać, a następnie zyskuje bierne przyzwolenie na kolejne działania. I choć tradycyjna struktura męskiej kontroli nad przestrzenią jest w tym przypadku zrekonfigurowana, nie ma mowy o zachwianiu hierarchii płci. Wszelka męska aktywność w buduarze nakierowana jest zresztą na ugruntowanie dominującego stanowiska. W jednym z feministycznych opracowań pojawiło się nawet żartobliwe określenie boudoir envy, nawiązujące do freudowskiej zazdrości o penisa i odzwierciedlające intensywność męskich wysiłków podejmowanych w celu przejęcia kobiecego wnętrza w sensie przestrzennym i symbolicznym10.
Wyrazem boudoir envy okazuje się sypialnia Liny Loos, żony słynnego austriackiego architekta. Przestrzeń, określoną w literaturze jako „ciepły woreczek, w który można się owinąć” lub „futerał na kobietę”, wymoszczoną białym futrem, początkowo odbierałam jako dobitny wyraz miłości Adolfa do Liny, pełen czułości i troski. W kontekście tekstów wspomnianej Beatriz Colominy łatwiej patrzeć na ten męski projekt, doprowadzający komfort do skrajności, bardziej krytycznie. Ta sypialnia jest jubilerskim pudełeczkiem; w nim zamiast klejnotu, na wielkim łożu, w atmosferze niezmąconego spokoju i czystości, miało być eksponowane kobiece ciało. Wśród miękkich tkanin i białych zasłon nie przewidziano miejsca na osobowość lokatorki, jej potrzeby, aktywności. Sypialnia była rodzajem scenografii dla aktorki jednej roli. Komfort okazał się narzędziem kontroli11. Well played, Mr. Loos. Wystawa 1000m2 of desire o tyle dotknęła tematu buduarów, że przywołała nieznaną mi wcześniej postać Jeana Jacques’a Lequeu (1757–1826). Ciekawa jestem, czy o nim słyszałeś. To architekt zaliczany do „wizjonerów” razem z Boullée’em i Ledoux, ze względu na liczne szczegółowe rysunki-projekty fantazyjnych miast i budynków. Faktycznie, podobnie jak wymienieni poszukiwał zupełnie nowego języka architektury, związanego z jej funkcją, na przykład zaprojektował oborę w kształcie gigantycznej krowy. Od „klasyków” odróżnia go nieposkromiona wyobraźnia. Używał jej zarówno do projektowania wnętrz buduarów, jak i rysowania architektonicznych fantazji erotycznych12. Owe rysunki nie mają nic wspólnego z przaśnym pornograficznym realizmem ilustracji libertyńskich powieści; wyglądają jak uchwycone fragmenty erotycznego snu, pełne nie do końca jasnych symbolii ukrytych treści. Buduar u Lequeu nie jest cukierkowym i miałkim pomieszczeniem – to raczej wyłożona lustrami alkowa, w której realizowane są niedopowiedziane erotyczne fantazje, rodzaj tajemniczego kultu. Sofy, niezliczone łóżka, łoża w lesie, kanapy w pomieszczeniach przedstawionych na podobieństwo tablic anatomicznych jakichś gigantycznych organów. Przy posłaniach kolumny udekorowane pasami cnoty, na kapitelach stoją personifikacje lubieżnych przyjemności; to wszystko tworzy serię dryfujących fantazji scenograficznych. Mam wrażenie, że choć w tych dekoracjach króluje nadmiar, są w pewnym sensie puste, podkreślają nieobecność bohaterów. Nawet gdy w rysunkowych fantazjach pojawia się kobiece ciało, wydaje się wykute z kamienia, jest integralną częścią architektury. Nie zachowuje się też jak ciało; zobacz na przykład, jak nienaturalnie „stoją” piersi kobiety wychylającej się z lunety okna. Fascynuje mnie, że kobiety u Lequeu’a, odpoczywające na wymyślnych meblach lub w wyszukanych detalach architektonicznych, czasem wydają się pogrążone w przyjemnych myślach, czasem aktywnie wchodzą w relację z otoczeniem, sięgając po coś lub wdając się w pogawędkę z amorkiem (ujeżdżającym penisa wyposażonego w skrzydła, kurze nóżki i ogonek). Wyglądają na zrelaksowane i pewne siebie, choć nie nawiązują kontaktu wzrokowego z widzem.

