Gdy w 2001 roku Marc Prensky po raz pierwszy użył terminu digital natives, zasygnalizowana przez niego dychotomia między określonymi tym mianem młodymi ludźmi, dysponującymi niemal wrodzoną umiejętnością używania internetu, a „cyfrowymi imigrantami” (digital immigrants), czyli starszymi osobami, które muszą się do tego medium przystosować, wydawała się oczywista1. Jego artykuł to głos zatroskanego pedagoga, który dostrzega różnice w sposobie, w jaki jego studenci przyswajają informacje. Zaproponowany podział opiera się przy tym nie tylko na różnicach edukacyjnych, ale również na używanym języku, sposobie partycypowania w kulturze (np. częstsze korzystanie z mediów cyfrowych niż analogowych), a wręcz na różnicach epistemologicznych. Z osobami urodzonymi w dobie internetu nie tylko nie można się dogadać, lecz – zdaniem Prensky’ego – zupełnie inaczej syntetyzują one fakty i informacje2. Koncepcja wydaje się oczywista, dlatego że wynika z prostego podziału historycznego. Dzieli czas na okres przed upowszechnieniem internetu i po nim. Sprowadza się do myślenia o przemianie pokoleniowej, która wynika z rozwoju technologii i cywilizacji.

IMIGRANCI I TUBYLCY W CYBERPRZESTRZENI

Uproszczona wizja konfliktu między „imigrantami” a „tubylczymi” użytkownikami sieci okazała się bardzo chwytliwa, ale już w 2007 roku Henry Jenkins pisał na swym blogu, w poście zatytułowanym Reconsidering Digital Immigrants…, że trudno określić, kim konkretnie mają być przedstawiciele pokolenia digital natives3. Badacz przyznał, że ta kategoria jest bardzo przydatna, dlatego że nie wymyślono jeszcze innej, równie chwytliwej. Zwrócił przy tym uwagę na problem tzw. nierówności cyfrowej (digital divide), przez którą część członków społeczeństwa nie ma dostępu do najnowszych technologii. Podczas gdy Prensky traktuje wiedzę wszystkich digital natives jako monolityczną, Jenkins zwraca uwagę na jej zróżnicowanie, poziomy kompetencji partycypowania w nowych mediach. Amerykański badacz kwestionuje też podstawowe założenie Prensky’ego, czyli podział pokoleniowy. Wskazuje, że w aktywnościach przypisywanych digital natives biorą udział również osoby starsze. Okazuje się więc, że mamy tu do czynienia z pustą kategorią, przydatną ewentualnie w teoriach pedagogicznych, ale już nie w odniesieniu do kulturowych badań sieci. Niedługo później zakwestionowano również wykorzystanie tej koncepcji w praktyce edukacyjnej. Z badań przeprowadzonych w 2013 roku na Uniwersytecie w Katalonii jasno wynikało, że – wbrew tezom Prensky’ego – studenci, których można uważać za typowych przedstawicieli pokolenia urodzonego po rozpowszechnieniu się internetu, wciąż używają „tradycyjnych” mediów i nie mają problemów z wyszukiwaniem informacji w formie analogowej4. Autorzy zwrócili uwagę, że dotychczasowe badania poświęcone temu zagadnieniu koncentrowały się tylko i wyłącznie na sposobach korzystania z nowych mediów, przez co były tendencyjne.

Wyniki badań przeprowadzonych na Uniwersytecie Katalonii pokazały, że kategoria digital native opiera się na błędnym myśleniu o internecie jako takim. Z tekstów o użytkownikach sieci wyłania się cyberpunkowe pojmowanie WWW jako cyberprzestrzeni – nowego niezbadanego obszaru, którego działania osoby starsze nie są w stanie w pełni zrozumieć. Podobnie trudno określić wpływ nowych technologii na przetwarzanie informacji. W artykule Prensky’ego można zaobserwować myślenie o internecie jako o wirtualnej rzeczywistości – oderwanej od realnych zdarzeń, niemającej związku z autentycznym światem. Digital natives to ci, którzy swobodnie poruszają się w przestrzeni symulakrów, udawanych kontaktów społecznych, nierealnej wiedzy i kultury. Natomiast digital immigrants są w niej tylko gośćmi, internet traktują wyłącznie jako narzędzie, nie zapominając o tym, co jest na zewnątrz – w domyśle: o tym, co autentyczne, a więc bardziej wartościowe. Pomimo że wśród akademików już od dłuższego czasu można zauważyć tendencję do mówienia o konwergencji, dynamicznym przenikaniu się tego, co jest w sieci, z rzeczywistością, myślenie obecne w artykule Digital Natives, Digital Immigrants… wciąż jest bardzo popularne. Wynika to z jednej strony z tego – o czym pisał Jenkins – że trudno znaleźć kategorię lepiej opisującą przemiany pokoleniowe związane z rozwojem technologii. Z drugiej zaś, artykuł Prensky’ego bardzo dobrze się wpisuje w mające długą tradycję, związane z nowoczesnością analizy negatywnego wpływu nowinek technologicznych na młodzież (od radia, przez telewizję i komiks, po telefony stacjonarne itp.). I tak jak w przypadku poprzednich osiągnięć cywilizacyjnych, tak i tym razem nieufność wobec globalnej sieci skrystalizowała się w postaci terminu digital natives, który bardzo chętnie przejęły nie tylko media informacyjne, ale również organizacje tworzące kampanie mające uświadomiać rodzicom (czyli cyfrowym imigrantom), jakiego typu treści ich dzieci mogą napotkać w internecie.

