Epidemie to czas, w którym człowiek wybija się z rutyny, gdy zaczyna się zachowywać inaczej, świadomie patrzy i analizuje, dokąd idzie i z kim się spotyka, w jakich warunkach mieszka i czy ma dostęp do zieleni. Lepiej uświadamia sobie też zagrożenia, jakie niesie z sobą mieszkanie w wielkim mieście. W miastach właśnie najlepiej widać zmiany, jakie zaszły w czasie epidemii COVID-19 roku 2020. Opustoszałe ulice i place najbardziej gwarnych i obleganych przez turystów starówek, popularne deptaki bez tłumów to aż nadto rzucający się obraz zmienionych praktyk ludzkich.

Życie w mieście ‒ jak nie tak dawno ujął to Yuvah Noah Harari ‒ jest rezultatem rozwoju gatunku ludzkiego, wynikającym z potrzeby chronienia trudnych w uprawie roślin zbożowych. Rolnictwo pozwoliło na rozwój liczebny ludzkości, ale ceną tego było stłoczenie setek i tysięcy ludzi w obrębie murów miejskich, przez co człowiek stał się bardziej podatny na epidemie1. Zarazy towarzyszyły osiadłemu życiu człowieka od zawsze i różnie wyjaśniano ich przyczyny i sens. Niezależnie od tego, czy uznawano je za naturalny bieg rzeczy czy oznakę gniewu Boga, ich gwałtowne rozprzestrzenianie się tłumaczono istnieniem złego, „morowego” powietrza, które przynosi chorobę i śmierć. Ponieważ najczęściej dotykały one mieszkańców miast, warto przyjrzeć się temu, jak epidemie wpłynęły na sposób myślenia o miejskich organizmach.

„Bezradność” to najlepsze określenie podejścia do epidemii trapiących ludzkość do czasów późnonowożytnych. Jeszcze w 1770 roku w uchwale dotyczącej zarazy na terenie Rzeczypospolitej przekonywano, że „zaraza […] kara ta za grzechy nasze od Pana Boga pochodzi”, w związku z tym upraszano o modły biskupa poznańskiego oraz duchownych w mieście „na przebłaganie majestatu Boskiego, aby z miłosierdzia swego tę plagę od miejsca tego odwrócić raczył […]”2. Strach przed czymś okropnym i niezrozumiałym tłumaczy tego typu reakcje. Wiedza medyczna oczywiście się rozwijała, lecz można przyjąć, że lekarze i diagności raczej zgadywali i ulegali fantazjom niż potrafili prawidłowo określić przyczyny poważniejszych chorób i epidemii (np. dżumy). Na niebie i ziemi szukano znaków, że zaraza się zbliża, w jej wygnaniu miał zaś pomóc dym z palonych specyfików. Równocześnie jednak zaczęły się pojawiać bardziej skuteczne rozwiązania. W tej samej uchwale została ogłoszona budowa kordonu sanitarnego wokół Warszawy, o czym będzie jeszcze mowa. I choć człowiek nie miał szansy zobaczyć mikrobów przez stulecia, to pewne przyczyny chorób mógł określić prawidłowo. Częściowo dzięki wrodzonemu wstrętowi do pewnych zapachów i widoków za zagrożenie uznawano na przykład niepochowane rozkładające się ciała, tereny bagienne, szczególnie brudne i podmokłe części miast oraz najbiedniejsze grupy społeczności miejskiej. Do odkrycia prawdziwych przyczyn epidemii było daleko, ale dla nas najważniejsze są poboczne konsekwencje przeciwdziałania epidemiom w XIX wieku. Dzięki potrzebie walki z zarazami spojrzano bowiem krytycznie na miasta oraz przemyślano ich strukturę i funkcjonowanie.

