W architekturze hasło „ograniczenie” od razu wywołuje skojarzenia z niedostatkiem środków, wyobrażenia o rozczarowujących kompromisach, poczucie frustracji – coś „zawiązanego sznurkiem”, jak się mówi po włosku. A przecież słowo to zasługiwałoby na zupełnie inne skojarzenia, powinno wręcz być synonimem wirtuozostwa, zważywszy na to, że sztuka projektowania ujawnia się w umiejętnej subtelności, a nie w grubiańskiej rozrzutności środków.

Gdy mowa o mieszkaniu, można zdefiniować dwa różne podejścia do tego zagadnienia. Oba pomagają określić jeden z najważniejszych tematów wchodzących w zakres zainteresowań architektury XX wieku. Temat ten nie tylko dotąd się nie wyczerpał, lecz przeciwnie – w szczególnie dotkliwej obecnie sytuacji gospodarczej i społecznej powraca ze wzmożoną siłą. Wątki wciąż aktualne to realizacja minimalnego mieszkania, wraz z całą problematyką praktyczną związaną z projektowaniem wnętrz o wysokiej  funkcjonalności, oraz społeczne i polityczne założenia, które z tego modelu wynikają, wraz z nadziejami na lepszą przyszłość. „Ograniczenie” w tym wypadku zarysowuje się jako granica zarówno materialna, jak i intelektualna, jaką społeczeństwo, chcące zasługiwać na miano dojrzałego, wytycza, aby określić swoje potrzeby i funkcjonować bez popadania w zachłanność. Innymi słowy – złoty środek, który już w starożytności miał inspirować prawe czyny.

Nie wdając się w rozważania filozoficzne i rozumując w kategoriach dużo bardziej pragmatycznych, możemy twierdzić, że temat minimalnego mieszkania powinien zakładać konieczność zapewnienia wszystkim odpowiedniego standardu życiowego – ograniczając, gdzie trzeba, sferę osobistą na rzecz przestrzeni publicznej i wspólnej, oraz odpowiedzialnego korzystania z przestrzeni. Społeczeństwa zachodnie dojrzały już bowiem do świadomości, że gleba jest „źródłem ograniczonym”[1] i nieodnawialnym.

Walter Gropius traktował temat minimalnego mieszkania także jako pewien etap w rozwoju stosunków międzyludzkich. Wyobrażał sobie, że po stadium społeczeństwa organizowanego w plemiona rodzinne i następnym stadium egoistycznego indywidualizmu, które charakteryzowało wiek XX, dojrzeliśmy do stadium wspólnotowego współmieszkania regulowanego prawem spółdzielczym. Minimalne mieszkanie w tym sensie fizycznie odpowiadałoby prywatnej porcji naszego istnienia, po przesunięciu licznych czynności do przestrzeni publicznej, która w ten sposób stawałoby się środkiem równowagi systemu[2].

Oczywiście oprócz socjologicznych pogłębionych rozważań, pierwszym czynnikiem, który naprowadził architektów na drogę poszukiwania jednostki mieszkalnej jak najprostszej, a zarazem w miarę możliwości jak najbardziej funkcjonalnej, była wcale nie intelektualna, ale nagląca potrzeba zapewnienia przyzwoitego mieszkania ogromnej masie ludności, która ze wsi przenosiła się do miast. Jedno pomieszczenie zamieszkiwało niejednokrotnie kilka rodzin, żyjących w warunkach całkowitego braku higieny, o komforcie nie wspominając. Zagadnienie mieszkania stało się zatem kluczowe dla radykalnej zmiany stylu życia.