ZMIANA WARTY, CZYLI KTO KOGO CHRONI, KTO KOGO UCZY

Dowód na to, jak mocno zaproponowany przez Prensky’ego podział zaistniał w świadomości społecznej i jak jest wciąż utrwalany, można znaleźć na oficjalnej stronie polskiej policji. W zakładce Profilaktyka zamieściła ona artykuł pod tytułem Bezpieczne dziecko w sieci. 10 rad dla rodziców5, zapożyczony zresztą ze strony dzieckowsieci.pl. W pierwszym punkcie możemy przeczytać: „Jeśli Wasze dziecko sprawniej niż Wy porusza się po Sieci, nie zrażajcie się – poproście, by było Waszym przewodnikiem po wirtualnym świecie”. To idealny przykład przełożenia propozycji zawartych w Digital Natives, Digital Immigrants… Rodzice muszą się przystosować do funkcjonowania w internecie, jako osoby przychodzące z zewnątrz potrzebują pomocy i przewodnictwa. Natomiast dla ich dzieci nawigowanie w sieci jest umiejętnością wręcz wrodzoną. To zaskakujące, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że z założenia to rodzic powinien uczyć dziecko korzystania z internetu. Ogromny przeskok z pozycji nauczyciela do roli zagubionego i potrzebującego pilotażu ucznia można wyjaśnić tylko i wyłącznie tym, że dzieci w niewyjaśniony sposób nagle zyskały kompetencje większe niż te, którymi dysponują ich rodzice, właśnie dzięki swemu przystosowaniu, biologicznej predyspozycji do używania najnowszych technologii. Taką diagnozę potwierdza raport agencji badawczej Gemius na temat aktywności dzieci online, sporządzony dla Fundacji Dzieci Niczyje6. Już na samym początku możemy przeczytać, że młodzież w wieku 7–14 lat to „urodzeni z myszką w ręku”7. Taki podtytuł narzuca tropy interpretacyjne. Co ciekawe, samo badanie odbiega od dychotomii zaproponowanej przez Prensky’ego na rzecz różnicowania postulowanego przez Jenkinsa. W raporcie znajdziemy podrozdział poświęcony zróżnicowaniu stopnia korzystania z sieci ze względu na płeć. Ponadto wprowadza się w nim kategorię heavy users, która obejmuje osoby korzystające z internetu codziennie lub prawie codzienne. Okazuje się, że do tej grupy zalicza się połowa polskich dzieci „urodzonych z myszką w ręku”, których – co podważa założenia Prensky’ego – nie interesuje wyszukiwanie ani przetwarzanie informacji w nowy sposób, ale raczej rozrywka i podtrzymywanie kontaktów społecznych.

DRUGI WSPANIAŁY ŚWIAT?

Towarzyski aspekt aktywności w sieci i wiążące się z nim niebezpieczeństwa to najbardziej eksponowany element większości akcji profilaktycznych i uświadamiających oraz większości raportów koncentrujących się na różnicach w postrzeganiu internetu przez przedstawicieli różnych pokoleń. W badaniu z 2013 roku przeprowadzonym przez TNS na zlecenie Orange Polska we współpracy z Fundacją Orange i Fundacją Dzieci Niczyje zatytułowanym Bezpieczeństwo dzieci w internecie. Raport z badań jakościowych i ilościowych8 w części Korzystanie z internetu bardzo jasno zarysowano konflikt między rodzicami a ich dziećmi. Osoby starsze niezależnie do tego, czy korzystają z sieci, czy nie, traktują bycie online jako czynność wartościową, ale jednocześnie wiążącą się z niebezpieczeństwami, przed którymi należy się chronić. Z badania wynika, że takie podejście jest obce młodym użytkownikom, którym internet kojarzy się wyłącznie pozytywnie i głównie z aktywnością społeczną.