Dla naszych wywodów najważniejsza będzie konstatacja, że największe miasta na Zachodzie w ciągu XVIII i w XIX wieku zaczęły się niejako wymykać spod kontroli. Wynikało to z zaburzenia stosunku między ośrodkiem miejskim a przedmieściami. Wcześniej kształt i struktura ośrodków miejskich były w miarę uporządkowane, z uwagi na ich niewielki rozmiar, konieczność otoczenia przez mury miejskie oraz – co być może najważniejsze – ich wyjątkowy status prawny, gdyż jako ważne centra wymiany zazdrośnie strzegły praw obywatelstwa miejskiego. Podczas kolejnych fal średniowiecznej kolonizacji były zakładane na nowo na regularnych planach, a dawne ośrodki – regulowane i przekształcane. Dotyczyło to całej Europy „na północ od Alp”3. Dzięki temu granice miast były relatywnie ciasne (z pewnymi wyjątkami, jak ogromny już w XIII wieku Paryż), a przestrzeń nimi wydzielona ‒ lepiej kontrolowana. Rozwój kapitalizmu zniszczył dawne mieszczaństwo, spychając dumnych majstrów cechowych do roli drobnomieszczan4. Średniowieczne ośrodki miejskie i ich mieszkańcy musieli stanąć do nierównej walki z przedmieściami oraz coraz bardziej wolną działalnością gospodarczą. W przestrzeni wyraziło się to rozwojem dzielnic okalających dawne stare miasta5, a w bardziej prężnych ośrodkach produkcji i usług ‒ ich zdominowaniem. Rozwój tych nowych części miast niełatwo było kontrolować. Szczególnym przypadkiem były miasta przemysłowe, które wyrosły z ośrodków małomiasteczkowych, na przykład emblematyczny dla historii anglosaskiej Manchester oraz nie mniej symboliczna dla Polaków Łódź. Nowe dzielnice, choć w planach estetycznie zaprojektowane, były brzydko i chaotycznie zabudowywane. Co gorsza, tylko część tych terenów była przedmiotem planowania: wokół wspomnianych ośrodków całe hektary porastały naprędce stawianymi ‒ często z marnych materiałów ‒ zabudowaniami i zakładami przemysłowymi. Skali rozwoju miast, który nastąpił w tym czasie, nikt nie przewidział, a to uniemożliwiło przeciwdziałanie jego mankamentom.

Dyskurs antymiejski pojawił się dość wcześnie, nie później niż w XVIII wieku, a wynikał ze zrozumiałej niechęci elity szlacheckiej wobec pełnych pospólstwa i żebraków ośrodków miejskich, a także domagających się większych wpływów w państwie bogatych mieszczan, w czym można dostrzec wyraz podziałów stanowych. Nie musiał więc mieć związku z brudem czy przeludnieniem miast6. Tym jednak, co spowodowało, że strach przed miastem stał się bardziej realny, były właśnie epidemie.

Cholera atakuje

W kwietniu 1831 roku w szeregach polskich wojsk walczących w powstaniu listopadowym przeciw Rosjanom pojawiła się nieznana dotąd w Europie choroba. Żołnierze intensywnie wymiotowali, tracili siłę i padali ofiarą choroby. Od jednej trzeciej do nawet połowy chorych umierała. Przerażenie wywoływała bezsilność lekarzy, a także  straszne objawy choroby. Znano już cholerę z opisów, od dekad siała spustoszenie  w brytyjskich Indiach, w 1817 roku pojawiła się na przykład z całą siłą w Bengalu7, w Rosji zaś dekadę później, gdy ekspansja terytorialna sięgnęła Persji, a wojska spełniły rolę przekaźnika. Gdy w 1831 roku fala dotarła do Warszawy, chorych składano w pustych domach na Pradze, która po oblężeniu i rzezi ludności w 1794 roku wciąż się nie podniosła. Szpital urządzono w końcu z dala od centrum miasta, na terenie militarnym pod wsią Powązki. Sprowadzony tam lekarz Jan Kulesza opisał walkę z cholerą w swej książce z 1838 roku. W maju, czerwcu i lipcu zmarło 1,2 tysiąca osób, a wyzdrowiało 2 tysiące. Kolejne fale choroby różnymi drogami przybywały do Europy od lat 30. XIX wieku. Pierwsza dotarła lądem, kolejne ‒ także szlakami morskimi przez Morze Śródziemne do Włoch i innych krajów. Warszawa dzięki mroźnej zimie uniknęła ataku w 1836 roku, już rok później było jednak inaczej, potem nadeszły kolejne, a ten z 1852 roku był najgorszy ze wszystkich nad Wisłą. Tak opisywano objawy choroby:

Straszny i przerażający obraz chorego: samo pierwsze wejrzenie przekonywa już o wewnętrznych jego cierpieniach. Tu, fizjonomia choleryczna tak jest nieomylna, że kto ją raz widział, temu głębokie wrażenie pozostawi, i zawsze ją pozna, chociaż by nawet opodal chorego. W tym zakresie człowiek cały zimny, siny, zlodowaciały, z oczami w górę zwróconemi, głęboko wpadłemi i podsiniałemi; twarzą sciągniętą, zapadłą, zsiniałą; nosem przedłużonym, zimnym; ustami czarnemi; jęczy głosem stłumionym i nikłym: a wydawane niekiedy krzyki oznajmiają o boleściach kurczowych członków8.

