Na początku 1988 roku architekt i urbanista Jakub Wujek napisał na temat bieżących trendów w planowaniu przestrzennym: „informacje docierające do nas ze świata są sygnałami zdarzeń nieprzystających do naszej rzeczywistości. Nie można przyjmować wzorców wytworzonych w zupełnie innych uwarunkowaniach politycznych, prawnych, ekonomicznych czy kulturowych. Cały splot determinant cywilizacyjnych skazuje polską urbanistykę na kroczenie swoją własną, samotną drogą. Szkoda” 1. Ta wypowiedź, a szczególnie zawarte w niej ubolewanie, może się wydawać nieco przesadzone. Nie da się jednak ukryć, że trafnie wskazuje na trudności, z którymi mierzyli się urbaniści chcący czerpać wnioski z cudzych doświadczeń czy nawet poszukujący dróg na skróty pozwalających im uniknąć oczywistych błędów. Dziś, z perspektywy czasu, przywołanie tego cytatu przypomina o kwestiach z którymi trzeba się zmierzyć, próbując omówić pozornie podobne zjawiska w dziedzinie urbanistyki zachodzące po obu stronach mocno wówczas już naruszonej żelaznej kurtyny.

Hasło „powrotu do miasta” (ang. Back to the city lub return to the inner city) jak większość motywów i pojęć związanych z postmodernizmem nie jest precyzyjne. Przyjmuje się, że idea ta została sformułowana w latach 70. w reakcji na procesy niekontrolowanej suburbanizacji i określa działania, głównie władz miejskich, związane z kreacją i promowaniem centralnych obszarów miast jako miejsc zamieszkania 2. Do flagowych realizacji w tym nurcie zalicza się obszar Międzynarodowej Wystawy Budowlanej (IBA) w Berlinie Zachodnim (1979–1987), odnowienie dziewiętnastowiecznych dzielnic Rotterdamu (rozpoczęte w 1973 r.), przebudowę londyńskiej dzielnicy Docklands (początek 1981 r.), dzielnic portowych w Amsterdamie (początek 1988 r.) i Kopenhadze (rozpoczęta w 1995 r.), oraz liczne uzupełnienia i przebudowy obszarów poprzemysłowych w śródmieściach Barcelony, Hamburga, Wiednia i Goteborga 3. Koncentrując się na tej definicji, warto zaznaczyć, że „powrót do miasta” oznaczać może także, między innymi, tęsknotę za miastem w jego historycznej formie 4, w odróżnieniu od postulatów „powrotu do centrum” czy „powrotu do śródmieścia”, których to znaczenia podlegają interpretacji i zmieniają się z czasem 5.

Poszukiwanie krajowych odpowiedników wymienionych realizacji nie jest łatwe z prozaicznej przyczyny – w Polsce ruch powrotu do miast w pewnym sensie już się odbył w okresie powojennym. Odbudowa miast po zniszczeniach wojennych pozwoliła na odtworzenie ogromnych obszarów śródmiejskich, jak w przypadku Muranowa, zbudowanego na gruzach żydowskiego getta w latach 1948–1956. Osiedla zaprojektowane tu pod kierownictwem Bohdana Lacherta, podporządkowane pryncypiom socrealistycznego planowania miasta, tworzą gęstą, ale intymną tkankę miejską z licznymi odniesieniami do stylów historycznych. Jak żartobliwie zauważa architekt Marek Budzyński, „Muranów to doskonały projekt miejski, idealna […] integracja zespołu mieszkaniowego z miastem. Zachód pojawił się z takimi rozwiązaniami dopiero trzydzieści lat później, z postmodernizmem” 6. Polityka budowy osiedli mieszkaniowych w zniszczonych centrach miast była kontynuowana także po odrzuceniu socrealizmu w 1956 roku, co oznaczało powrót do zasad modernizmu i Karty Ateńskiej. Ostatnie duże konkursy na osiedla śródmiejskie odbyły się na początku lat 60., ale budowa niektórych nagrodzonych projektów trwała ponad dziesięć lat, jak to było w przypadku Osiedla za Żelazną Bramą w Warszawie ukończonego dopiero w 1972 roku. Jednocześnie kolejne plany rozwoju miast zwykle zakładały zmniejszenie udziału mieszkań w ogólnej powierzchni zabudowy śródmieścia lub zupełne zaniechanie ich budowy w tych rejonach, jak w wypadku Wrocławia 7.

Modele planowania i ekspansywnego rozwoju terytorialnego miast forsowane przez Główny Urząd Planowania Przestrzennego były skoncentrowane na budowie nowych, dużych osiedli na obrzeżach, podczas gdy „środek miejskiego obwarzanka pozostał nieruszony” 8. Oznaczało to nie tylko stagnację w sferze funkcjonalnej centrum, ale przede wszystkim systematyczną degradację starej (przedwojennej) zabudowy mieszkaniowej. Państwo angażujące olbrzymie środki i siły w budowę nowych mieszkań i osiedli, kompletnie ignorowało kwestię ich późniejszego utrzymania 9. I choć, jak podaje Andrzej Basista, zasoby mieszkaniowe tzw. Pierwszej Polski jeszcze w 1984 roku stanowiły trzecią część całości budownictwa mieszkaniowego (32,2%) w związku z nawarstwiającymi się zaniedbaniami różnice pomiędzy warunkami życia mieszkańców nowej i starej, powojennej zabudowy pogłębiały się 10, co doprowadziło do stworzenia silnego strukturalnego deficytu na rynku mieszkaniowym 11.