Według raportu młodzi ludzie najbardziej boją się odcięcia od sieci, natomiast starsi obawiają się, że ich dzieci za pośrednictwem nowych mediów będą zawierać niebezpieczne znajomości. Taka różnica świadczy o tym, jak bardzo wśród rodziców utrwaliło się stereotypowe przekonanie o rozdziale świata realnego i wirtualnego. Podzielają je zresztą sami badacze, którzy tak interpretują problem: „Dzieci najbardziej boją się utraty dostępu do internetu, co może wynikać z konieczności ciągłego bycia online”9. Przyczyną podstawowego konfliktu międzypokoleniowego staje się więc obserwowane u młodych ludzi zacieranie granicy między aktywnościami on‑ i offline. Martyna Różycka w artykule Jak zadbać o bezpieczeństwo dzieci w Internecie10 pisze, że „Internet stał się narzędziem tak powszechnym, że dzieci i młodzież wychowana już w nieograniczonym dostępie do treści internetowych nie uznaje równoległości światów rzeczywistego i wirtualnego, stapiając go w jednolity świat”11. Te przykłady dobrze ilustrują konsekwencje dualistycznego myślenia o technologii. Podział na cyberprzestrzeń i świat autentyczny, jak zauważają autorzy raportu Młodzi i media w podrozdziale Bycie razem12, to spuścizna lat 90., kiedy internet uważano za cudowne osiągnięcie cywilizacji, łamiące wszelkie zasady dotychczasowego porządku społecznego itp. itd.

W myśleniu o digital natives pojawiają się ponadto elementy cudowności. We wspomnianym artykule opublikowanym na stronie policji urodzeni z myszką w ręku nagle z uczniów współpracujących z rodzicami zamieniają się w przewodników. Trudno określić, w którym momencie młody „imigrant” staje się „tubylcem”. W cytowanych wcześniej raportach magiczność pojawia się w (często kuriozalnych) opisach portali popularnych wśród młodzieży (YouTube jako „strona do oglądania śmiesznych filmików”13 itp.), które jawią się niczym miejsca dotychczas nieodkryte i nacechowane cudownością. Jednakże to myślenie magiczne podszyte jest też grozą. Wszystkie raporty podkreślają, że technologicznie mniej zaawansowani rodzice bardzo boją się tego, co czai się w odmętach internetu. Ta magiczna przestrzeń baśniowych wręcz możliwości staje się miejscem wrogim i trudnym do nawigowania. Stąd wynika tak silna wśród akademików, przedstawicieli mediów i badaczy potrzeba stania po stronie stereotypowo wykreowanego „cyfrowego imigranta” i brutalne rozdzielenie między „autentycznym życiem” a sferą fantazji i eskapizmu utożsamioną z internetem. Wyniki opublikowane w raporcie Bezpieczeństwo dzieci w internecie dobitnie obnażają ten rozłam. Młodzież najbardziej boi się utraty dostępu do sieci dlatego, że medium to stało się przedłużeniem realnych kontaktów ze znajomymi14. Rzeczywiście, jak zauważa Różycka, świat wirtualny splata się z realnym, jednak, jak pokazują badania przeprowadzone przez osoby opracowujące raport Młodzi i media, wbrew stereotypowi skonstruowanemu przez Prensky’ego i innych, nastolatki wciąż wolą się spotykać twarzą w twarz, a nowe media dają im narzędzia do utrzymywania realnych kontaktów z rówieśnikami15.

BURZLIWE DZIECIŃSTWO…

Ze względu na otoczkę cudowności i tajemniczości badacze oraz dziennikarze nadal mają problemy ze stworzeniem wizerunku typowego użytkownika internetu. Najdobitniej świadczy o tym powstałe na początku XXI wieku określenie „dzieci neostrady”.

