Hybryda to mieszaniec, twór powstały z połączenia pozornie nieprzystających do siebie elementów. W drugiej połowie XX wieku, wraz z postępem nauki i techniki, słowo to zrobiło zawrotną karierę. Termin znalazł zastosowanie w dziedzinach nauk przyrodniczych, by następnie zakorzenić się w genetyce i futurystycznych wyobrażeniach; „napęd hybrydowy” zdobył nawet popularność jako hasło reklamowe w przemyśle samochodowym. Hybryda niewątpliwie należy do grupy pojęć, którą charakteryzuje szczególna pojemność i elastyczność.

Zjawisko przeobrażeń struktur i przestrzeni miejskich polegające na trwającym od stuleci, nieustannym procesie wiązania tego, co istniejące, z tym, co nowe – nieznane czy inne – jest procesem noszącym silne znamiona hybrydyzacji. Hybrydyczną można również nazwać naturę budynków poprzemysłowych, którym współczesność proponuje nowe i niecodzienne adaptacje. W scenariusz procesów hybrydyzacji we współczesnej przestrzeni miejskiej wpisują się liczne na całym świecie przykłady adaptacji i ożywiania wewnątrzmiejskich obiektów oraz terenów poprzemysłowych, nierzadko określane terminem „rewitalizacja”. Mniej więcej od końca lat 60. XX wieku, kiedy to podjęto pierwsze udane przedsięwzięcia tego rodzaju, popularność idei „wtórnego wszczepiania” porzuconych poprzemysłowych budynków i obszarów stale rosła. Pomieszczenia dawnych fabryk oraz manufaktur zaczęli wówczas zasiedlać mieszkańcy poszukujący taniego lokum, w szczególności artyści; z czasem zorientowano się, że trend niesie w sobie potencjał rozwojowy. Jednocześnie coraz większym zainteresowaniem cieszyły się koncepcje „odnowy” miejskich waterfrontów, obszarów pokolejowych czy choćby dawnych kamieniołomów. Powodzenie wyjątkowego i wewnętrznie zróżnicowanego eksperymentu dla wielu okazało się zaskakujące. Stało się jasne, że tkanka miejska może wchłonąć obszary, które dotychczas nie były z nią zintegrowane, i uczynić je nieodłączną częścią swojej struktury. Hipokryzją byłoby twierdzenie, że przedsięwzięcia tego rodzaju zawsze są wieńczone sukcesem. To, czy potencjał miejsca zostaje wykorzystany, zwielokrotniony czy też zmarnowany, zależy od wielu czynników. Od strony formalnej obiekty i zespoły zabudowy poprzemysłowej nierzadko stanowią struktury niemal autystyczne, posiadające niewiele powiązań z otaczającą je tkanką miejską. Dopiero dogłębna analiza kontekstu architektonicznego i urbanistycznego pozwala na wtórne związanie tych miejsc ze strukturą istniejącej przestrzeni. Wydaje się, że losy miejskich hybryd decydują się właśnie na etapie poszukiwań owych relacji. „Fuck the context!” – pisał Rem Koolhaas, odrzucając absolutystyczny sposób pojmowania kontekstu, który pełni często funkcję „fartucha bezpieczeństwa” hamującego wybujałe wizje i aspiracje architektów1. Koolhaas kieruje jednak uwagę na inny, niebywale istotny aspekt poszukiwania kontekstualnych powiązań, a mianowicie na kontent, czyli zawartość: na badania nie tylko materialnej tkanki otoczenia, lecz także jego pozaarchitektonicznych znaczeń i funkcji oraz procesów z nim związanych.