Zachodnia część Muranowa, Warszawa, proj. Bohdan Lachert z zespołem, 1948–56; FOT. ZBYSZKO SIEMASZKO, 1959, ZE ZBIORÓW NAC.

Ponieważ w warunkach polskich, inaczej niż w zachodnioeuropejskich miastach, nie zwalniały się pod zabudowę tereny pokolejowe, przemysłowe ani inne obszary niemieszkalne, które można by przebudować, od lat 70. dawała się zaobserwować specyficzna tendencja „powrotu do miasta” – dyskusja na temat odbudowy śródmiejskich osiedli mieszkaniowych oraz ich modernizacji nasiliła się. Poważną przeszkodą był nie tylko niechętny stosunek do kojarzonej z poprzednim systemem gospodarczo-politycznym zabudowy, ale także pogląd, że starsza ciasna zabudowa z powodu braku odpowiedniej infrastruktury (na przykład sieci grzewczej) lub usług publicznych nie będzie w stanie sprostać wymaganiom warunków życia mieszkańców, jakie stawiano przed nowo wznoszonymi zespołami mieszkaniowymi 12. Nawet jeśli dany obszar dysponował wolnymi przestrzeniami, czy to ze względu na ograniczenia technologiczne budowania w starych dzielnicach, czy to z powodu niedokończenia programu usuwania wojennych zniszczeń, planiści chętnie pozostawiali je jako tzw. rezerwy terenowe pod planowane w niejasnej przyszłości usługi lub cele kulturalne.

Andrzej Gretschel w swoim artykule oceniał je bardzo ostro, podkreślając, że „dla społeczności miejskich są wyrzutem zbiorowej niemożności, nieudolności zarządzających, zaniedbanym liszajem na i tak schorowanym organizmie miejskim”, i konkludując: „załamanie się realizacji programu mieszkaniowego oraz głęboki kryzys gospodarczy sprawiły konieczność ponownego spojrzenia na tereny niezabudowane w centrum. Problem nabrał wkrótce cech zagadnienia politycznego. Dostrzeżono związki między wpływem stanu miasta na odczucie frustracji, tymczasowości egzystencji, osłabienia tożsamości mieszkańców z ich miastem, a gwałtowniejszym niż w wielu ośrodkach, proteście społecznym początku lat osiemdziesiątych” 13.

Eksperci ostrzegali przed tymi zjawiskami wcześniej, podkreślając, iż mimo stale rosnącej liczby oddawanych do użytku izb, alarmująco postępuje akumulacja niedoborów mieszkaniowych. Szacuje się, że pod koniec lat 70. co najmniej 2 miliony ludzi, wciąż czekało na swoje nowe mieszkania 14. Nic dziwnego, że zaczęto na stare zasoby spoglądać bardziej łaskawym okiem, a Towarzystwo Urbanistów Polskich w marcu 1979 roku zwołało konferencję poświęconą problemom przebudowy i modernizacji śródmiejskich zasobów mieszkaniowych. I chociaż w tym czasie rząd oficjalnie ogłosił krajową politykę wykorzystywania wszelkich możliwości wypełnienia „luki mieszkaniowej”, brakowało kompleksowych działań zachęcających i lub ułatwiających powrót do miasta.

Nie tylko wspomniane stare zasoby mieszkaniowe budziły zainteresowanie. Wybitny urbanista Adam Kowalewski podkreślał ekonomiczne koszty polityki mieszkaniowej polegającej na przygotowywaniu infrastruktury pod peryferyjnie położone osiedla, podczas gdy tereny w miastach pozostawały zamrożone. W jego opinii taki tryb działania był niemożliwy do kontynuacji, a świadczyłaby o tym chociażby „obserwowana w ostatnim okresie w Warszawie specyficzna forma protestu społecznego polegająca na dzikiej parcelacji terenów miejskich rezerwowanych pod trasy komunikacyjne, zieleń, szpitale i inne funkcje komunalne” 15. Kowalewski na przekór obowiązującym trendom postulował budowanie miast „z realnym programem usługowym, a miejsca pod przyszłe teatry, supermarkety czy kluby sportowe uzyskać za 30 lat przez wyburzenie zdekapitalizowanych i niefunkcjonalnych już wówczas obiektów” 16. Wtórował mu Jerzy Regulski podkreślający wpływ kryzysu gospodarczego skutkujący brakiem środków na inwestycje przekształcające struktury miast. Domagał się przesunięcia środka ciężkości planowania z gospodarowania z nowych terenów na „poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, jak w pełni wykorzystać istniejący majątek i jak przy minimalnych nakładach zwiększyć efektywność funkcjonowania miast” 17. Stanisław Jankowski otwarcie mówił o potrzebie stworzenia planu budownictwa plombowego wszędzie tam, gdzie to możliwe 18.