„Dzieci neostrady” pojawiły się w momencie rozpowszechnienia się dostępu do sieci, po roku 2000. Była to młodzież, która wstęp do cyberprzestrzeni otrzymała jako prezent od rodziców. Dzieci zachłyśnięte możliwościami nowych technologii zaczęły się masowo udzielać na forach internetowych, blogach i portalach informacyjnych. Tak narodził się nowy konflikt pokoleniowy, podobny do podziału na cyfrowych imigrantów i tubylców, z tą różnicą, że tym razem relacje zostały odwrócone. Teoretycznie digital immigrants okazali się bieglejsi w najnowszych technologiach i odrzucali młodszych, którzy mieli mniejsze umiejętności. Podział na starych wyjadaczy oraz noobów istnieje do dziś i jest mocno rozpowszechniony na całym świecie, bez względu na dziedzinę kultury – dotyczy środowiska graczy, fanów, blogerów i twórców filmów na YouTube. W przypadku Polski miał on jednak inny wydźwięk. W latach 90. dostęp do sieci był na tyle ograniczony, że wytworzyła się klasa internetowej elity. Wraz z popularyzacją bycia online jej przedstawiciele poczuli się zagrożeni, więc określenie „dzieci neostrady” nie tylko podsycało konflikt między osobami mniej i bardziej biegłymi w posługiwaniu się nowymi technologiami, ale miało też charakter klasowy. Używała go, nadając mu pejoratywny wydźwięk, wąska grupa użytkowników sieci, by podkreślić swoją wyższość i potwierdzić status, wynikający z wcześniejszego dostępu do cyberprzestrzeni. W oczach przedstawicieli owej grupy „dzieci neostrady” stały się symbolem zmiany w strukturze społecznej sieci, jej wulgaryzacji.

Określenie to zaczęło więc funkcjonować głównie w odniesieniu do osób, które nie potrafią się zachować i stosować zasad obowiązujących w sieci. Definicja „dzieci neostrady” pojawia się w polskiej Wikipedii jako część hasła „trollowanie”16. Możemy się stamtąd dowiedzieć, że to osoby agresywne, niestosujące zasad netykiety i nieznające ortografii, a ponadto niechętne do nauki i poznawania tych wszystkich zasad. Z kolei na stronie www.dziecineostrady.cba.pl, na której można się przyłączyć do akcji Stop Dzieciom Neostrady!, czytamy, że owe dzieci to osoby, które „[ł]amią […] wszelkie obowiązujące zasady kultury, nie przestrzegając obowiązujących […] regulaminów, robiąc rażące błędy ortograficzne oraz po prostu zaśmiecając strony, które odwiedziły”17. Zdaniem twórców strony zjawisko to należy zwalczać, piętnując takie zachowanie młodzieży w sieci (poprzez zgłaszanie postów do moderatorów i administratorów forów lub blogów), a ponadto edukując rodziców na temat działań podejmowanych w internecie przez ich dzieci. Autorzy tekstu na stronie Stop Dzieciom Neostrady! czerpią więc z tej samej retoryki, która pojawia się w raportach o roli bezpieczeństwa dzieci w internecie. Jedynym sposobem walki z nieodpowiednim zachowaniem w sieci jest według nich próba wychowania mniej obytych użytkowników oraz kontrola treści, do jakich mają oni dostęp. Oprócz roli rodziców podkreśla się znaczenie reakcji „szarego użytkownika internetu”. To na niego spada odpowiedzialność za zgłaszanie nieodpowiednich treści umieszczanych przez młodzież zaopatrzoną w łącze internetowe. Na stronie nie zdefiniowano, kim miałby być „szary użytkownik”. Pewne tropy może jednak podsuwać wcześniejszy akapit, w którym czytamy: „Ponieważ kilka lat temu internet był słabo dostępny, a modemy były kosztownym przywilejem, stąd z internetu korzystali ci, którzy go bardziej potrzebowa[li]”18. Tak więc zwyczajny użytkownik sieci to de facto członek uprzywilejowanej grupy osób, które uzyskały do niej dostęp jeszcze przed demokratyzacją bycia online i które – w przeciwieństwie do „dzieci neostrady” – nie zalewają forów „falą bezsensu i dużą dozą bezmyślności”. Widoczne jest tu myślenie o internecie w kontekście użytkowym, na co zwracały uwagę również cytowane wcześniej raporty – rodzice traktują sieć głównie jako narzędzie, natomiast młodzież jest raczej nastawiona na szukanie w niej rozrywki19. Zdaniem autorów strony Stop Dzieciom Neostrady! owe dzieci otrzymały to łącze „do nauki”20, lecz cel został wypaczony.