Kontekst i kontent są nierozłączne i tak powinny być rozważane2. Obiekty i obszary poprzemysłowe, jako miejsca o specyficznej strukturze, stanowią dodatkowo kontekst i jednocześnie zawartość dla samych siebie. Hybryda nowego ze starym może zaistnieć jako twór wiarygodny dla miasta, pod warunkiem że jej twórcy odnajdą w jej obrębie, a także między nią a miastem rodzaj relacji, który będzie dla obu stron wartościowy, innowacyjny, korzystny i przyswajalny. Ograniczenie się do czysto formalnego wpisania hybrydy w otaczającą ją tkankę miejską najczęściej prowadzi do powstania przestrzeni nieautentycznej, tworzącej jedynie efektowną stylizację. Wytworzenie relacji wymaga zainicjowania pewnej wymiany wartości pomiędzy nowym a starym, proponowanym oraz istniejącym w obrębie hybrydowego obiektu. Powracając do skojarzeń z pogranicza biotechnologii, umowna (nie tylko fizyczna) granica między nowym a starym, zarówno w obrębie budynku-hybrydy, jak i na styku z miastem, powinna być naturalnie porowata – tak aby oba rodzaje tkanki (istniejąca i wszczepiana) znalazły w jej obrębie możliwość zrośnięcia i wzajemnego przenikania, także w sensie symbolicznym.

Opowieść o tym, jak transformacja dawnej elektrowni „zelektryzowała” Londyn, jest znanym, lecz mimo upływu lat niezmiennie sztandarowym przykładem udanej operacji, w wyniku której pacjent nie tylko nie zmarł, ale zyskał prawdziwie nowe życie – będące życiem hybrydy doskonałej. Przekształcenie nieużytkowanej elektrowni Bankside Power Station w ikoniczną dla miasta przestrzeń muzeum Tate Modern było procesem zaiste niezwykłym i na stałe ulokowało ów obiekt w czołówce najsłynniejszych atrakcji Londynu. Od momentu otwarcia w 2000 roku Tate odwiedziło ponad czterdzieści milionów ludzi. Pomimo jego śródmiejskiej lokalizacji jest to swego rodzaju paradoksem, zważywszy na fakt, że muzeum znajduje się wewnątrz budynku-fortecy, oryginalnie zaprojektowanego jako inżynieryjna budowla zamknięta i silnie introwertyczna. Lokalizacja jest jednak mocną stroną tego budynku. To ona – podobnie jak prestiżowe sąsiedztwo przysadzistej bryły katedry św. Pawła – skłoniła Sir Gilesa Gilberta Scotta, który projektował bryłę elektrowni, do uwzględnienia kontekstu urbanistycznego przy kształtowaniu surowej formy obiektu. Ów związek jest łatwo wyczuwalny w umiejscowieniu centralnego komina elektrowni, ale także w kompozycyjnej symetrii elewacji widocznej od strony Tamizy, ku której zwrócona jest także wspomniana katedra. Kiedy w latach 2000–2002 brzegi rzeki spiął pieszy Millennium Bridge, relacja obu budynków została dodatkowo uczytelniona3. Z początkiem lat 90. ubiegłego wieku wybór tak specyficznej i wymagającej lokalizacji na siedzibę muzeum wiązał się z ryzykiem, ale jednocześnie wynikał z uświadomionej już w tamtym czasie intuicji, że otoczenie obiektu poprzemysłowego będzie nie tylko świetnym tłem dla sztuki współczesnej, ale również magnesem marketingowym. Mimo to muzeum nie byłoby w stanie wzbudzić aż takiego zainteresowania ani też do tego stopnia wtopić się w otaczające je miasto, gdyby nie wrażliwość i wyczucie, z jakim architekci ze słynnego dziś biura Herzog & de Meuron przeprowadzili proces „implantacji” przestrzeni muzealnych w mury dawnej elektrowni.

