Czuję się, jakby pierwszy dzień wojny wciąż trwał. Dni nie zmieniają się w noce. Ukraińcy odbierają wojnę jak jeden niekończący się dzień. Aby nie popaść w rodzaj derealizacji/depersonalizacji, musisz nieustannie podkreślać wstrząsające, traumatyczne wspomnienia i najbardziej żywe wojenne troski, stale wracać do nich myślami. (Osoby z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, chorobą afektywną dwubiegunową czy zaburzeniami osobowości typu borderline doskonale mnie zrozumieją).

28 lutego byłam już po ewakuacji do Lwowa wraz z córką i mężem. Mieszkaliśmy w biurze architektonicznym moich przyjaciół, między deskami kreślarskimi i komputerami w „polskim luksie”, funkcjonalistycznym apartamentowcu z 1938 roku. Grad rosyjskich pocisków i rakiet spadał na mój rodzinny Charków nieprzerwanie od pierwszych godzin wojny. Zostawiłam tam resztę rodziny i wszystkich przyjaciół, moje badania, bibliotekę, dziedzictwo architektoniczne, konstruktywizm i modernizm, wszystkie wspomnienia, dzieciństwo, cztery pokolenia przodków i ich groby, całe moje życie, wybory i błędy. Zostawiłam tam całą siebie. Na moim instagramowym feedzie pojawiło się wideo z ostrzału Pawłowego Pola – gęsto zaludnionej części Charkowa. Na ogromną dzielnicę mieszkaniową, jeden z pierwszych przykładów mikrorejonu, składają się pięcio-, dziewięcio- i szesnastokondygnacyjne prefabrykowane budynki mieszkalne. To typowy modernistyczny obszar masowego zamieszkania. Najwyższe bloki zaprojektowała architektka Nina Furmanowa. Kilka lat temu przeprowadziłam z nią wywiad. Teraz jak urzeczona wpatrywałam się w zapętlony filmik z ostrzału, trzeci raz, piąty, dziewiąty. Miałam wrażenie, że pociski uderzają w moje ciało, wciąż i wciąż, jeden za drugim. Naciskałam „Odtwórz ponownie”, aby do końca przeżyć ból, zapamiętać go, przejąć.

Brutalną pełnowymiarową wojnę przeciwko Ukrainie Rosja rozpoczęła miesiąc temu, lecz konflikt (także zbrojny) trwa od 2014 roku, od aneksji Krymu i częściowej okupacji Donbasu. Dla pierwszego świata obecna wojna okazała się nierozwiązywalnym problemem, który wywrócił wszystko do góry nogami. Pomimo naszych wieloletnich prób objaśniania, dyskusji, tekstów, rozmów, petycji i żądań, świat się tego nie spodziewał. Pomimo Krymu, Syrii, Gruzji, Mołdawii, Czeczenii, Afganistanu, Pragi, Budapesztu, Polski, Finlandii (a to tylko XX i XXI wiek), świat nie dostrzegał, że Rosja jest imperialistycznym, militarystycznym krajem, ze wszystkimi cechami właściwymi imperium.

Świat reaguje powoli. Nie wie, co zrobić. Cały globalny porządek zaprojektowano dla pokoju, nie dla wojny. Świat boi się stawić czoła rzeczywistości, stara się jej unikać. Rzuca papierami, protokołami, zasadami decorum i kodeksami postępowania w nas, nasz ból, nasze martwe ciała, nasze zrujnowane miasta, „wiekopomność” obecnych zdarzeń. Pierwszy świat odwraca oczy, onieśmielony, przelewa pieniądze na konta bankowe pięknych Ukrainek, wysyła wiadomości: „Jesteś bezpieczna?”, „Dbaj o siebie”, „Myślami jestem z Tobą i Twoją rodziną”, podpisuje bezużyteczne rozporządzenia i memoranda, oferuje miejsca na rezydencjach badawczych. Panicznie boi się naszej rzeczywistości, więc nawet nie wspomina, że wszystkie te programy są dostępne wyłącznie dla kobiet, ponieważ zgodnie z przepisami stanu wojennego mężczyźni w wieku 18–60 lat (badacze i artyści również) mają obowiązek pozostać w kraju, jedyny wyjątek uczyniono dla mężczyzn z niepełnosprawnością.

Świat chce rozmawiać o zniszczeniach dziedzictwa architektonicznego ukraińskich miast, ale nie zamierza fizycznie chronić namacalnego, nieruchomego dziedzictwa Ukrainy. Chętnie otwiera swoje granice dla ukraińskich uchodźczyń, i dzięki mu za to – oczywiście jestem świadoma naszego przywileju. Problem w tym, że świat wzdraga się przed ochroną osób, które zostały w Ukrainie, pod gradem kul i rakiet. Wydaje się, że mamy do czynienia z kolektywnym zniekształceniem poznawczym, systemową przeszkodą.

