Wydana w 1969 roku książka Reynera Banhama The Architecture of Well-Tempered Environment [Architektura dobrze nastrojonego środowiska], stadium poświęconego sposobowi, w jaki innowacje w zakresie dostarczania wody, ciepła i klimatyzacji umożliwiły pojawienie się nowych rodzajów budynków, kończy się opisem szkoły ogólnokształcącej w Wallasey, niewielkim miasteczku na północy Anglii. Szkoła oficjalnie nosi imię św. Jerzego (St George’s School), jednak znana jest powszechnie jako Kampus Solarny, pierwszy duży budynek, którego działanie oparte było całkowicie na wykorzystaniu energii słonecznej, w którym użyto złożonej i zarazem taniej podwójnej ściany kurtynowej i który był najdalej wysuniętym na północ budynkiem ogrzewanym za pomocą energii słonecznej. Jest to jeden z najbardziej pionierskich zielonych budynków na świecie – na długo przed tym, zanim został zaprojektowany słynny Passivhaus w Niemczech Zachodnich, zwykła państwowa szkoła dla dzieci z klasy robotniczej działała jako „pasywny” budynek użyteczności publicznej. Wzniesiono go na obrzeżach Wallasey w roku 1961, a w latach 90., kiedy został wpisany na listę obiektów dziedzictwa architektonicznego, został przemianowany na cześć swojego projektanta i nosił nazwę Emslie Morgan School. Szkoła została zamknięta w tym roku po serii katastrofalnych w skutkach społecznych pomyłek urzędniczych i awarii technicznych. Jeśli chcemy pojąć oczywisty fakt, a mianowicie że przyjazne dla środowiska projektowanie było i jest tak naprawdę skierowane do nielicznych, nie zaś do wielu, musimy dokładnie przyjrzeć się temu, co wydarzyło się na Kampusie Solarnym.

Banham opisuje – podając niektóre szczegóły – wyrafinowany układ grzewczy i warto temu elementowi poświęcić nieco więcej uwagi, ponieważ stanowi on klucz do zrozumienia konstrukcji budynku.

Mówiono – zaczyna Banham – że każdy zespół ekspertów do spraw środowiska, któremu Solar Campus zostałby przedstawiony do oceny, odrzuciłby go pod zarzutem niepraktyczności. Budynek mści się jednak na nich, ponieważ eksperci ci poświęcają zdecydowanie więcej czasu na zrozumienie sposobu działania systemu niż projektant na jego opracowanie.

Banham dalej zauważa, że budynek „nie zyskał rozgłosu w międzynarodowej prasie, niewątpliwie z powodu niewielkiej sławy projektanta, Emsliego Morgana, asystenta w Borough Architects w Wallasey”, który „zmarł, zanim budynek zaczął cieszyć się popularnością” wśród brytyjskich działaczy ekologicznych. Banham był przekonany, że budynki, jeśli już mają być analizowane przez ludzi, to powinni to robić ci, którzy faktycznie w nich byli. Sam oparł zatem swój opis szkoły „wyłącznie na obserwacji budynku”. W pierwszej kolejności zwrócił uwagę na fakt, że konstrukcja szkoły wydaje się wprost niedorzecznie ciężka w porównaniu z obowiązującymi standardami budownictwa szkolnego w Wielkiej Brytanii: dziewięciocalowe ceglane ściany, siedmiocalowy betonowy dach, wszystko to opakowane w pięciocalową warstwę ze styropianu i kolejne warstwy okładzin przeznaczonych do różnych celów (jest to budynek „pasywny”, ale jego ślad węglowy nie jest zerowy w naszym współczesnym rozumieniu – materiały użyte do jego wybudowania nie były w żaden sposób „zrównoważone”, ponieważ idea ta nie istniała w Anglii na początku lat 60.).