Kluczowy dla tego procesu był moment zaistnienia dialogu między tym, co stare i przebrzmiałe, a tym, co nowe i progresywne. Przestrzenie muzealne „zasiedliły” istniejący budynek, uzewnętrzniając się w jego bryle jedynie poziomym szklanym elementem zwanym lightbeam oraz usytuowanym na kominie, tymczasowym swiss light. Zgodnie z zamierzeniem projektantów światło miało odtąd stać się energią tego miejsca4. Dawna hala turbin, wypełniona rozproszonym światłem, została przekształcona w rodzaj publicznej agory wewnątrz muzeum; stała się „przestrzenią przejścia” pomiędzy miastem a muzeum – miejscem dialogu między zewnętrzem a wnętrzem, zarówno w wymiarze materialnym, jak i niematerialnym. W swojej książce W stronę architektury Le Corbusier rozpoczyna rozdział dotyczący piękna i prostoty obiektów inżynierskich od stwierdzenia: „nasze oczy zostały stworzone do oglądania form w świetle”5, pisząc dalej o wzniosłości gry brył i powierzchni, przez które przejawia się architektura. Respekt, z jakim potraktowano bryłę i wnętrze hali turbin dawnej Bankside Power Station, pozwolił odsłonić jej monumentalność, wpisując ją na listę szacownych miejskich obiektów kulturalnych. W odniesieniu do budynku nowej opery w Hamburgu, powstającej „ponad” budynkiem dawnego magazynu portowego, kategorie kontekstu i zawartości są niejednoznaczne. W przeciwieństwie do londyńskiej elektrowni, będąca obecnie na ukończeniu Elbphilharmonie6, powstaje na terenie jednego z największych obszarów portowych w Europie poddawanych obecnie rewitalizacji i przebudowie – HafenCity. Realizacja Elbphilharmonie ma stanowić ukoronowanie tego przedsięwzięcia i stać się rozpoznawalnym na skalę światową symbolem Hamburga; tym, czym niegdyś stał się dla Sydney ekspresyjny budynek Jørna Utzona.

Obszar przyszłego HafenCity został oczyszczony z większości istniejących wcześniej na jego terenie bezwartościowych obiektów. Dawny port potraktowano zatem jako przestrzeń poprzemysłową, a jednocześnie uczyniono go rodzajem zapisywanej na nowo carte blanche. Kontekst i kontent powstającej opery tworzą dawny magazyn portowy Kaispeicher, który jest jej częścią, otaczający go obszar HafenCity, a dopiero w dalszej kolejności – teren miasta. Każda z tych relacji jest istotna i każda z nich budzi kontrowersje. Budynek magazynowy Kaispeicher projektu Wernera Kallmorgena, wybudowany w 1966 roku w miejsce zniszczonego w II wojnie światowej bombardowaniami budynku Kaispeicher, przestał być użytkowany z początkiem nowego milenium. Chociaż za projektem opery hamburskiej stoi to samo biuro projektowe, spod którego skrzydeł wyłoniło się londyńskie muzeum sztuki współczesnej, w projekcie Jacques’a Herzoga i Pierre’a de Meurona dla Hamburga próżno szukać owej subtelności, z jaką potraktowano londyńską elektrownię. Kaispeicher został całkowicie wydrążony – pozostała z niego jedynie skorupa ścian zewnętrznych, tworząca rodzaj cokołu dla wzniesionego ponad nim, masywnego szklanego bloku zwieńczonego ekspresyjną falistą linią krawędzi dachowych budynku.

Budynek opery odbiega też od innych tego rodzaju obiektów ze względu na wyjątkowo szeroki zakres pełnionych funkcji. Dochodzi tu do typowego dla współczesnych czasów skrzyżowania kultury i komercji: mieszczą się tu sale koncertowe, hotel oraz apartamenty mieszkalne, a także położone na wysokości trzydziestu siedmiu metrów widokowe plateau. Zgodnie z intencją projektantów owa publicznie dostępna przestrzeń widokowa ma być tym, czym dla Tate Modern stała się hala turbin – łącznikiem między miastem a wnętrzem budynku, jego duszą. Elbphilharmonie jest zatem hybrydą totalną, bowiem poza związkiem z przestrzenią poprzemysłową stanowi także konglomerat funkcji rzadko dotąd łączonych w jeden organizm. Struktura dawnego budynku przemysłowego posłużyła jako estetyczny pretekst do budowy pomnika współczesności, w którym ściany Kaispeicher pozostają jedynie cytatem z przeszłości. Obiekt został stworzony po to, by zadziwiać rozmachem oraz rozmaitością wyjątkowych rozwiązań projektowych oraz dominować w lokalnym krajobrazie doków HafenCity i panoramie Hamburga; jest kolosem, monumentem, którego siła oddziaływania – inaczej niż w przypadku londyńskiej Tate – wynika z dość bezpardonowego panowania współczesności nad przeszłością. Analizując wyłącznie jej relację z pozostałościami budynku Kaispeicher, można ją uznać za silnie pasożytniczą: będąc strukturą nową, sporą dawkę autentyzmu w naturalny sposób czerpie także z okalającego HafenCity, industrialnego krajobrazu ciągle funkcjonujących części portu. Wziąwszy pod uwagę kontekst, w którym powstaje, oraz aspiracje, z jakich wyrasta, trzeba stwierdzić, że Elbphilharmonie to projekt sytuujący się pod względem ideologicznym i realizacyjnym (jak też budżetowym) na przeciwnym względem Tate Modern biegunie wartości.