Okropność cholery sprawiła, że stała się ona (wraz z gruźlicą) postrachem XIX wieku, zajmując w wyobraźni miejsce najstraszniejszej dotąd dżumy. Ziemie polskie (obok rosyjskich) okazały się kluczowe – to tędy cholera po raz pierwszy dotarła do Europy Zachodniej.

Istotną sprawą było to, jak sobie wyobrażano – bo o zrozumieniu nie było mowy – przyczyny epidemii. Warszawscy lekarze starannie analizowali postępy choroby i symptomy u zarażonych. Początki nowoczesnej naukowej medycyny, zostały  już wcześniej nad Wisłą położone. Od 1820 roku działało Towarzystwo Lekarskie, istniały czasopisma i powoli pojawiały się szpitale. Duże zasługi mieli w tym przybywający na ziemie polskie i asymilujący się Niemcy, August Ferdynand Wolff czy Jan Fryderyk Wilhelm Malcz (bohatersko walczący także z cholerą). Jan Kulesza pisał o „zapachu cholery”, który nauczył się odróżniać. Wskazał też, że w 1837 roku epidemię spowodowały wyziewy wodne z błota i mułu naniesionego na brzegach Wisły9. Szukając przyczyn zapadania na cholerę, prawidłowo wskazał, że przyjmowanie ciężkostrawnego pokarmu może ułatwić zachorowanie, a wdychanie powietrza już nie, dodał jednak, że sam strach przed chorobą zwiększa szansę na zachorowanie, co wyjaśniał spostrzeżeniem, że pogrążeni w żałobie po choleryku domownicy szybko sami wykazywali podobne objawy. Co dla nas jednak najważniejsze, zauważył, że choroba „chętnie trzymała się ulic ciasnych przeludnionych i rada przenosiła się z domów do domów poprzednim wylewem zalanych, a w których wilgotne wyziewy miały jeszcze miejsce10”.

To był początek łączenia epidemii ze środowiskiem, w jakim ludzie żyli. W Anglii na powiązanie między większą podatnością na chorobę a gęstością zaludnienia wskazywał na przykład William Farr11. Co ważne, było to możliwe dzięki temu, że przez długie lata mylnie identyfikowano sposób przenoszenia się choroby. Teoria „zakażeniowa”, prawidłowa z naszego punktu widzenia, od dawna znajdowała odzwierciedlenie w prewencji. Jej wyrazem była kwarantanna nakładana na przybyszy do miast, na przykład w portach śródziemnomorskich. To jednak inna teoria, miazmatyczna, niezgodna z obecną wiedzą, przyczyniła się do przemiany miasta. Zgodnie z nią choroba przenosiła się przez wyziewy, wydobywające się z ziemi, z ustępów kloacznych czy z wody, wdychane przez mieszkańców miast. W istocie sprowadzała się do diagnozy, że choroba przenosi się drogą powietrzną, a nie ‒ jak dziś wiemy ‒ przez układ pokarmowy. Idea ta, w pełni zrozumiała, gdyż to rzeczywiście w takich zanieczyszczonych miejscach, jak pokazywała praktyka, kryło się niebezpieczeństwo, była propagowana najskuteczniej przez bardzo wpływowego lekarza z Monachium Maxa Pettenkofera12.

Nowoczesne państwo a infrastruktura miasta

Podstawy pod nowoczesny rozwój miast położyło także oświecenie. Z jednej strony ważna była wskazana przez Ernsta Cassirera myśl, obecna już u Kartezjusza, że człowiek na dobrą sprawę niewiele wie i musi poszukiwać wiedzy od nowa, co w ostatecznym rozrachunku okazało się zbawienne dla nauki13. Z drugiej – rozwijająca się teoria nowoczesnej organizacji państwa i chęć, by objąć kontrolą społeczeństwo, czego konsekwencje tropił przez całe życie Michel Foucault w swych pracach historycznych. Zaczęło się od teorii handlowych, takich jak siedemnastowieczny merkantylizm. W XVIII wieku pojawiły się myśli łączące już nie tylko liczbę ludności z potęgą państwa, ale także stan jej zdrowia. W 1765 roku w Anglii ukazał się traktat Medicina Politica, or Reflections on the Art of Physic as Inseparably connected with the Prosperity of a State Charlesa Collignona, w którym autor wskazywał, że dobry stan zdrowia nie tylko służy wzmocnieniu religijności, ale i samemu państwu. Niedługo później na Kontynencie pojawiła się idea higieny osobistej i jej znaczenia dla zdrowia, czym zajmował się między innymi, pruski lekarz królewski Christoph Wilhelm Hufeland w traktacie Makrobiotyka z 1796 roku, w którym wskazywał, jak można przedłużyć sobie życie. Cesarzowi austriackiemu i carowi rosyjskiemu doradzał z kolei Johann Peter Frank, działacz dążący do usprawnienia absolutystycznego państwa poprzez wprowadzenie policji medycznej. W jego traktacie System einer vollständigen medizinischen Polizey z 1779 roku pojawiła się idea sprawnego państwowego systemu ochrony zdrowia poddanych, Frank zaproponował także zestawy ćwiczeń fizycznych, które mógł wykonywać każdy. Medycyna stała się wybitnie społeczną dziedziną – nie tyle wiedzy, ile działalności. To z grona lekarzy wywodzili się ludzie przekonani o swej misji uzdrowienia jednostek i całych społeczeństw14.