Na początku XX wieku w krajach uprzemysłowionych przejście do ery maszyny jest już procesem dokonanym. Można wręcz powiedzieć, że nadeszła era prędkości. Dostępna wszystkim możliwość ruchu oraz mit skuteczności sprzyjały powstaniu świadomości indywidualnej. W rezultacie rodzina zaczęła tracić swój uprzywilejowany status w społeczeństwie, w miarę jak coraz więcej funkcji zostało oddelegowanych państwu. Także w gospodarce rodzina przestała pełnić swoją dotychczasową funkcję prawie samodzielnej komórki. Pojawili się wyspecjalizowani pracownicy, którzy zaczęli przejmować zadania będące niegdyś domeną wyłącznie członków rodziny, jak edukacja czy sprzątanie. Większość dóbr konsumpcji zaczęto nabywać, nie wytwarzać; przyrost naturalny się zmniejszył. W tym kontekście, rzecz jasna, model mieszkania w dotychczasowym rozumieniu okazał się przestarzały i nieadekwatny do nowych potrzeb.

W pełnej zgodzie z przyjętym wyżej rozumieniem ograniczenia, Walter Gropius trafnie zdefiniował punkt wyjścia w projektowaniu minimalnego mieszkania jako przestrzeganie minimalnych wymogów nie tylko w uwzględnieniu elementów  wentylacji, odpowiedniego oświetlenia i potrzebnej przestrzeni, lecz również w ich odpowiednim połączeniu, w celu uzyskania otoczenia, które umożliwiłoby pełny rozwój wszystkich funkcji życiowych i indywidualnych jego mieszkańców. Innymi słowy, wyzwanie polegało na realizacji minimalnej komórki przeznaczonej raczej do pomieszczenia w niej pewnego stylu życia niż stanowiącej jedynie gwarancję przetrwania[3].

Choć pierwsze próby, wykorzystujące rozkład mieszkania mieszczańskiego polegały na zredukowaniu jego podstawowych funkcji i zminimalizowaniu powierzchni, dosyć wcześnie zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, iż należy włożyć większy wysiłek w badanie przekroju niż rzutu. Skok jakości zapewniła wyjątkowa inwencja w dążeniu do funkcjonalności mebli, przejawiająca się w zagospodarowaniu wolnej przestrzeni z taką samą systematycznością, z jaką wyposażano wnętrza okrętu lub pociągu. Jest to wielka epoka poszukiwań w dziedzinie ergonomii i optymizacji oraz racjonalizacji czynności domowych, także za sprawą wprowadzenia na rynek sprzętu gospodarstwa domowego o konkretnych wymiarach. Idea elastyczności przyświeca poszukiwaniu wysokiego standardu życiowego w małych przestrzeniach: pojawiają się ruchome ściany, drzwi obrotowe, panele przesuwne, szuflady oraz składane schody.

Właśnie w odniesieniu do bogactwa skutków, jakie nowa architektura za sobą pociąga, Paul Nelson ubiera w słowa ducha swoich czasów, kiedy twierdzi, iż nowoczesny projekt nie może już zadowalać się wyłącznie tym, że rozwija się w przestrzeni, i musi także wziąć pod uwagę ruch. Do trzech klasycznych wymiarów, którymi rządziła się architektura, dodaje czwarty wymiar – czas. Uczynić przestrzeń tak giętką, by nadawała się do wykonywania najróżniejszych codziennych czynności, to klucz do sukcesu minimalnego mieszkania[4].

Największymi laboratoriami minimalnych mieszkań były publiczne plany zagospodarowania przestrzennego zabudowy mieszkaniowej lat 20. Wśród nich wyróżnia się szczególnie nowy Frankfurt realizowany pod kierunkiem Ernsta Maya. Nowe osiedla w pełni wykorzystywały możliwości prefabrykacji, uzupełniały je równocześnie infrastruktura publiczna i meble przemyślane w każdym szczególe, z ogólnym zastosowaniem szaf wnękowych, łóżek składanych i modelem niezwykle funkcjonalnej kuchni, dziś znanej jako kuchnia frankfurcka – pierwsza kuchnia segmentowa w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Zaczyna przeważać pogląd, że minimalne mieszkanie jest tylko jednym z elementów szerszej rewolucji w rozumieniu mieszkania i dzielnicy. Nie chodziło o to, by zredukować istotne aspekty życia w mieszkaniu, lecz żeby je wspomagać przez adekwatne przestrzenie wspólne; nie pomniejszać przestrzeni mieszkania, lecz raczej organizować życie wspólnoty i jednostek tak, by łączyć z sobą sferę prywatną i sferę publiczną oraz pozwolić im jak najskuteczniej realizować swoje funkcje[5].