„Ściana słoneczna”, najbardziej zauważalna innowacja, była, jak pisze Banham:

Niewątpliwie kluczem do funkcjonowania całego budynku i stanowiła ten jego aspekt, który najbardziej przyciągnął uwagę opinii publicznej. Składa się ona z dwóch warstw szkła, rozmieszczonych w odstępie dwudziestu czterech cali, przy czym warstwa zewnętrzna została wykonana z przeźroczystego, a wewnętrzna z niemal całkowicie mlecznego szkła, dzięki czemu do przestrzeni edukacyjnych wpuszczane było rozproszone światło dzienne. Część wewnętrznej powłoki jest wykonana z przezroczystego szkła, jednak w tych miejscach osłaniają je nieprzejrzyste panele, z jednej strony pomalowane na czarno, z drugiej pokryte polerowanym aluminium, które można obracać w zależności od pór roku i które mają do pewnego stopnia zapewniać możliwość kontroli termicznej poprzez przyjmowanie/odbijanie ciepła promieni słonecznych. W holu i sali gimnastycznej też są takie miejsca w wewnętrznej powłoce, w których szkło zastąpiono pomalowanymi na czarno blokami kamienia, a kontrola termiczna została zapewniona za sprawą pomalowanych na biało drewnianych żaluzji, które można powiesić nad nimi w celu ograniczenia absorpcji ciepła słonecznego.

Czasami krytykowano jakość doświetlenia budynku, jednak układ grzewczy szkoły ponad wszelką wątpliwość działał – jego awaryjny system podgrzewania wody został zdemontowany jako bezużyteczny, po tym jak szkoła przetrwała niezwykle srogą zimę w sezonie 1962/1963. Największym źródłem ciepła, jak zauważył Banham, byli „sami użytkownicy, którzy w normalnie zapełnionych salach lekcyjnych dostarczali połowę zimowego wkładu cieplnego na godzinę”, a reszta ciepła pochodziła ze ściany solarnej i oświetlenia elektrycznego. Dzięki temu ów budynek znajduje się „zaledwie o krok od budowli, do której nie trzeba w ogóle dostarczać energii”. Ten genialny projekt stanowił rezultat badań i gromadzenia wiedzy, a nie powstał w konsekwencji przekazywania sposobu budowania kolejnym pokoleniom i był, jak ujął to Banham, „konserwatywny w najlepszym możliwym znaczeniu tego słowa” – wprowadzone do niego innowacje służące konserwacji energii były oparte na najprostszych i bezpłatnie dostępnych zasobach – świetle słonecznym i cieple wydzielanym przez ludzkie ciała.

Podążając za przykładem Banhama, każdy, kto jest zainteresowany „ekoarchitekturą”, powinien zwiedzić tę pionierską budowlę, która przez przyszłe pokolenia może być postrzegana jako równie ważna dla historii architektury jak pierwsze drapacze chmur i dworce kolejowe. Jeśli się tam wybierzecie, znajdziecie się w świecie innym od tego, który znamy ze współczesnej ekologicznie zorientowanej architektury: świata zielonych dachów, drewnianych okładzin, słomianych bali, działek wykorzystujących wody gruntowe i innych ekoarchitektonicznych wynalazków. Przypuszczam jednak, że bardzo niewielu spośród tysięcy ludzi, czytających wydaną w Yale książkę Banhama, którą studiują kolejne pokolenia topowych architektów i której nakład jest nieustannie wznawiany, zada sobie kiedykolwiek trud, żeby zwiedzić miejsce, o którym badacz pisze.

Kampus Solarny jest położony przy długiej, prostej drodze na obrzeżach Wallasey, w miejscu, gdzie przedmieścia nabierają już na poły wiejskiego charakteru. Z drogi widać budynek, który wygląda jak zwykła szkoła postawiona w latach 50., której część jest użytkowana przez klub piłkarski Tranmere Rovers. Niewyrobione oko nie dostrzeże zbyt łatwo, o co tyle hałasu, przy czym należy zauważyć, że wciągnięcie budynku na listę zabytków architektury pozwoliło zadbać o zachowanie surowej, znakomicie zaprojektowanej typowej szkoły z przełomu lat 50. i 60. w o wiele lepszym stanie, niż to miało miejsce w przypadku większości innych budynków z tego okresu. Trzeba udać się na boisko i spojrzeć w stronę czegoś, co przypomina zaawansowaną technologicznie szopę ogrodową, której jeden z krańców jest całkowicie przeszklony – dziwaczne połączenie szorstkiej rzemieślniczej konstrukcji i kalifornijskiego wysokiego modernizmu w duchu Charlesa i Ray Eamesów. To właśnie Kampus Solarny. To, że ostatecznie budynek wygląda tak, jak naprędce sklecony, jest charakterystyczne dla wielu ważnych miejsc innowacji. Jeśli kiedykolwiek byliście w zaimprowizowanym w latach 40. ośrodku kryptograficznym w Bletchley Park, dostrzeżecie pewnego rodzaju pokrewieństwo z właściwym dla tego miejsca połączeniem estetyki szopy i cybernetyki. Jest coś niebywale poetyckiego w fakcie, że ten rodzaj pasywnej technologii energetycznej, który być może nas wszystkich ocali, został opracowany na użytek podmiejskiej szkoły w północnej Anglii, i że nie można tego w pełni zrozumieć bez zobaczenia właśnie tej szkoły ogólnokształcącej w jej nijakiej lokalizacji tuż obok lokalnego sklepu sieci Lidl.