Czy istnieją rozwiązania pośrednie między subtelnością a brutalnością? Liczne na świecie realizacje architektury mieszkaniowej i komercyjnej, których ranga lokuje je poniżej realizacji flagowych landmarków miejskich, dostarczają ciekawych przykładów takich scenariuszy. Słynne gazometry wiedeńskie przekształcone w obiekty mieszkaniowe stały się inspiracją dla podobnych, choć znacznie różniących się rozmachem adaptacji na całym świecie, choćby w Dublinie. Scenariusz równowagi sił i napięć pomiędzy strukturą obiektu poprzemysłowego a jego nowym wcieleniem realizuje się znakomicie i w naturalny sposób choćby w tworzonych już od dziesięcioleci nowojorskich loftach. Żeby poczuć autentyzm tego zjawiska, wystarczy, odwiedzając Nowy Jork, zamieszkać w jednym z brooklińskich mieszkań ulokowanych w dawnych zakładach produkcyjnych albo w tamtejszym hostelu powstałym w adaptowanym budynku przemysłowym i zjeść pizzę w lokalnej restauracji schowanej w niepozornej budzie o elewacji z szarych pustaków.

Przykład, który w wyrazisty sposób obrazuje bipolarność relacji obiektu poprzemysłowego i jego nowej inkarnacji, znajdziemy w Kopenhadze. Rdzeń budynku mieszkaniowego Frøsilos, mieszczącego się na rewitalizowanych obszarach waterfrontu Havneparken, stanowią dwa potężne silosy. O formie budynku i dystrybucji jego funkcji zadecydowała fascynacja ich pustą, cylindryczną wewnętrzną przestrzenią. Aby uniknąć pełnej zabudowy unikatowych wnętrz, architekci (grupa MVRDV) zrezygnowali z umieszczania mieszkań wewnątrz brył i obudowali nimi ściany zewnętrzne – wizualnie i formalnie wiążąc je w jeden budynek. Jedynie korytarze i piony komunikacyjne znalazły się wewnątrz silosów. Dolną część budynku tworzą ich bliźniacze, surowe i odsłonięte podstawy. Co ciekawe, pomimo nadwieszonych wokół nich pasm mieszkań i balkonów, dzięki przeszklonej elewacji kształty silosów stały się całkowicie czytelne także w wyższych partiach budynku. Również w tym wypadku światło zyskało szczególne znaczenie w procesie kształtowania bryły. Wnętrza silosów zostały przekryte szklanymi świetlikami, dzięki czemu wypełnia je światło dzienne, potęgując wrażenie monumentalności, natomiast dzięki umiejscowieniu mieszkań poza zewnętrznym obwodem silosów oraz zastosowaniu szklanych ścian zewnętrznych, apartamenty są również doświetlone, a ich lokatorzy mogą cieszyć oczy widokiem kopenhaskich doków. Otoczenie budynku stanowi otwarta przestrzeń publiczna, tarasowo powiązana z nabrzeżem. Między poprzemysłowymi silosami a ich nowoczesnym wizerunkiem, jak również między budynkiem a jego otoczeniem, wytworzył się rodzaj równowagi w relacji istniejącego i dodanego.

Dylematy rewitalizacji przestrzeni poprzemysłowych da się przybliżyć za pomocą pojęć zapożyczonych z książki Roberta Venturiego Złożoność i sprzeczność w architekturze7; zestawienie tych kategorii można bowiem uznać za jedną z głównych cech hybrydyczności zrewitalizowanych poprzemysłowych obiektów.