Z tymi działaczami i naukowcami  łączy się też idea higieny publicznej i uznanie chorób nie jako dopustu bożego, ale przypadłości wynikającej z czynników społecznych, zależnych od zamożności, miejsca zamieszkania i środowiska życia. Ważnym osiągnięciem był rozwój statystyki, która mogła dostarczać wiedzy na temat miejsc występowania chorób. Nietrudno zgadnąć, że najbardziej zapalnymi punktami były miasta, a w nich dzielnice nędzy. Statystyki wskazywały siedliska chorób i, co za tym idzie, nieczystości. Dane na temat umieralności w Wielkiej Brytanii zaczęto gromadzić i publikować w 1837 roku15. Okazało się w nich, że ludność miejska nierzadko żyje dużo krócej niż na wsi, np. w Sztokholmie z połowy XIX w. średnia długość życia mężczyzn wynosiła 20, kobiet ‒ 26 lat16. W Warszawie wielką rolę odegrała publikacja lekarza Karola Gregorowicza z 1862 roku, gdzie zawarto mapę „jakości” poszczególnych posesji17, co zszokowało opinię publiczną, gdyż część nawet centralnie położonych parceli z eleganckimi domami okazała się niezdrowa do mieszkania. Podobne inicjatywy podjęli również lekarze Józef Polak i Stanisław Markiewicz. We Lwowie pod koniec wieku informował w swoich publikacjach i wskazywał na potrzebne zmiany lekarz Antoni Pawlikowski18.

Epidemie cholery i statystyki sprawiły, że możliwa była zorganizowana reakcja na nadzwyczajną śmiertelność w miastach.  Co ważne, kolejne etapy działań w celu uzdrowotnienia miast następowały w reakcji na kolejne fale epidemii. Do Europy docierały one w kilku cyklach i miały charakter pandemii. Oprócz opisywanej tu już fali, która opadła w 1838 roku, kolejne nastąpiły w latach 1846‒1863, 1865‒1875 i 1883‒189619. Można powiedzieć, że choroba ta stała się „katalizatorem opinii”20,czynnikiem, który przełamał wcześniejszy punkt widzenia. To doprowadziło do wielkich zmian w europejskiej urbanistyce. Lata 1831‒1832 to czas kluczowy,  cholera opanowała wtedy Paryż i Londyn, dwie stolice nowoczesnej Europy. Angielski parlament powierzył Edwinowi Chadwickowi przygotowanie raportu, który miał się stać „mapą drogową” dla ustawodawstwa przeciwdziałającego chorobom. Słynny raport Chadwicka z 1842 roku okazał się bardziej polityczny niż społeczny. Jak pokazał Christopher Hamlin w monografii poświęconej tamtemu okresowi, najważniejszy był wybór, czy podatność biedoty na choroby przypisać biedzie, głodowi i wynikającemu z niego osłabieniu, czy też warunkom zamieszkania i poziomowi higieny. Wielu lekarzy, np. James Kay w Anglii i Rudolf Virchow w Prusach, wskazywało na kryzys ekonomiczny jako przyczynę pogarszania się stanu zdrowia robotników, ale Chadwick wybrał tę drugą opcję i w jego raporcie nie było mowy o reformach społecznych. Winny okazał się brak infrastruktury sanitarnej, a zaproponowana reforma sanitarna miała się stać najskuteczniejszym policjantem21. Wnioski raportu przełożyły się na słynny Public Health Act z 1848 roku.

Friedrich Engels w znanym opisie angielskiej klasy robotniczej z 1845 roku, Die Lage der arbeitenden Klasse in England, wskazywał przede wszystkim na ‒ obok niskich płac ‒ marne warunki mieszkaniowe, z czym wiązał się brak odpowiedniego planowania miast22. W ten sposób doświadczenie epidemii przyczyniło się do opracowania nowego kształtu miasta. Za pośrednictwem lokalnie powoływanych Boards of Health w wielu miastach Anglii zbudowano sieci kanalizacyjne. Walka z brudem i składowaniem nieczystości nieraz przysłaniała kwestię jakości wody pitnej, wodociągi mogły być więc postrzegane jako mniej nagląca potrzeba, jak to miało miejsce w Monachium „rządzonym” przez Pettenkofera, propagatora miazmatycznej teorii chorób23. Rezultaty były jednak widoczne. Szybko więc krytyce poddano czasy, gdy nie przejmowano się czystością miasta.