W tych samych latach także w młodym Związku Radzieckim jednym z pierwszych problemów, z którymi przyszło się zmagać na całym terenie kraju, był dotkliwy niedostatek mieszkań. Żeby się z tym uporać, utworzono od razu specjalne komisje badające problem. Pierwsza faza badań zaowocowała projektami, które nie różniły się od starych domów mieszczańskich początku wieku. Ograniczały się do likwidacji zbędnych przestrzeni, ale typologia nie zmieniła się w sposób istotny, a budowa nadal była kosztowna, co udaremniało wysiłek wkładany w realizację nowych mieszkań. Co najwyżej powstawały pierwsze usługi zbiorowe na poziomie dzielnicy.

Należało najwyraźniej pójść inną drogą; nie trzeba było dalej redukować przestrzeni, trzeba było wymyślić mieszkanie zupełnie inne od wszystkich do tej pory realizowanych – dające się szybko i tanio zbudować, a więc wykorzystujące nowe pojęcia typizacji i standaryzacji z użyciem nowych technik i materiałów. Rozwiązanie polegało na redukcji powierzchni zabudowy i zachęcaniu ludzi do tego, by korzystali ze wspólnych usług zintegrowanych w bloku. W ten sposób nie trzeba było zapewniać tych samych usług każdej komórce. Kolektywizacja życia, krótko mówiąc, miała nie tylko przynieść korzyści ekonomiczne; była także narzędziem przemiany społecznej. Dążono więc do tego, by sporządzić nowe komórki typowe i wymyślić ich późniejszy montaż, wychodząc w planowaniu zespołów od komunikacji poziomej (korytarze) i pionowej (schody).

W 1928 roku sekcja badawcza zajmująca się typizacją i normalizacją budownictwa mieszkalnego pod dyrekcją Moiseja Ginzburga rozpisała konkurs na wynalezienie nowych rozwiązań. Najciekawszym projektem przygotowanym na konkurs okazała się  tzw. komórka Strojkom. Celem prototypów było zmniejszenie powierzchni komórki rodzinnej z powszechnych w owym czasie 50 metrów kwadratowych do 30 – przestrzeni wprawdzie małej, ale za to dobrze zaprojektowanej, umożliwiającej rodzinie mieszkanie w lepszych warunkach w mieszkaniach wielorodzinnych (tzw. komunałkach). Powstaje w ten sposób komórka typu F: 27 metrów kwadratowych standardowych, 30 w wersji ulepszonej, która miała zapewnić podstawowe warunki różnym trybom życia: rodzinną intymność, całkowite oddzielenie od sąsiednich rodzin oraz – last but not least – życie we wspólnocie, mające toczyć się na korytarzach (lub też krytych drogach, jak nazywa się je w projekcie) oraz we wspólnych przestrzeniach, specjalnie w tym celu zaprojektowanych.

Prototyp ten, według grupy badawczej Strojkomu, był pierwszym krokiem do wynalezienia czegoś znacznie bardziej zaawansowanego i radykalnego: wspólnego domu[6]. W roku 1925 moskiewska Rada Delegatów ogłasza konkurs na projekt wspólnego domu dla 750–800 osób. Miał on zawierać wszystkie elementy programu: jadalnię, kuchnię, wspólne pomieszczenia usługowe, wspólną pralnię itd. Wymagana była także określona liczba lokali dla zabawy i kultury. Podkreślano konieczność izolacji akustycznej oraz zastosowania mebli wnękowych. Indywidualne mieszkania miały się składać z pokoi o powierzchni 9 metrów kwadratowych, z możliwością ich połączenia z przeznaczeniem dla rodzin. Mieszkając we wspólnocie, człowiek wyzwolony od trosk materialnych miał mieć wszelkie możliwości ku temu, by dbać o własny rozwój, kształcić się i przyczyniać do rozwoju społeczeństwa.