…I BEZMYŚLNA DOROSŁOŚĆ „DZIECI NEOSTRADY”

Bycie „dzieckiem neostrady” jest jednak stanem przejściowym. Według definicji zamieszczonej w Wikipedii nowi użytkownicy sieci po jakimś czasie, gdy spotykali się z blokowaniem wejścia na strony oraz uwagami bardziej doświadczonych internautów, zaczynali się uczyć netykiety i rezygnowali z trollowania. Po jakimś czasie nastąpiła w polskiej sieci asymilacja obu klas i przełamanie początkowego rozwarstwienia21. Okazało się też, że cechy przypisywane „dzieciom neostrady” – wbrew informacjom zawartym na stronie Stop Dzieciom Neostrady! – nie dotyczą tylko i wyłącznie osób w wieku szkolnym. Karierę zaczęło wtedy robić określenie „troll”, które oznacza osobę zachowującą się nieodpowiednio w cyberprzestrzeni bez względu na jej wiek. Starsi użytkownicy, którzy sami zaliczali się do elity i prekursorów użytkowników internetu w Polsce, zostali zmuszeni do zaakceptowania obecności osób o mniejszych zdolnościach technicznych i obyciu z siecią. Choć stronę Stop Dzieciom Neostrady! trzeba raczej uznać za relikt, uosabiający konflikt z czasów początku demokratyzacji dostępu do internetu w Polsce, podział ze względu na wiek nie zniknął zupełnie. Świadczy o tym popularne w dzisiejszych czasach pejoratywne określenie „gimbus”, którego zakres znaczeniowy obejmuje to samo pole semantyczne co niegdysiejsze „dziecko neostrady”, oznaczając niedoświadczoną, młodą osobę, którą wciąż można poznać po umieszczaniu niestosownych – w oczach starszych użytkowników – treści i lekceważeniu zasad netykiety.

Do kategorii „dzieci neostrady” wrócił całkiem niedawno Piotr Przemysław Muszyński. Autor bloga Fanboj i życie22 w artykule Syndrom Dorosłego Dziecka Neostrady z lutego 2015 roku dowodził, że niechciane zachowania, które pojawiały się w internecie na początku XXI wieku, wciąż istnieją. Choć ówczesne „dzieci neostrady” dorosły, sposób, w jaki korzystają z sieci, nie zmienił się, i wciąż jest patologiczny. „Szary użytkownik” sieci, o którym pisali autorzy Stop Dzieciom Neostrady!, został w poście zastąpiony kategorią komputerowca – osoby pełnej pasji, która zawdzięcza biegłość technologiczną tylko swojej pracy. Przedstawiciele tej grupy „[r]ozumieją też w mniejszym lub większym stopniu jego [internetu] zastosowania, dawane przez nie możliwości oraz całą jego społeczną otoczkę”23. W przeciwieństwie do początków XXI wieku tacy użytkownicy stanowią jednak mniejszość, bowiem reszta podłączonych do sieci to właśnie „dzieci neostrady”, które są biegłe w korzystaniu z portali społecznościowych, ale zupełnie pozbawione jakiejkolwiek pasji. To rozwój tych stron, zdaniem autora, sprawił, „że internet, który do tej pory przyciągał specyficzne grupy, stał się atrakcyjny dla ludzi, którzy żadnego z tych kryteriów nie spełniali. Stało się tak dlatego, że były w nim dostępne plotki, powierzchowne znajomości i darmowe odcinki Klanu, do oglądania których nie potrzeba nawet minimalnych kompetencji technicznych”24. Podobnie jak w początkach procesu upowszechniania się dostępu do sieci autor wydziela w jej strukturze społecznej elitę, która musi się bronić przed napierającą masą osób nieprzystosowanych do bycia online. Zarzut bezmyślności, wysuwany w tekstach na stronie Stop Dzieciom Neostrady!, został zastąpiony obnażeniem powierzchowności i braku zainteresowań. W przeciwieństwie do tego, co napisano w artykule na Wikipedii, Muszyński twierdzi, że „dzieci neostrady” niczego się od 2007 roku nie nauczyły. Jedynie dorosły, więc nie można już o nich mówić jako o młodzieży. Technologia jest dla nich rodzajem zabawki, a nawet „biżuterii”, więc stała się pustym symbolem statusu. Postawy tego typu autor przeciwstawia młodszym pokoleniom, które jego zdaniem są lepiej przystosowane do korzystania z sieci i dysponują w tej dziedzinie większymi umiejętnościami. Nieświadomie wraca więc do podziału zaproponowanego przez Prensky’ego. Tym razem jednak okazuje się, że figurą negatywną staje się cyfrowy imigrant, który przez brak kompetencji, wiedzy i pasji zaśmieca cyberprzestrzeń. Wbrew raportom na temat młodych w internecie, to właśnie rodzice okazują się przyczyną wszystkich złych zjawisk, które w nim zachodzą. W poście pojawiają się jako negatywny punkt odniesienia, to oni bowiem – wciąż przywiązani do starego podziału na to, co realne i wirtualne – nie rozumieją możliwości, jakie daje internet25.