Ekoarchitektura stanowi w ostatnich czasach produkt luksusowy, zwłaszcza w gospodarce angielskiej i amerykańskiej, choć w nieco łagodniejszym neoliberalizmie Europy północno-zachodniej wygląda to tylko nieznacznie lepiej. Szukamy jej przykładów na obrzeżach zamożnych szwajcarskich lub kalifornijskich miast, w nowych północnoeuropejskich budowlach, w samodzielnie wznoszonych budynkach w pięknych lokalizacjach. Wallasey nie jest ani niczyją enklawą, ani bogatą dzielnicą zamożnego miasta, ani malowniczym zakątkiem, tylko dość monotonną częścią półwyspu Wirral, podmiejskiego i przemysłowego terenu nad rzeką Mersey, będącego sypialnią ludzi pracujących w Liverpoolu, wielkim mieście, które niegdyś równało się z Hamburgiem i Nowym
Jorkiem, ale od lat 70. zalicza się do najuboższych terenów miejskich północnej Europy. Szkoła wygląda jak wszystkie inne tego rodzaju obiekty budowane przez brytyjskie samorządy w tym okresie dla zapewnienia miejsca w szkołach średnich dzieciom robotników, które mogły podejmować edukację na tym szczeblu dzięki ogłoszonemu w 1944 roku Education Act. Oglądany dzisiaj, wiele dziesięcioleci później, Kampus Solarny pomaga nam wyobrazić sobie ekoarchitekturę, która nie jest ekskluzywna, tylko zwyczajna, codzienna i publiczna – przeznaczona dla wielu, a nie dla wybrańców. Można sobie wyobrażać, że za sprawą pionierskiej roli budynek będzie otoczony opieką, ale tak nie jest – jest mało znany i zdezelowany. Co gorsza, niedawno został zamknięty wskutek, jak określili to inspektorzy, „tsunami” problemów związanych z zarządzaniem szkołą.

 

Szkoła św. Jerzego w Wallasey (Kampus Solarny) zaprojektowana przez Emslie Morgana, fotografia współczesna; FOT. OWEN HATHERLEY

 

Placówka przestała pełnić funkcję rejonowej szkoły ogólnokształcącej w latach 90., w okresie postindustrialnej depopulacji Merseyside, do której doszło w wyniku głębokiego kryzysu, który w latach 80. uderzył z wielką siłą w Liverpool i okolice. Została wówczas przekształcona w szkołę specjalną, do której przyjmowano mniej dzieci, lecz ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. To wtedy odkryto, że grube rury, które ogrzewały północną stronę Kampusu, nie spełniały ówczesnych wymogów bezpieczeństwa, więc wprowadzono nowe grodzie przeciwpożarowe ograniczające przepływ powietrza. W konsekwencji system przestał prawidłowo działać, a system awaryjny, którego, jak odnotował Banham, nie trzeba było uruchamiać podczas wspomnianej srogiej zimy w latach 60., był używany w zwykłe zimowe dni, kiedy nie było wystarczająco dużo światła słonecznego. System ten jest zasilany olejem, który jest obecnie znacznie droższy niż w czasach, kiedy placówka powstała. Chociaż Kampus znajduje się na liście zabytków i nie może zostać rozebrany bez wyraźnej zgody władz, innowacje, którym zawdzięcza swój status, przestały już de facto spełniać swoją funkcję.