rys. Jakub Woynarowski

Świat Lequeu jest do tego stopnia niejednoznaczny, że trudno znaleźć klucz interpretacyjny do tych przedstawień. Feministyczne odczytania koncentrują się na kobiecym i architektonicznym nadmiarze, który miałby odzwierciedlać niedawno uzyskaną w naukowym dyskursie autonomiczność kobiety. W XVIII wieku „odkryto” płeć kobiety; oświeceniowe badania doprowadziły do odrzucenia poglądu, jakoby żeńskie narządy rozrodcze były jedynie odwrotnością męskich, a także dowiodły, że kobiecy orgazm jest niezależny od funkcji rozrodczych. W tym kontekście rysunki Lequeu mogą odzwierciedlać jego fascynację i nieuświadomione poczucie zagrożenia oraz kompensować mu fakt, że nie zrealizował żadnego swojego projektu13. Wydaje mi się, mój drogi F., że takie wyjaśnienie jest tylko częściowo prawdziwe.
Intuicja podpowiada mi, że te rysunki wpisują w architektoniczne struktury relacje dominacji i podporządkowania. Nie odważę się powiedzieć wprost, że Lequeu chciał zostać seksualnym niewolnikiem tych odrealnionych kobiet-bóstw (rysunek Un boudoir, côté du canapé sugeruje coś wręcz przeciwnego), ale jestem przekonana, że cały symboliczny entourage służy tu subtelnemu rozegraniu władzy – nie bez przyczyny uważanej za jeden z najsilniejszych afrodyzjaków. Na przecięciu trzech obszarów: fantazji, władzy i seksu, sytuuje się większość współczesnych praktyk seksualnych określanych jako kink[4.
Można to ująć tak: kink, dzięki energii płynącej z wyobraźni i pragnień, konstruuje swoistą alternatywną przestrzeń względem codzienności. Bez znaczenia, czy chodzi o przebrania, przedmioty czy scenariusze zachowań; stają się one fetyszem lub kinkiem dopiero wtedy, gdy przestaną funkcjonować w porządku powszedniości. Podlegają wyolbrzymieniu do tego stopnia, że zastępują realny świat. Paradoksalnie te przedmioty czy praktyki są w codzienności głęboko zakorzenione, zazwyczaj silnie związane z emocjami i sferą psychiczną, dlatego fundamentalną kwestią w kinku – o czym wielokrotnie rozmawialiśmy – jest bezpieczna relacja. Dzięki niej, „kink kreuje przestrzeń, w której można odkrywać polityki seksu. Nie zwierzęcy akt seksu, ale seks jako ideę kulturową, społeczną i polityczną”15. To naprawdę frapująca perspektywa: kink wyzwolicielską siłą, która podważa normy społeczne i ukazuje je jako konstrukt kulturowy. Odgrywane w ramach kinku role byłyby więc subwersywnymi modelami życia, rodzajami społecznego eksperymentu jednocześnie krytykującego i proponującego inne formy organizacji naszego świata.
Mam nadzieję, drogi F., że pamiętasz, jak w podobny sposób dyskutowaliśmy na temat baśni o Sinobrodym i jej interpretacjach. W tamtym przypadku siłą transgresyjną była kobieca ciekawość. Przekształciła się w tak silne pragnienie zbadania tego, co ukryte, że skłoniła bohaterkę do przekroczenia nałożonych na nią zakazów (zakazu wstępu do tajemniczej komnaty). Dziś żona Sinobrodego staje się figurą feministki, która z analogicznych pobudek demaskuje patriarchalne struktury kultury16. Podobny rewolucyjny potencjał widzę w kobiecej przyjemności.
Zapytasz mnie zaraz, czy to znajduje jakieś przełożenie na architekturę. Czy w tych stabilnych strukturach kink albo kobieca ciekawość otwierają jakieś nieznane przejścia? Nie odpowiem Ci wprost. Architektura jest niezwykle odporna na interpretacje dotyczące jej polityczności czy sprawczości. Nie inaczej rzeczy się mają z kwestiami płci. Popatrz, proszę, na Advertisement for Architecture: Sensuality (Rules and Ropes) Bernarda Tschumiego. Wiązanie shibari wykonane na kobiecym ciele nie tylko przyciąga wzrok do „reklamy”, lecz także ilustruje fragment jego filozofii projektowej opublikowanej między innymi w tekście The pleasure of architecture 17. Tschumi porównuj teorię i historię architektury oraz różnorodne wymogi techniczne i funkcjonalne, jakie ma spełniać budynek, do kolejnych węzłów krępujących twórcę, a jednocześnie wskazuje na ich erotyczny charakter. Namiętność nie wyklucza jego zdaniem metodycznego działania; w pewnym momencie oba stają się jednym. Im bardziej wyrafinowane ograniczenia, tym większa przyjemność18.