W 1928 roku zaczął powstawać Narkomfin – przykład tego, jak może wyglądać wspólne osiedle – jednak ideologiczne spekulacje stały się coraz radykalniejsze i owocowały obłąkanymi projektami, które ewidentnie nie mogły nikogo zadowolić, spychając raczej ludzi z powrotem do tradycyjnych form mieszkania. Wrogość społeczeństwa wobec tych koncepcji spowodowała w latach 30. zaniechanie dalszych poszukiwań. Powojenne kompleksy mieszkaniowe będą się kierować raczej tendencjami zarysowanymi już przez Iwana Leonidowa[7] właśnie w latach, kiedy entuzjazm dla komórek Strojkomu był u swojego szczytu: zestawienie wysokich wież i niskich budynków usługowych rozproszonych w obrębie dzielnicy – innymi słowy: model mikrorajonu (mikrodzielnicy).

Ideę mikrodzielnicy przyjmuje także spora liczba innych krajów, które w tym modelu zagospodarowania przestrzennego dostrzegają realizację powojennej polityki welfare. Wśród rozmaitych planów odbudowy i rozszerzenia miast realizowanych w Europie, począwszy od drugiej połowy lat 40., włoski plan znany pod nazwą Piano INA-Casa (Plan INA-Dom) jest jednym z największych i najbardziej złożonych, zarówno pod względem bogactwa zastosowanych środków, jak i z punktu widzenia przeprowadzonych w jego ramach badań architektoniczno-społecznych. Plan ten miał na celu zatrudnienie niewyspecjalizowanej siły roboczej i w konsekwencji zastosowanie tradycyjnych technik budowlanych do produkcji jak największej liczby mieszkań możliwie jak najmniejszym kosztem.

Dla celów realizacji projektów przez peryferyjne biura techniczne centralna dyrekcja INA-Casa wydała cztery podręczniki (w ich tworzeniu brali udział architekci tego kalibru, co Adalberto Libera i Mario Ridolfi) odznaczające się klarownością metodologiczną i w założeniu mające stanowić punkty odniesienia przy stosowaniu fundamentalnych zasad opracowanych przez dział techniczny INA-Casa dla różnych warunków na terenie całego kraju.

Szczególnie ciekawe są pierwsze dwa podręczniki, bogate w ilustracje pokazujące modele rozplanowania oraz plany minimalnych mieszkań i ich połączeń w bloki mieszkalne. Znalazły się tu szczegółowe studia dotyczące ekspozycji świetlnej czy zagadnienia wpisywania się projektu w kontekst – budynki INA-Casa bowiem, choć wywodzące się z tej samej matrycy projektowej, dostosowują się do architektury lokalnej lub przyjmują elementy formalne w jakiejś mierze wernakularne, także po to (cel ten był wyrażony otwarcie), by nowi mieszkańcy, częstokroć pochodzący ze wsi, czuli się mniej obco w gęstej miejskiej zabudowie. Poszczególne rozdziały poświęcono również wyposażeniu mieszkań w przestrzenie zewnętrzne, jak ogrody lub werandy. Ewidentną, a zarazem przyjazną dla użytkownika oznaką tej estetyki jest poszukiwanie stylu architektonicznego głęboko zakorzenionego w architektonicznej pamięci kraju. Odnajdujemy go w szczegółach: od dachów po rynny, od zadaszeń nad wejściem do budynku po balustrady. Projektanci są zaproszeni do pracy nad szczegółami: dbania o ościeżnice, ozdobny układ cegieł i fug. Trzeci podręcznik przenosi uwagę na to, co – jak się przekonaliśmy – stanowi niezbędne uzupełnienie polityki minimalnego mieszkania: na dzielnicę, przestrzeń publiczną i usługi mające sprzyjać powstaniu wspólnoty.