Pomimo wszystkich lat badań postkolonialnych świat najwyraźniej nie potrafi zastosować postkolonialnej teorii do przypadku Ukrainy. Pomimo uniwersalnego potępienia imperializmu przez środowiska intelektualistów i akademików wszyscy, od najbardziej postępowych uczelni po najsłynniejszych profesorów, patrzą na historię Ukrainy i jej dziedzictwo przez pryzmat Moskwy, wciskają mój kraj w imperialne ramy. Na własne życzenie, aby wrzucić wszystko do jednego worka, ignorowali fakty, dane i powszechną wiedzę, a także dorobek ukraińskich badaczy. Przez wiele lat prezentacja ukraińskiej architektury na europejskich i amerykańskich uczelniach była jakby żywcem spisana z przemów stalinowskich teoretyków socrealizmu i historyków sztuki. Ukraiński konstruktywizm sprowadzono do stereotypu i bezkrytycznie wpisano w konstruktywizm sowiecki lub, co gorsza, w rosyjską awangardę. Albo jeszcze gorzej, istnieniu ukraińskiego konstruktywizmu zaprzeczono. Jak gdyby zewsząd wyprzedzająco dobiegało echo przemówienia Putina sprzed rozpoczęcia wojny: „Nie macie historii, nie macie o co walczyć, musicie się przystosować, dopasujcie się i nie mieszajcie nam w głowach swoimi faktami, bo one niszczą porządnie ugruntowaną strukturę idei sowieckiego dziedzictwa”. W konfrontacji z kolonializmem metoda „przyjmę to, ale tego już nie” nie ma zastosowania. Nie możecie jednocześnie pomagać ofiarom imperium i podziwiać jego wielkości.

Na przykład warto pochylić się nie tylko nad „wielkością” Katarzyny ii, ale również nad wielkością stalinowskiego socrealizmu. Świat powinien krytycznie reewaluować metodologię, którą przez lata interpretowano to zjawisko. Stalinizm to kamień milowy dla rozumienia kolonializmu w XX wieku. „Wielkość” i „zalety” socrealistycznej architektury oraz rola Moskwy w budowaniu miast republik radzieckich są znacząco wyolbrzymiane. W pierwszych tygodniach wojny atak rakietowy na plac Wolności w Charkowie szeroko komentowano w zagranicznych mediach. Na skutek eksplozji w budynku Administracji Państwowej Regionu Charkowa zginęło co najmniej dwadzieścia dziewięć osób, wśród nich aktywistka LGBTQ+ Ela Szczemur i wybitna matematyczka Jula Zdanowska (obie miały po dwadzieścia jeden lat i były wolontariuszkami w regionalnym biurze obrony terytorialnej). Gmach zaprojektował w 1931 roku, zgodnie z teorią materializmu historycznego, żydowski architekt ukraińskiego pochodzenia Jakow Steinberg; w czasach ZSRR urzędował tam Centralny Komitet Komunistycznej Partii Ukrainy. Po II wojnie światowej budynek został znacząco przeprojektowany w stylu socrealizmu. Plac Wolności jest znany w kręgach historyków z powodu ikony architektury. konstruktywistycznej – budynku Derżpromu. Zespół obiektów wokół placu powstał w XX wieku, w latach 20. i wczesnych 30., jako rządowe centrum stolicy radzieckiej Ukrainy. Miał symbolizować niezależność i siłę narodowego komunistycznego rządu – imponował rozmiarami i formą typową dla międzywojennego modernizmu. Koszty budowy pokrył budżet Ukraińskiej SRR.

Po konserwatywnym zwrocie Stalina na początku lat 30., po serii tragedii ukraińskiego społeczeństwa: Hołodomorze, rozstrzelanym odrodzeniu, Wielkim Terrorze, transferze kapitału, staliniści robili wszystko, aby zniekształcić narrację historyczną i wymazać z ukraińskiej pamięci okres metropolitalny i modernistyczny rozkwit w historii Ukrainy i Charkowa. Szansę na dopełnienie procesu zniszczenia na poziomie przestrzeni miejskiej komuniści zwietrzyli po ii wojnie światowej. Socrealistyczne dekoracje (kolumny, gzymsy, portyki i inne ozdobne detale) przylgnęły do fasad wszystkich modernistycznych budynków wokół placu, a jego prawdziwie modernistyczną esencję pokryła warstwa manipulacji, która miała głosić totalitarną „wielkość” i bliskie związki z Moskwą. Tylko Derżprom cudem uniknął podobnego losu, w nienaruszonym kształcie przetrwał kolejne dekady.