KIM SĄ INTERNAUCI?

Taka stratyfikacja społeczna użytkowników internetu mocno wpływa na ich obraz w mediach. W pierwszej dekadzie XXI wieku gazety i telewizja szybko podchwyciły kategorię „dziecka neostrady”, próbując za jej pomocą opisywać najgorsze zjawiska zachodzące w sieci. Wspominano o nich z jednej strony w związku z trollowaniem i przemocą słowną, z drugiej – poruszając kwestie piractwa i nielegalnego dostępu do produktów kultury26. Dziś środek ciężkości leży gdzie indziej, co jest widoczne już w tekście Muszyńskiego. Gazety i portale informacyjne nie podchodzą z taką niechęcią do tych osiemdziesięciu procent użytkowników, którzy nie są „komputerowcami” i którymi tak gardzi autor bloga Fanboj i życie. Mamy tu raczej do czynienia z odwróceniem proporcji – media, pisząc o różnych zjawiskach w internecie, starają się przybliżyć większości użytkowników sieci, w jaki sposób korzystają z niej pozostali. W tym celu posługują się kategorią „internauty”.

Wbrew pozorom pojęcie „internauta” nie odnosi się do każdego użytkownika cyberprzestrzeni. Początkowo jego zakres znaczeniowy był bardzo uniwersalny, ale z czasem wytworzyło się i spopularyzowało zawężone, specyficzne rozumienie tego terminu. Można go odnaleźć w tekstach przedstawiających historie o aresztowaniach użytkowników internetu, na przykład w opublikowanym w styczniu 2016 roku artykule zatytułowanym Koniec żartów z prezydenta Dudy. Policja przeszukała mieszkanie internauty. Prokuratura wszczęła śledztwo27. Już tytuł wskazuje, jak autorzy rozumieją ten termin. Internauta nie jest po prostu pasywnym odbiorcą treści znajdowanych w sieci, ale kimś, kto aktywnie angażuje się w przygotowywanie śmiesznych filmików oraz satyrycznych – często kontrowersyjnych, także politycznie – obrazków w formie demotywatorów itp. Portale informacyjne bardzo często umieszczają na swoich stronach artykuły akcentujące ten aspekt bycia internautą – wystarczy przytoczyć następujące tytuły: Wyniki wyborów parlamentarnych w oczach internautów [MEMY, DEMOTYWATORY]28, Debata w oczach internautów – memy się posypały. Kto oberwał najbardziej?29, Święta w oczach internautów. Też tak macie?30, PiS jednak NIE DA Rydzykowi 20 milionów. Komentarze internautów31. Wszystkie te materiały są kompilacją żartów graficznych znalezionych na stronach takich, jak wykop.pl, kwejk.pl czy demotywatory.pl, najczęściej opatrzoną krótkim komentarzem. W takim ujęciu internauci to twórcy zabawnych treści, którzy dzielą się z innymi, bardziej pasywnymi odbiorcami. Rozróżnienie sugerowane przez publikacje tego typu opiera się na stopniu zaangażowania w kulturę partycypacji. Internauci mają w takim razie być jej aktywnymi uczestnikami, którzy nie wstydzą się zabrać głosu na temat bieżących spraw. Natomiast projektowanym odbiorcą tego typu treści jest bierny czytelnik. Jest to osoba wykorzystująca internet tak jak tradycyjne media, to znaczy niewchodząca z nim w interakcje. Dziennikarze publikujący tego rodzaju materiały stają się pośrednikami między tymi dwoma typami użytkowników sieci, co jeszcze bardziej pogłębia różnice między nimi.

Twórcy takich artykułów widzą w internautach odważnych wyrazicieli vox populi, ale oczekują od nich wyłącznie treści błahych i żartobliwych, na poważniejsze deklaracje polityczne lub światopoglądowe nie ma tu miejsca. Internauci stają się więc błaznami, mającymi pokazywać rzeczywistość społeczną w krzywym zwierciadle. W takim ujęciu zaciera się podział na to, co wirtualne, i to, co realne. Niemniej wciąż widoczne jest myślenie zapoczątkowane przez Prensky’ego. Internauci, podobnie jak grupa określana przez niego digital natives, znaleźli swój własny sposób na przetwarzanie informacji.