Charakteryzuje je złożoność ze względu na szczególne nawarstwienie w ich obrębie znaczeń, funkcji i form, a także zależności, które wytwarzają się między nimi oraz otaczającym środowiskiem miejskim. W obrębie hybrydy i na jej styku dochodzi w rezultacie do koegzystencji wielu pozornie nieprzystających do siebie bytów i antagonistycznych wartości: łączenia tego, co nowe i stare, publiczne i prywatne, przemysłowe i miejskie. Paradoksalnie, choć adaptacja zabudowań poprzemysłowych może się wydawać przedsięwzięciem sztucznym i wymuszonym, jest ona jednak zjawiskiem, które – przez skojarzenie z biologiczną „sukcesją ekologiczną” – daje się potraktować także jako rodzaj „sukcesji miejskiej”: fenomen polegający na wchłanianiu i asymilacji przez miasto przestrzeni stanowiących w nim dotąd białe plamy.

Spoglądając jeszcze raz w stronę dawnej Bankside Power Station, można stwierdzić, że, niezależnie od skądinąd istotnych kwestii sukcesu finansowego i marketingowego, jej fenomen polega w dużym stopniu na wytworzeniu niesłabnącego napięcia między przestrzenią dawnego przemysłu a nową, odmienną od pierwotnej funkcją budynku. Jest to napięcie twórcze, będące wynikiem współistnienia o cechach symbiozy, a nie antagonistycznego pasożytnictwa. Czy wobec tego przeciwstawny scenariusz wykorzystania skorupy dawnego magazynu Kaispeicher w kształtowaniu gmachu Elbphilharmonie należy oceniać jako z gruntu negatywny? Powstająca opera stanowi próbę poszukiwania nowej tożsamości i narracji budowanej na potrzeby całej dopiero co skonstruowanej dzielnicy miasta. Dodajmy, że londyńska Tate Modern już wkrótce zyska nową część ekspozycyjną, której rozbudowa – zgodnie z założeniami projektu biura Herzog & de Meuron
– stanowi drugi etap jej transformacji. Chociaż jednym z głównych założeń projektu było wykorzystanie przyległych do Tate Modern, a do tej pory nieużytkowanych pomieszczeń elektrowni, mocna bryła dodatkowego gmachu zmieni istniejący, zbalansowany dotąd układ sił między przeszłością a współczesnością.

Jaką miarą można zatem oceniać konsekwencje rewitalizacji i adaptacji obiektów poprzemysłowych? Przypadek londyński pokazuje, że istotą rewitalizacji budynku Tate Modern było przede wszystkim znalezienie dla niego nowego sensu i tożsamości, na tyle silnej, aby była w stanie dostarczyć bezużytecznej już strukturze nowych motywacji do życia na kolejne dziesięciolecia. Kolejnym czynnikiem była duża dawka pokory w procesie reinterpretacji jej bryły. Powodzenie funkcji muzealnej w unikatowej lokalizacji ma również związek z tym, że okazała się ona wystarczająco przekonująca i wiarygodna w skali dzielnicy oraz całego miasta. Na podobnej zasadzie kopenhaskie silosy, pomimo istotnej zmiany ich wyglądu, zachowały swoje najistotniejsze walory przestrzenne, charakter i autentyzm. Elbphilharmonie będzie miejską dominantą i landmarkiem, zapewne jedną z najznakomitszych oper na mapie świata; o tym, czy i w jaki sposób, wraz z całym HafenCity, wpisała się w krajobraz miasta Hamburga, dowiemy się za kilkanaście lat. Każdy przypadek wymaga indywidualnego traktowania i każe się mierzyć miarą rzeczywistości oraz czasu, który weryfikuje aspiracje projektów, konfrontując je z życiem. Strach przed przytłaczającą globalizacją, tępym powielaniem wzorców i tworzeniem sztucznych światów, a także sentyment do ginącego świata dawnego przemysłu, który oddala się i którego krajobrazy coraz częściej oglądać można tylko na starych pocztówkach, powodują, że nieco przychylniej patrzymy na bardziej empatyczne próby przywracania życia dawnym poprzemysłowym strukturom. Być może także dlatego, że przez dziesiątki lat niedostępne i pozbawione swoich pierwotnych funkcji pozostawały tajemnicą, którą dzisiaj chętnie na nowo odkrywamy.