Miasto i woda

Wraz z budową infrastruktury i przyłączania poszczególnych domów do sieci narastał opór właścicieli domów. Znamy go z naszego podwórka – warszawscy „kamienicznicy” i kapitaliści z Jan Blochem na czele walczyli z podjętą przez prezydenta Sokratesa Starynkiewicza od 1879 roku akcją budowy kanalizacji24. Istotnie, wprowadzenie ścieków pod ziemię, skąd docierały na poziom ulicy nieprzyjemne zapachy, mogło budzić strach. W dodatku system ten ograniczył ilość odchodów stałych, które, zwożone z ustępów miejskich, rolnicy wykorzystywali jako nawóz. Alternatywy dla kanalizacji upatrywano w neutralizowaniu niezdrowych odpadów ustępowych za pomocą środków chemicznych (rozmaitych „proszków otwockich”), w budowie podwórkowych pojemników przelewowych czy w ich spalaniu25. W prasie pojawiały się też opinie, że wyziewy z kanałów mogą przeniknąć przez rury do gleby oraz przez tak zwane przykanaliki do toalet w domach. Sam prezydent musiał w prasie odpowiadać na tego typu wątpliwości. W Anglii przeciwni ustawie z 1848 roku byli liberalni politycy i ekonomiści z czasopismem „The Economist” na czele26. Pozytywny wpływ kanalizacji był jednak zbyt wyraźny, aby ostatecznie nie uznano jej konieczności27. Warto przytoczyć przykład Hamburga i przyłączonej później do miasta pobliskiej Altony, gdzie cholera powracała kilka razy i gdzie elity miejskie ostro spierały się w kwestii budowy kanalizacji, jednak w 1842 r. prace nad kanalizacją ruszyły, co postawiło miasto w europejskiej awangardzie 28.

Dopiero wykrycie przez Roberta Kocha w 1883 roku przecinkowca cholery, mikroba odpowiedzialnego za śmierć tak wielu ludzi w Europie29, wskazało na wodę jako źródło zakażenia. Budowa wodociągów nie była oczywiście niczym nowym w miastach, teraz jednak poznano ich wagę. Wodociągi pojawiały się od starożytności w miastach, w których brakowało wody pitnej, a w dobie budowy kanalizacji tak zwanej ogólnospławnej sieć wodociągowa była konieczna, gdyż to woda napędzała cały system. Problem pojawiał się w tych miastach, gdzie już od wieków odprowadzano ścieki do rzek i gdzie z rzek pobierano wodę pitną. Dopóki taki ciek wodny nie śmierdział, nikt nie myślał, że picie z niego wody może być niezdrowe. Sprawa była oczywista w miastach, gdzie rzeka była wąska i szybko zaczynała przypominać kanał ściekowy, jak we Lwowie. Tam do ważnych zadań cywilizacyjnych należało jej zakrycie30. Jeśli rzeka była szeroka, a więc bezwonna, ludzie przywykli do picia z niej wody, jak w Paryżu. Tu po wybudowaniu sieci kanalizacyjno-wodociągowej trzeba było jeszcze oduczyć ludzi czerpania wody z Sekwany31. Londyn nie ustępował Paryżowi: wszystkie ścieki szły do rzeki, przyczyniając się do epidemii przed erą Kocha32.

W rezultacie tych przemian umocniło się przekonanie, że miasto jest rodzajem organizmu, który ‒ by dobrze i zdrowo funkcjonował ‒ musi być systemem wolnej cyrkulacji płynów (i powietrza), z którego szybko i efektywnie muszą być usuwane zbędne substancje. Taką wizję człowieka, jako maszyny, mieli przedstawiciele nowożytnego racjonalizmu, szczególnie po odkryciu przez Williama Harveya obiegu krwi w organizmie33, tak widziano też miasta w czasach oświecenia i tak też wyobrażano sobie przepis na sprawnie działający ośrodek przemysłowy w Anglii na początku XIX wieku – właśnie poprzez porównanie miasta i człowieka, jak u Thomasa Southwooda Smitha34. Odkrycia biologiczne dowiodły słuszności tego typu myślenia i tylko skala tego systemu, jego złożoność i stopień ryzyka związanego z awarią ulegały zmianie35.