INTERNAUCI I PODGLĄDACZE

W sposobie kreowania wizerunku internautów następuje interesujące odwrócenie podziału zakorzenionego w środowisku bardziej zaawansowanych użytkowników sieci. Aktywni członkowie forów, w tym forów obrazkowych (imageboard) lub stron typu reddit.com32 i wykop.pl niezbyt chętnie patrzą na lurkerów, czyli osoby, które nie biorą udziału w dyskusji lub produkcji treści, niemające odwagi, by wystawić swoje opinie na krytykę innych. Ci, którzy partycypują w produkcji treści, stawiają się w opozycji do pasywnych i biernych i poczuwają się do bycia elitarną mniejszością. „[P]rzyznać no się, kto jest prawdziwym pasjonatem forum i simpsonów, a kto jedynie szarym lurkerem?”– pyta jeden z aktywnych członków forum fanów serialu Simpsonowie33, tym samym zaznaczając swoją wyższość, nie tylko w kontekście kompetencji technologicznych, ale również kwestionując tożsamość fanowską osób, które nie chcą się udzielać. Role odwracają autorzy artykułów, w których mowa o internautach. Projektowany czytelnik tego typu tekstów to lurker idealny – ktoś, kto nie tylko nie chce sam brać udziału w kulturze partycypacji, ale nawet nie chce lub nie potrafi wyszukać zabawnych treści. W opozycji do niego portale informacyjne kreują figurę internauty, który jest nie tylko aktywnym i błaznującym użytkownikiem sieci, ale również kimś, kto zajmuje się działalnością niszową i w związku z tym potrzebuje dziennikarzy do wypromowania swojej twórczości. Takiej wizji nie potwierdzają statystyki wejść i produkowanej treści na portalach typu kwejk.pl czy wykop.pl, trzeba jednak wziąć pod uwagę, że docelowi użytkownicy tych portali są młodsi niż przeciętni czytelnicy portali informacyjnych. Autorzy tych tekstów nieświadomie powtarzają więc stereotypowe myślenie o korzystających z internetu na początku XXI wieku. Cyberprzestrzeń w ich wizji to wciąż nowe i niezbadane miejsce pełne obszarów niedostępnych dla przeciętnego użytkownika.

W MROCZNYCH ZAKAMARKACH SIECI

Artykuły typu „x według internautów” mają więc oswajać czytelników z kategorią użytkowników internetu jako nowej, wciąż niedokładnie zdefiniowanej klasy społecznej, która ma coraz większy wpływ na kulturę. W przeciwieństwie do „dzieci neostrady”, którą to kategorię stosowano głównie, by zdyskredytować i ośmieszyć nową klasę korzystających z sieci, „internauci” mają osobom z zewnątrz przybliżyć zachowanie młodzieży wykorzystującej nowe technologie. Nie znajdziemy tu już alarmującego tonu raportów na temat ochrony dzieci. Okazuje się, że mogą być nawet zabawne. Wciąż jednak można trafić na artykuły o mrocznych i niebezpiecznych obliczach sieci oraz samych internautów. Pokazuje to wspomniany wcześniej artykuł na temat aresztowania internauty obrażającego prezydenta. W dalszej części tekstu okazuje się, że filmy wrzucane przez użytkownika o pseudonimie Zabawny Kuc na YouTube wyśmiewają nie tylko prezydenta Polski, ale również inne osoby publiczne. Dziennikarze zwracają uwagę, że autor „tych żartów” związany jest z subkulturą portalu Karachan – polskiego imageboardu, podobnego do 4chana34, na który można wrzucać treści anonimowo i bez cenzury i który specjalizuje się w trollowaniu35.

Określenie „internauci” bardzo często pojawia się w artykułach o tej stronie internetowej. Jednak tym razem ton tych tekstów nie jest żartobliwy, ale raczej alarmujący. Karachan w polskich mediach jest przedstawiany jako uosobienie wszystkich najgłębszych lęków związanych z internetem. Stanowi źródło cyberprzemocy, niczym nieskrępowanego obrazoburstwa oraz treści pornograficznych najgorszego typu. Działający na tej stronie posługują się własnym slangiem, podobnie jak „dzieci neostrady” (ale bardziej świadomie) łamiąc zasady ortografii. Wbrew diagnozom autora bloga Fanboj i życie, pomimo niestosownego zachowania i celowego łamania netykiety, użytkownicy Karachana wyróżniają się dużymi umiejętnościami technicznymi, są swoistym połączeniem stworzonych przez niego kategorii „komputerowca” i „dorosłego dziecka neostrady”.