Kiedy City Academy Trust przejęło szkołę, została ona zamknięta. Te publiczno-prywatne ciała zostały utworzone pod rządami laburzystów w latach 90. i na początku XXI wieku, a ich celem było wprowadzenie zasad zarządzania biznesem do „niewydolnych” szkół, wpuszczenie do nich charyzmatycznych liderów, którzy „zawróciliby ich bieg” i przemienili je w skutecznie zarządzane przedsiębiorstwa, pomagając przy tym dzieciom realizować ich „aspiracje” i osiągać „ambitne cele”, jak głosiły ówczesne językowe klisze. To jednak nie przyczyniło się do zapobieżenia upadkowi szkoły. W 2018 roku „Liverpool Echo” donosiło, że inspektorzy stwierdzili, iż to, jak funkcjonuje szkoła specjalna (ang. pupil referral unit), przeznaczona dla uczniów wykluczonych z głównego nurtu edukacji, jest „godne pożałowania”, a środowisko, które tworzy, „chaotyczne”. W tym roku zdecydowano, że instytucji tej nie da się już pomóc, skoro niemal połowa jej uczniów nie stawia się na zajęciach. Lokalna deputowana z Partii Pracy Angela Eale wyraziła na łamach „Wirral Globe” „zaszokowanie wywołane faktem, że Liverpool City Region Academy Trust pozwolono tak długo nieudolnie zarządzać Emslie Morgan Academy. Przyznano im dotację w wysokości 1,6 miliona funtów rocznie w celu udzielenia wsparcia uczniom wykluczonym z głównego nurtu edukacji, jednak mieli nieustający problem ze spełnianiem tych obietnic złożonych najbardziej bezbronnym dzieciom, i to od momentu otwarcia akademii w 2015 roku”.

Kiedy poszukacie „ekodomów” lub „ekoarchitektury” na stronach takich jak Dezeen czy ArchDaily, nie znajdziecie tam Kampusu Solarnego. Zamiast tego zobaczycie masę prywatnych willi, pokrytych zielonymi dachami i naturalnymi materiałami, do których zwykle można dostać się jedynie samochodem; znajdziecie drapacze chmur postawione w tropikach i porośnięte pnączami; znajdziecie enklawy niskoemisyjnego budownictwa mieszkaniowego w zamożnych uniwersyteckich miastach takich jak Fryburg Bryzgowijski. Pasywna energia Kampusu może wyprzedzać Passivhaus o całe dziesięciolecia, jednak – jak się wydaje – nikt nie okazuje pionierom wdzięczności. Dająca prymat przypisanym klasie średniej enklawom ekoarchitektura w przeważającej części pozostaje wierna swojej pierwotnej grupie entuzjastów wywodzących się jeszcze z pokolenia ’68. Bezsensowne jest drwienie z tych ludzi z powodu rzeczy, które odczytali błędnie, wszak jedną sprawę rozpoznali bardzo dobrze, a mianowicie że środowisko stanie się jednym z głównych tematów politycznych, stojącym ponad kwestiami czystej estetyki czy moralności i że w sposób aktywny zacznie ono zagrażać za sprawą zmian klimatycznych przetrwaniu cywilizacji przemysłowej (kapitalistycznej czy jakiejkolwiek innej). Ekolodzy powinni dzierżyć palmę pierwszeństwa, jako że już wcześniej wskazywali na ten problem, jednak związane z ich programem ogromne i nieuniknione konsekwencje – całkowite, zdecydowane i nieodwracalne zmiany sposobów organizacji energii, przemysłu i rolnictwa – nigdy za bardzo nie pasowały do trywialnych i jałowych rozwiązań proponowanych w tamtym okresie. Wycofanie się lub znikanie – jak się to określało później – „z radaru” i stosowanie rozwiązań typu „małe jest piękne” jako remedium na ogólnoplanetarną katastrofę jest czymś tragicznym.

Dzięki innowacjom skumulowanym w Passivhaus wiemy, że w zasięgu naszych możliwości leży zaprojektowanie nowej zabudowy mieszkaniowej i dostosowanie starej w taki sposób, abyśmy mogli poradzić sobie z wieloma konsekwencjami kryzysu klimatycznego bez uciekania się do drastycznych maltuzjańskich rozwiązań, o których marzyli Zieloni w latach 70. Ideologia off-grid w połączeniu z kosztami zmiany, jakie musiałby ponieść nastawiony na zysk i zacofany technologicznie przemysł, oznacza, że większość spośród 25 tysięcy „domów pasywnych” skupionych głównie w Europie Północnej, jest przeznaczona głównie dla entuzjastów, których stać na wybudowanie własnego domu.

 

Tłumaczenie z angielskiego: Michał Choptiany