rys. Jakub Woynarowski

Nie jest to może dobre miejsce na szersze omawianie teoretycznej myśli Tschumiego z połowy lat 70., nawet jeśli pisze on o architekturze jako akcie skrajnie seksualnym i w czytelny sposób przekłada na budownictwo Erotykę twojego ulubionego Georges’a Bataille’a (a przez niego Rolanda Barthesa)19. Wolałabym o tym z Tobą porozmawiać niż pisać, bo wiem, że o tych dwóch jeszcze dużo mogę się od Ciebie dowiedzieć. Tu chciałam tę jedną pracą zasygnalizować, że tak – kink może mieć i ma wpływ na architekturę.
Ciekawa jestem, czy słyszałeś o głośnej wystawie Cruising Pavilion: Architecture, Gay Sex and Cruising Culture, która miała odsłony na biennale architektury w Wenecji w 2018 roku oraz rok później w Nowym Jorku i Sztokholmie. Ujmując w dużym skrócie, poświęcona była homoerotycznej praktyce wyszukiwania przygodnego partnera seksualnego. W przeciwieństwie do wystawy w Barcelonie koncentrowała się nie na historii, ale na współczesności i półpublicznych przestrzeniach uprawiania seksu, takich jak gejowskie bary, łaźnie, oraz wirtualne przestrzenie aplikacji, na przykład Grindr. Znów pomarudzę: takie wycinkowe podejście zostawia na szerokim marginesie szalenie ciekawe zagadnienia funkcjonowania grup nieheteronormatywnych w mieście, prowadzone pod szyldem geografii seksualności20. No ale nie da się na wystawie pokazać wszystkiego. I tak dobrze, że grupa kuratorów odnosi się do praktyki cruisingu w szerszym kontekście, uwzględniając, że u jej podstaw leży alternatywny sposób korzystania z miasta, a szczególnie z przestrzeni zapomnianych (na przykład poprzemysłowych). Upatrują oni w zrozumieniu i podjęciu (w sensie politycznym i architektonicznym) relacji między seksualnością a przestrzenią rewolucyjnego potencjału. Nie tylko chodzi tu o pogłębienie procesów demokratyzacji, lecz także o odwrócenie dotychczasowych, silnie zakorzenionych w modernizmie zasad projektowania przestrzeni wspólnych, w pełni przejrzystych i jednoznacznych funkcjonalnie. Brzmi nierealnie? Tak, kuratorzy sami przyznają, że brak zainteresowania projektantów takimi obszarami może wynikać po prostu z trudności w znalezieniu inwestora, który sfinansowałby publiczną architekturę zachęcającą do włóczenia się i przygodnych aktów seksualnych. Dlatego wystawa traktuje o potencjalnej sile przestrzeni przeznaczonej dla gejowskiej przyjemności seksualnej; o labiryntach i darkroomach. Cruising Pavilion jest symptomatyczna pod jeszcze jednym względem: odzwierciedla sposób, w jaki dyskurs homoseksualny dominuje w debacie o korzystaniu z przestrzeni przez osoby nieheteronormatywne. Adaptowane nieheteronormatywne kobiece zachowania mają ze względu na bezpieczeństwo zdecydowanie mniej jednoznaczny charakter. O ile nocny cruising po zapomnianych zakątkach miasta może być podniecający dla gejów, kobietom samotny spacer późną porą przeważnie nie kojarzy się z oczekiwaniem rozkoszy. Przestrzeń publiczna, nawet za dnia, jest zasadniczo niebezpieczna dla kobiet. I choć słyszy się o barach dla lesbijek, są to zazwyczaj – przynajmniej w Polsce – po prostu kluby gejowskie otwarte również dla kobiet. Jak więc powinna wyglądać optymalna przestrzeń kobiecej przyjemności seksualnej? Niełatwo sformułować odpowiedź na to pytanie. To prawda, że brakuje satysfakcjonujących badań na ten temat, ale ciągle pokutują przekonania na przykład o (rzekomo) bardziej złożonym charakterze kobiecej seksualności.