Subkulturę użytkowników Karachana bardzo szczegółowo starała się opisać Julia Chmielecka w reportażu Trolle i zlewy opublikowanym w „Dużym Formacie”36. Ton artykułu oscyluje między fascynacją, a obrzydzeniem i przerażeniem. Autorka podkreśla społeczny potencjał tego typu stron, powołując się na najbardziej znane akcje 4chana. Pisze jednak, że nie jest to miejsce dla każdego, że trzeba się zapoznać z językiem używanym przez postujących (w tekście zamieszczono słowniczek najpopularniejszych wyrażeń) i mieć odpowiednie kompetencje (autorka pisze o filtrach, które należało zainstalować w przeglądarce). Nie wychwala specyficznej kultury tego imageboardu, tak jak próbują to robić autorzy raportu Młodzi i media. Tekst napisany jest na wzór badania etnograficznego w bardzo starym stylu – Chmielecka stara się zachować jak największy dystans i kolonialne spojrzenie, patrząc na Karachana jako na zjawisko zupełnie obce, wielokrotnie akcentując poczucie inności, znajdowania się w innej przestrzeni. Internauci wchodzący w to środowisko to osoby, których motywacje trudno zrozumieć. Autorce udaje się sprowokować ich do wynurzeń, z których wyłania się obraz osób sfrustrowanych życiem, pochodzących z rozbitych domów i przenoszących patologie ze świata realnego do cyberprzestrzeni37. Świat użytkowników Karachana, który wyłania się z reportażu Trolle i zlewy, jest fascynujący, ale i niebezpieczny. Autorka pokazuje, że proces medialnego oswajania internautów jest powierzchowny. Pod przykrywką błaznowania kryje się przestrzeń trudna do opisania i zrozumienia.

Internauci okazują się osobami, które mogą robić innym krzywdę, kierując się własnym wypaczonym poczuciem humoru. Gdy w polskich mediach mowa o udzielających się na Karachanie, jak najbardziej sprawdzają się diagnozy Prensky’ego. Digital natives pod postacią internautów stają się już nie tylko innym pokoleniem, ale zupełnie obcym plemieniem, działającym poza wszelką kontrolą i wymykającym się dyskursywnemu ujęciu.

JAK MÓWIĆ O INTERNECIE?

Przytoczone wizerunki użytkowników internetu pokazują, jak trudno opisać internet w ogóle. Kilkadziesiąt lat po powstaniu tej technologii stworzenie spójnego i nietendencyjnego obrazu cyberprzestrzeni i działających w niej osób wciąż nastręcza wielu problemów. Stereotypowe myślenie o pokoleniowej walce stworzone przez Prensky’ego w 2001 roku nadal organizuje popularne wyobrażenie o internecie i osobach, które niemal od urodzenia miały do niego dostęp. Internauci stali się nową klasą społeczną, a jej medialny wizerunek koncentruje się na aspekcie negatywnym. Ten obraz przenosi się na całokształt nowych technologii – postrzeganych jako sfera pełna niebezpieczeństw i ryzyka. Dotyczy to nie tylko obrazu medialnego, ale również prób socjologicznego i kulturowego ujęcia zjawisk obserwowanych w sieci.

Zarysowany w Digital Natives. Digital Immigrants… konflikt między starszymi a młodszymi internautami wciąż daje o sobie znać w mediach. Rzadziej eksponuje się aspekt wieku, a płaszczyzną starcia stają się kompetencje i biegłość w stosowaniu nowych technologii oraz sposobach ich wykorzystywania. Podkreślanie inności internautów jest wciąż bardzo nośnym medialnie tematem, co wzmacnia obustronne poczucie izolacji i sprawia, że postrzega się ich jako klasę funkcjonującą poza normalną strukturą społeczną. Na tym poziomie widać, jak trudno w opisie sieci uwolnić się od myślenia binarnego i rozdzielania na to, co wirtualne, i to, co realne. Stojąca w centrum wszystkich figur opisujących użytkowników internetu inność ma swoje źródło w myśleniu o cyberprzestrzeni jako o miejscu, w którym zanegowano wszelkie (nawet własne – w postaci netykiety) zasady konstruowania się społeczeństwa i kultury. Wychodząc z takiego założenia, będziemy widzieć internet jako chaotyczną, niezbadaną i niedającą się zdefiniować przestrzeń, której inność daje się ująć tylko w konstruowaniu stereotypowych opozycji. To samo tyczy się zewnętrznego konstruowania tożsamości korzystających z sieci.