Zamienianie dzielnic nędzy na zielone kwartały

Cholera, podobnie jak inne epidemie, dawała okazję do zrzucania winy za bezsilność na kark tych, którym już wcześniej nie ufano. W krajach zachodnich byli to ubodzy, żebracy, a w czasach rewolucji przemysłowej – wyrobnicy fabryczni czy lumpenproletariat, jak ich potem nazwano. Przybysze do miast, jak pisze Leonardo Benevolo, zadowalali się niskim standardem mieszkań, ponieważ sami pochodzili ze wsi, gdzie warunki życia często były jeszcze gorsze. Samorządy miast działały w myśl wolnorynkowych idei Adama Smitha, wyprzedając ziemię prywatnym deweloperom, którzy organizowali takie bieda-dzielnice36. przez co szybko zaczęła się obniżać jakość przestrzeni miast. Wkrótce pojawił się dyskurs strachu wobec nizin społecznych, widoczny w pismach takich publicystów jak Henry Mayhew czy Matthew Arnold w Anglii. W broszurze na temat cholery w 1892 roku autorzy przestrzegali przed chorobą, która może nadejść ze strony dzielnic nędzy:

gdy pierwszy przypadek zdarzył się w klasie ubogiej, brudnej i ciemnej, szanse na powstanie epidemii stają się od razu znacznemi, gdyż nie ma tam miejsca natychmiastowa dezynfekcyja kału, bielizny i mas wymiotnych i zostają niemi w ten sposób odrazu zanieczyszczone w domu naczynia i jedze­nie, a po tem wychodki i woda. Gdy zaś to nastąpiło, epidemija jest już gotowa37.

Tu dotykamy mechanizmu, który sprawił, że najuboższa ludność miast, zwykle niezauważana, w XIX wieku znalazła się w centrum dyskusji na temat zdrowia. Jako najsłabsze ogniwo w systemie obrony miast przeciwko epidemiom przestawali być niewidzialni, stanowili zagrożenie dla innych, także tych bogatych. Zamożni paryżanie, kpiący najpierw z szybkich postępów choroby na wschodzie Europy, rzekomo z powodu jej zacofania, szybko się przekonali, że chorują nie tylko biedni, ale i bogaci, nie tylko na wschodzie, ale i na zachodzie38. Stąd, wracając do przykładu Warszawy, pierwszą reakcją na cholerę było zorganizowanie opieki zdrowotnej dla biednych na koszt miasta39.

W krajach, gdzie podziały stanowe szybciej osłabły, zmieniając się w podziały klasowo-majątkowe, wyraźnie zarysowała się tendencja do wyróżniania się bogatszych warstw nie tylko sposobem życia, wyglądem domów, ale i miejscem zamieszkania. Ta separacja przestrzenna wiązała się z tym, że nowi przybysze ze wsi zamieszkiwali tam, gdzie koszty wynajmu lokali były najniższe. Wynikała także z mobilności przestrzennej bogatych. W państwach o silniejszych strukturach stanowych separacja społeczna oraz przestrzenna wyrażały się nieco słabiej, ponieważ ranga człowieka zależała od urodzenia, a nie od zewnętrznych oznak bogactwa lub nędzy. Tutaj istniały jednak silniejsze bariery etniczne, szczególnie między ludnością chrześcijańską i żydowską. Żydów oskarżano o to, że sprowadzają zarazę na miasta z tego prostego powodu, że dzielnice zamieszkane przez nich postrzegano jako brudne i niezdrowe. Jednocześnie wyższe standardy higieny osobistej starozakonnych i wynikająca z tego często niższa śmiertelność prowadziły do oskarżeń o wywoływanie epidemii, by pozbyć się chrześcijan. Powszechne było też przekonanie, że Żydzi wykorzystywali epidemię, by wzbogacić się, dostarczając towary i żywność za wygórowaną cenę. Żydów przedstawiano więc jako zagrożenie przez cały XIX w.: nie tylko kulturowe, jak w Podróżach historycznych Juliana Ursyna Niemcewicza, ale i higieniczne, co miało wpływ na osoby rządzące miastami. Pojawiały się pomysły na przesiedlanie ludności żydowskiej z historycznych centrów miast, jak w planie regulacji Lublina z 1831 roku autorstwa zasłużonego dla miasta Feliksa Bieczyńskiego, którego jednak nie zrealizowano40.