Praktyka tworzenia ośrodków publicznych i usługowych ze sklepami, miejscami integracji, zabawy i edukacji w szerokim ujęciu tego słowa (chodzi nie tylko o szkoły, lecz także o ośrodki społeczne, w których kształcono dorosłych na kursach zawodowych lub też po prostu dokształcających) przyszła do Włoch ze Skandynawii; inspirowana realizowanymi tam dzielnicami, tutaj jednak ewoluowała w interesujący projekt polityczny związany z osobą Adriana Olivettiego. Olivetti słynie przede wszystkim ze swoich fabryk sprzętu biurowego, które wyprodukowały kilka kultowych przedmiotów włoskiego designu, jak maszyna do pisania Lettera 22. Był on jednak także innowatorem społecznym i oświeconym mecenasem architektów i urbanistów, których skupił wokół siebie, by zrealizować Ruch Wspólnota (Movimento Comunità). Jego droga zaczyna się właśnie w firmie, dla której wybudował modelowe miasto robotnicze i obmyślił awangardowe wzorce partycypacji społecznej. Zgodnie z nimi w procesie tworzenia każdego produktu wzięli udział zarówno projektanci techniczni, jak i zwykli robotnicy. Zasada ta miała sprzyjać powstawaniu zwartej wspólnoty w obrębie fabryk. Tuż po wojnie, w uznaniu zaangażowania społecznego, Olivetti został wybrany do zarządu agencji odpowiedzialnej za odbudowę kraju. Wywarł on pewien wpływ także na realizację kilku przedsięwzięć INA-Casa, czyniąc to za pośrednictwem Ludovica Quaroniego – aktywisty Ruchu Wspólnota i zwolennika modelu miasta składającego się z komórek społecznych na poziomie dzielnicy, współpracujących z sobą na szeroką skalę aż do poziomu federalnego państwa. Kiedy Olivetti zatrudniał Quaroniego w roli współpracownika, ten opracowywał właśnie koncepcję dzielnicy, którą pojmował jako jednostkę społeczną, urbanistyczną i architektoniczną. Refleksja ta dojrzała na przełomie lat 50. i 60.; stanowi ona paradygmat relacji między architekturą i urbanistyką, między przestrzenią otwartą a zabudowaną, między miastem fizycznym a miastem społecznym. Miasto rozwija się w niej i organizuje w sposób organiczny, wychodząc od komórek, jakie stanowi agregacja kilku domów powstających wokół żłobka, a następnie kilku komórek wokół szkoły podstawowej, tworzących w ten sposób organizm drugiego stopnia. Dalsze elementy składają się na coraz wyższe stopnie organizacji, aż do najbardziej złożonego, jakim jest terytorium. Przestrzeń publiczna jest spoiwem pomiędzy poszczególnymi składnikami i określa jednostkę sąsiedzką z punktu widzenia przestrzeni oraz wspólnotę lokalną z punktu widzenia społecznego.

Myślenie o minimalnym mieszkaniu, właściwe dla początku zeszłego stulecia – z owym wzorowanym na architekturze kolei, przesadnie radykalnym podejściem, które koncepcje te cechowało – jest już dzisiaj pozbawione sensu. Niemniej nader aktualna pozostaje konieczność reorganizacji czynności wykonywanych przez osoby prywatne w swoich mieszkaniach, przenoszenia ich na zewnątrz i dzielenia się nimi w sposób wspólnotowy. W miarę jak państwa opiekuńcze, które charakteryzowały szczególnie Europę Zachodnią po II wojnie światowej, stają się coraz bardziej osłabione i odsłaniają przestrzenie alienacji społecznej, postulat uczynienia mieszkańców odpowiedzialnymi wobec własnej wspólnoty zyskuje coraz bardziej na znaczeniu. Właśnie na tych wymogach opierają się współczesne badania nad projektami budownictwa socjalnego i dzielnicowego: wygodne i wystarczająco przestronne mieszkania, które jednak zachęcają mieszkańców do tego, by w życiu codziennym szukać dopełnienia, otwierając się na innych mieszkańców, i przede wszystkim ułatwiają korzystanie z przestrzeni publicznej. Może to być trafna odpowiedź na problemy społeczeństwa, w którym przybywa osamotnionych i odsuniętych na margines, starszych ludzi, rodzin patologicznych oraz młodych dotkniętych kryzysem, wobec którego indywidualistyczny model niedawnej przeszłości staje się już powoli nie do utrzymania.

Tłumaczenie z włoskiego:
Emiliano Ranocchi