Mimo że historia placu Wolności jest powszechnie znana w Ukrainie i na świecie, zarówno Rosjanie, jak i ich europejscy poplecznicy niestrudzenie klasyfikują go jako dorobek dziedzictwa socrealizmu. W 2016 roku próbowali nawet wpisać to miejsce na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO jako przykład architektury powojennej, wraz z Moskwą, Mińskiem i Warszawą. Jak wam się podoba zaproponowane towarzystwo? Czy nie kojarzy się z Imperium Rosyjskim albo Blokiem Wschodnim? A przecież plac Wolności zrodził się z ukraińskiego narodowego komunizmu okresu międzywojennego. Co za szalony pomysł, stawiać to założenie na równi z budynkami zaprojektowanymi w stylu socrealizmu w latach 40. i 50. – Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie, Bramami Mińska czy Siedmioma Siostrami z Moskwy? Czy ktoś celowo chce zniekształcić historię? Czy stalinizm chce przechwycić całe dziedzictwo poprzednich epok, a Moskwa – dorobek byłych republik radzieckich? Czy może dają o sobie znać niekończące się pragnienie Europy, by odtwarzać mit wielkości stalinizmu, i europejska fascynacja sprawami natury imperialistycznej i totalitarnej? Czy potrzebujemy Stalina, by oceniać prawdziwą wielkość?

Nieważne, po jakie psycho-socjologiczne mechanizmy obronne sięgnie świat, nie możemy trzymać się starej taktyki uników ani toksycznych nadbudów, które skrywają potrzebę natychmiastowej zmiany. Nie ma innego wyjścia niż zmiana. Wojna w Ukrainie powinna się stać momentem uniwersalnego wstydu.

Nadarza się niepowtarzalna okazja, by cały świat, cała społeczność architektoniczna, naukowa, konserwatorska, połączyły siły i wypracowały nowy plan, strategię wyprowadzenia Ukrainy z głębokiej traumy fizycznej i psychicznej. Taka praca wymaga działań na polu prawnym, rozwiązania problemów ochrony całych stref i poszczególnych obiektów, dokumentacji, badań, projektowania, odbudowy i konserwacji, analiz finansowych i zbierania środków. Nie mniej ważne będą publiczny dialog i skonsolidowanie interesariuszy wokół problematyki dziedzictwa i pamięci, powojennej i postkatastroficznej odbudowy. Zniszczenia ukraińskich miast mają szansę dać początek jednoczącym działaniom, a ich drobiazgowa rekonstrukcja może zmienić się w proces, który uzdrowi nie tylko ukraińskie społeczeństwo i kulturę, ale cały świat. Charków, Czernichów, Mariupol, Chersoń i inne ukraińskie miasta powinny zostać odbudowane, musi do nich wrócić życie.

Osiedle mieszkaniowe Saliwka w Charkowie
fot. Pawlo Dorogoj (Pavlo Dorogoy)

Badania postkolonialne i gender studies są silnie powiązane. Nieprzypadkowo posłużyłam się przeformułowanym tytułem brytyjskiego komediodramatu Mogę cię zniszczyć. Scenariusz do niego napisała w 2020 roku dla BBC One i HBO Michaela Coel, była też współreżyserką i producentką. Młoda kobieta z doświadczeniem molestowania seksualnego i gwałtu wychodzi z głębokiego kryzysu nie poprzez zatracenie, lecz odnalezienie siebie. Odnajduje szansę na zbudowanie nowej tożsamości na starym fundamencie.

Często do tego stopnia skupiamy się na aktywnej roli agresora, gwałciciela, że odbieramy ofierze podmiotowość. Powtarzając za gwałcicielem jego semantyczne konstrukcje i narracje, pozbawiamy ocalałą głosu i ciała. Obserwując, dajemy milczące przyzwolenie na usankcjonowanie aktu przemocy. Proponuję skierować uwagę na poszkodowaną i dać jej szansę odzyskania wszystkiego, co inni próbowali jej zabrać. Pozbądźmy się tradycyjnego wyobrażenia ofiary jako nieszczęsnego, biernego terytorium, okupowanego obiektu, bezosobowej substancji. Silna ofiara jest niebezpieczna, niestandardowa, wywołuje zakłopotanie i wydaje się nieprzyzwoita, nieprzystająca, dziwna. Doświadczenie gwałtu to nie tylko żałoba i akceptacja, to przywłaszczenie gwałtu.

Ta wojna jest nasza, bierzemy w niej aktywny udział, drapiemy, gryziemy, nawet zabijamy, zachowujemy tożsamość i godność, nadal mamy wybór, jak odpowiemy na uderzenia i ból. Nie bójcie się tego. Otwórzcie drzwi ofierze, oddajcie jej przestrzeń, patrzcie na nią i jej słuchajcie. Zostawcie jej prawo do działania, podejmowania decyzji. Jej narracja jest już uformowana, pozwólcie jej zmieniać dyskurs, bądźcie otwarci i wrażliwi, nie bójcie się krwi i brudu. Z krwi i brudu zrodzi się nowe. Ono nadchodzi. Mogą zniszczyć nasze miasta, ale nigdy nie zniszczą nas.

Tłumaczenie z angielskiego: Natalia Raczkowska