To była jednak specyfika krajów wieloetnicznych w środkowej i wschodniej Europie. Na Zachodzie najważniejszym tematem było usuwanie dzielnic nędzy, zwanych w Anglii slumsami, czasami znajdujących się w samym centrum miasta, jak w Londynie i Paryżu41. W Anglii cholera dała asumpt do rozwoju ustawodawstwa pozwalającego na wywłaszczanie i burzenie uznawanych za zagrażające brudnych dzielnic w latach 40. XIX wieku. Co ważne, wystarczyło kilka lat niecholerycznych, a inicjatywy te traciły na impecie42. Lata 60. przyniosły kolejną falę cholery, która doprowadziła do uchwalenia w 1866 roku aktu pozwalającego na wykup ziemi pod nowe dzielnice robotnicze, zdrowsze i czystsze, choć ‒ prawdę mówiąc ‒ niezwykle monotonne w swym wyrazie43. Od kwestii prostego usuwania dzielnic nędzy, które prowadziło po prostu do ich przenoszenia się dalej od centrum44 (co widoczne jest i dziś w Chinach czy Indiach), udało się przejść do programu budowy zdrowych domów dla robotników45.

W Paryżu sposobem na pozbycie się niebezpiecznych fragmentów dzielnic było ich niszczenie pod budowę wielkich arterii komunikacyjnych. Taka była istota walki ze slumsami we francuskiej stolicy doby słynnego prefekta Sekwany Eugène’a Haussmanna46. Niektóre z wielkich paryskich bulwarów zostały tak poprowadzone, że przebiły one kwartały tandetnej zabudowy. W zapale burzenia nie cofnięto się także przed niszczeniem dzielnic zabytkowych, na przykład na najstarszej wyspie Île de la Cité. I choć projekt przebudowy miasta wynikał z kwestii komunikacji, reprezentacji i wiązał się z zabezpieczeniem przed zamieszkami, to jego podłożem były także doświadczenia z atakami cholery i przykład Anglii. Pod każdym z tworzonych bulwarów i ulic bocznych kładziono kilometry rur kanalizacyjnych, które miały odprowadzać nieczystości z posesji prywatnych.

Istotą przebudowy miast było jednak rozluźnienie zagęszczenia zabudowy, zadanie niełatwe. Przebijano w tym celu nowe arterie i burzono kwartały. Opracowywano też plany regulacyjne miast, przy czym dotyczyły one nie tylko nowych części miasta, lecz także starych. Szerokie ulice pozwalały na lepszą wentylację, dobra nawierzchnia umożliwiała zaś usuwanie brudu, w którym kryły się mikroby. Dzięki temu mieszkania były lepiej doświetlone, co miało efekt dezynfekujący, z czego zdano sobie pod koniec XIX wieku47. Innym sposobem na poprawianie jakości przestrzeni było tworzenie zieleńców. Warto zauważyć, że argument „świeżego powietrza” był obecny w dyskursie specjalistów (tzw. aéristes) dotyczącym powstawania parków i „ogrodów spacerowych” w miastach już w XVIII wieku48.

W końcu położenie samych granice miasta mogło być czasem rezultatem walki z epidemią. W 1770 roku Warszawie zagrażała epidemia dżumy rozwijająca się we wschodnich województwach Rzeczypospolitej. Miasto otoczono kordonem wojska, ale nie udało się powstrzymać zarazy. Zgromadzeni w mieście senatorzy i kasztelani, elita, zgodzili się z propozycją marszałka Stanisława Lubomirskiego, by usypać wały z fosą, które stanowiłyby ostatni kordon sanitarny, blokujący dostęp choroby do miasta, co zresztą okazało się skuteczne. Wał miał opasywać Warszawę, przy jego wznoszeniu z każdego dworu, kamienicy i chaty miano dostarczać robotników, a potem prawie dwa tysiące żołnierzy miało strzec jego obwodów na dwie zmiany. Z dwudziestu ośmiu traktów wiodących do miasta zasypano dwadzieścia trzy, bardzo ograniczając komunikację. Ci, którzy nielegalnie, bez kontroli sanitarnej przez cyrulika próbowali forsować wał, mieli być zaraz wieszani49. Te wszystkie środki zedsięwzięto wyłącznie ze strachu przed zarazą, jednak spowodowały dalekosiężne konsekwencje – wały Lubomirskiego stały przez sto lat i wyznaczyły granice miasta na wiele lat. Poza kilkoma rozszerzeniami były one granicą aż do tak zwanej wielkiej inkorporacji w 1916 roku. To, co miało chronić przed epidemią, stało się ostatecznie powodem zagęszczenia zabudowy miasta, zwłaszcza gdy w latach 80. XIX wieku okrążono je systemem fortów. Wiele miast borykało się z tym problem. Potrzeba rozluźniania zabudowy dla celów uzdrowienia miasta była jasna, ale władze wojskowe nieraz zabraniały jakichkolwiek zmian w miastach-twierdzach, których przecież było wiele na ziemiach polskich (by wymienić choćby Kraków i Poznań). Zdarzało się i tak, że strach przed cholerą wpłynął na decyzję o zniesieniu fortyfikacji, jak w przypadku Barcelony w 1854 roku czy Kopenhagi50. Ogłaszano wówczas konkursy na plany regulacyjne nowo pozyskanych terenów, tak zwanych esplanad wokół fortyfikacji, jednak często plany luźnej zabudowy pełnej zieleni kończyły się powstaniem kolejnej gęsto zabudowanej kamienicami z podwórkami studniami dzielnicy, jak w przypadku niemieckiej Kolonii51.