Szczęśliwie kuratorzy Cruising Pavilion zadali sobie trud wyszukania projektów powstałych z myślą o innych użytkownikach. Wśród zaproszonych artystek znalazła się Maud Escudié zajmująca się, obok działalności politycznej, transformacjami ubioru i mody w taki sposób, aby lepiej odpowiadały potrzebom i ekspresji lesbijek. Maud jednoznacznie odcięła się od mrocznych przestrzeni, zaznaczając, że nie czułaby się bezpiecznie w miejscu, z którego nie może uciec, gdzie nikt nie usłyszy jej wołania o pomoc. Zaproponowała „kobiecą” wersję erotycznego labiryntu ukształtowanego – tak, to Ci się spodoba – ze swobodnie rozwieszonych, miękkich tkanin. Erotyczna gra przypominałaby w takim miejscu zabawę w chowanego w bezpiecznej i ciepłej przestrzeni, gdzie zawsze łatwo się odnaleźć i mieć przy sobie kogoś zaufanego21.
Do tak rozumianego bezpieczeństwa i komfortu odwołuje się także projekt S H U I (Jon Wang, Sean Roland, 2019) – inkluzywnej łaźni i spa, planowany w nowojorskim Chinatown22. Obiekt ma być przeznaczony dla osób dotychczas wykluczanych z tradycyjnych łaźni ze względu na ich niejednoznaczną tożsamość płciową. S H U I jest nastawiony na przyjemność zmysłową, rytuały relaksacyjne i pielęgnacyjne związane z cielesnością, pozwalające dobrze się poczuć w swoim ciele. Projektanci poszukują form architektonicznych umożliwiających, w miarę zmiany nastroju, ukrywanie bądź pokazywanie swojego ciała. Służyć temu mają klasyczne elementy tradycyjnej azjatyckiej łaźni, jak baseny z solanką, sauny parowe, a także nowe propozycje – wodospady oczyszczającej piany i eksperymentalne oświetlenie. Tak, to wydaje się zachęcające, ale nie uszła mojej uwadze koncepcja utrzymania wystroju jednego z basenów w całości w kolorze różowym. Nie chcę na tym etapie pozwalać sobie na jakieś uprzedzenia. Dopóki nie zobaczę projektu, nie wiem, w jaki sposób architekci rozegrają ten kulturowy schemat. Kolor różowy wyczulił mnie na stereotypy i trudno jest mi bardziej obiektywnie spojrzeć na kolejny projekt, Lesbian Xanadu (Ann Krsul, Amy Cappellazzo, Alexis Roworth, Sarah Drake, 1992), określany jako centrum seksualne dla lesbijek. Trochę dziwnie przetłumaczyłam tę frazę (sexual mall for lesbians), żeby podkreślić jej związek z wyrażeniem „centrum handlowe”. Wiesz przecież, że doceniam poszukiwanie radykalnie nowych rozwiązań architektonicznych w szczytnym celu; zdaję sobie sprawę, że na początku lat 90. centra handlowe były postrzegane inaczej niż dziś, ale i tak zestawienie to brzmi dla mnie niefortunnie. Mój opór narasta w trakcie lektury opisu projektu: „ukształtowany z użyciem wody jako środka architektonicznego oraz metafory kobiecej seksualności, reprezentuje wizjonerską architekturę dla niefallocentrycznego pożądania”23. Nie kryję się ze swoją miłością do wody i wszystkiego, co z nią związane, ale rozgrywanie gigantycznego wodospadu na wejściu do budynku jako symbolu kobiecej seksualności brzmi dla mnie jak niechlubne przyporządkowanie kobiety naturze (vs. męskiej kulturze) i inne klisze.
Tą krętą ścieżką, na której końcu znajduję frustrację, dochodzę, mój drogi F., do niewesołych wniosków. Nad kobiecą przyjemnością seksualną wiszą nadal chmury stereotypów, które powinny były runąć najpóźniej w XVIII wieku. Choć wiele się zmienia w ostatnich dekadach, ciągle jest przedstawiana jako nieprzenikniona tajemnica, niepoznana nawet przez kobiety. W żaden sposób nie pomaga to w rozpoznaniu w niej zadania projektowego, jak stało się w przypadku gejowskich przestrzeni, choć zadanie wydaje się co najmniej (tfu, tfu!) płodne, a nawet potencjalnie rewolucjonizujące dyscyplinę architektury. Co więcej, radykalna większość przykładów, jakie tu wymieniłam, to projekty mężczyzn. Ale, mój drogi, przecież nawet jeśli poprosimy doświadczone architektki o kreację przestrzeni dla kobiecej rozkoszy, będą one w znacznym stopniu patrzeć na to zadanie „męskimi oczami” – działać w ramach konwencjonalnego rozumienia komfortu czy bezpieczeństwa ukształtowanego w patriarchalnym społeczeństwie. Powiesz, że to pesymistyczne. Spójrz jeszcze raz na motto.

votre A.