Warunki w trzech zaborach

W Europie zmiany w zabudowie miast i budowa sieci ich oczyszczania miały różne tempo, nie były też jednakowe. Zależało to od wielu czynników: wpływu przeciwników tych ulepszeń, jakości władz oraz ‒ co ważne z polskiej perspektywy ‒ czynnik posiadania własnego państwa oraz samorządu w miastach. Najszybciej unowocześniały się miasta zaboru prusko-niemieckiego, gdzie autorami większości przemian, a w dużej mierze także beneficjentami była ludność niemiecka. Nie można jednak zapominać, że także bardzo liczna ludność polska uczyła się dzięki temu życia na wyższym poziomie cywilizacyjnym i przyzwyczajała do dobrej infrastruktury miejskiej, także w relatywnie niewielkich ośrodkach52. Królestwo Polskie pod zarządem polskim (do 1831 roku) i potem stopniowo coraz bardziej rosyjskim, było terenem pączkowania wielkich i średnich miast przemysłowych, jednak było to miejsce zacofane pod względem infrastruktury. Łódź na przykład nie dorobiła się kanalizacji aż do końca zaborów. Słaba higiena miast prowadziła do tego, że kolejne fale cholery zbierały wciąż wysokie żniwo. Warszawa, ze swą działającą do dziś siecią kanalizacji ogólnospławnej z lat 80. XIX wieku była ważnym wyjątkiem. Ale i tutaj zagrożenie cholerą, nawet dekadę po rozpoczęciu prac nad siecią, uznawane było za duże:

Zanieczyszczenie gruntu wypróżnieniami w Warszawie jest znaczne i z tego względu dotąd jesteśmy w nader jeszcze niepomyślnych warunkach. Zaledwie mała część domów ma ustępy połączone z kanałem; reszta urządzona jest na proszku torfowym lub nawet bez niego. Tymczasem już nie tylko przez zanieczyszczenie gruntu, ale i bezpośrednio ustępy są jednym z ważnych źródeł zarazy53.

W miastach królewiackich nie było przed 1914 roku samorządu, a rosyjskie magistraty zbyt wolno reagowały na zagrożenia. Inaczej było w Galicji, gdzie samorządy powstały (zdominowane zresztą przez Polaków i polonizujących się Żydów), jednak gorsza sytuacja gospodarcza sprawiała, że większość miast i miasteczek była wciąż brudna i zaniedbana, mimo świadomości ryzyka epidemii54.

Pożytki z epidemii

Niezależnie od tych pesymistycznych wniosków z sytuacji na ziemiach polskich, najważniejsze dla naszego tematu było zdiagnozowanie szerszych problemów nowoczesnego miasta, nie tylko tych związanych z zapobieganiem epidemiom, i całościowe ujęcie programu reform. Miasta miały mieć lepsze i zdrowsze domy mieszkalne, tereny otwarte i zieleńce, sprawną cyrkulację w sieciach wodno-kanalizacyjnych, a w końcu i ‒ o czym nie pisałem ‒ efektywny wywóz śmieci, kontrolowaną dystrybucję żywności i odgórnie zorganizowane rzeźnie. Z miasta miały zostać usunięte niezdrowe funkcje, takie jak pewne dziedziny przemysłu i właśnie rzeźnie55. Program ten ‒ mimo sprzeciwu bardziej estetycznie nastawionych reformatorów miejskich, takich jak Camillo Sitte ‒ stał się pewną oczywistością, na nim bazował nowoczesny ruch w architekturze i urbanistyce, z niego niejako wyrastał. Odmienić oblicze już bardzo wyrośniętych miast, w których silna była gra interesów i gdzie wszelkie propozycje powodujące choćby czasowe zmniejszenie zysków z działalności gospodarczej i wynajmu mieszkań musiały przynajmniej początkowo spotkać się z oporem, skutecznym oporem, to przedsięwzięcie karkołomne. Z całą mocą ukazuje się tu zbawienna rola katastrof – bez ich cyklicznej „pomocy” (obok innych czynników) nie udałyby się te wielkie przeobrażenia miasta.