Na ten apel zareagowały dwa miasta; w Warszawie i Wrocławiu po zatwierdzeniu ogólnych planów rozwoju, urzędnicy po raz pierwszy dokonali komisyjnego przeglądu wolnych gruntów nadających się do budownictwa mieszkaniowego 19. We wrocławskim oddziale Głównego Urzędu Urbanistycznego wskazano w 1982 roku tereny inwestycyjne na prawie 11 300 mieszkań 20, w Warszawie zaś liczba ta sięgnęła 160 tysięcy (roczny popyt został tutaj oszacowany na poziomie 300–400 tysięcy) 21. Dla każdego z nich przygotowano ofertę ze szczegółowymi wytycznymi urbanistycznymi i konserwatorskimi. Uwolnione zostały także tereny, na które wydane były kiedyś decyzje lokalizacyjne, ale przez kilka lat inwestorzy ich nie zrealizowali.

Uporządkowane tereny po zniszczonej zabudowie, Wrocław; FOT. T. OLSZEWSKI, ZE ZBIORÓW MUZEUM ARCHITEKTURY WE WROCŁAWIU

Pozostało tylko poszukać odpowiedzi na pytanie: „kto miałby tam budować?”. Eksperci nie mieli wątpliwości: „jest bardzo dużo ludzi, którzy chętnie sami bądź w spółdzielczej grupie przeprowadziliby modernizacje starych mieszkań. Wszak pod jednym warunkiem, że pozwolimy im te zdewastowane mieszkania kupić. Ich w tym głowa, by znaleźć materiały budowlane, wykonawcę” 22. W 1980 roku władze zdecydowały się zwiększyć znikomy dotychczasowy udział prywatnych inwestorów 23, umożliwiając między innymi budowanie niedużych domów jednorodzinnych poza miastem oraz zakładanie małych spółdzielni mieszkaniowych z pełnym tytułem własności do zrealizowanej inwestycji. Pojawienie się niedużych spółdzielni mieszkaniowych było, z jednej strony, desperackim krokiem ludzi bez szans w megaspółdzielni, realną szansą dla tych, którzy pomimo niskich dochodów i ograniczonych możliwości kredytowych sami chcieli budować i dla siebie (nie licząc w tym względzie na pomoc państwa). Z drugiej zaś – strony pierwszą oznaką zmian w systemie inwestowania.

Zainteresowanie ofertami na zabudowę plombową rosło z czasem, małe spółdzielnie napotykały na początku wiele przeszkód podczas rejestracji w Centralnym Związku, potem mimo zgromadzenia środków nie mogły znaleźć kontrahentów, a następnie musiały radzić sobie z ciągłym brakiem dystrybuowanych centralnie materiałów budowlanych. Również sąsiedzi, przyzwyczajeni do korzystania z opuszczonych działek jako miejsc parkingowych lub terenów rekreacyjnych, otwarcie wyrażali swoje niezadowolenie i próbowali kwestionować decyzje administracyjne 24.

Sytuacja była nieco lepsza w małych miastach i jest szczególnie interesująca na terenie tak zwanych Ziem Odzyskanych. Tamtejsze miasta zostały poważnie zniszczone w trakcie działań wojennych, ale rzadko były odbudowane w swoim pierwotnym kształcie, o ile w ogóle. W niektórych miastach, jak w Elblągu, obszary śródmiejskie zostały inwestycyjnie zarzucone, pomimo decyzji zapisanych w kolejnych planach zagospodarowania przestrzennego. Od lat 60. w wielu miastach (Kwidzynie, Malborku, Kołobrzegu oraz położonych na Śląsku Nysie czy Legnicy) staromiejskie obszary zostały wypełnione nowymi, swobodnie rozdysponowanymi wielopiętrowymi budynkami mieszkalnymi, często niszczącymi stare układy urbanistyczne, zacierającymi bieg ulic lub lekceważącymi historyczne formy przedwojennej zabudowy.

Interesującym wyjątkiem od tej reguły był rozstrzygnięty w 1970 roku konkurs na centrum Dzierżoniowa, w którym Marian Fikus i Jerzy Gurawski jako jedyni zaproponowali realizację nowego centrum miasta w jego historycznym śródmieściu. Wszystkie inne przysłane na konkurs prace sugerowały utworzenie nowych ośrodków obok Starego Miasta, skazując je tym samym na wymarcie. Co więcej, duet architektów wywiódł kompozycję przestrzenną miasta, opierając się na zabudowie przedwojennej (posługując się pojęciami skali, kontynuacji, tradycji), odtwarzając ją według starej tkanki, ale operując nowym tworzywem i nową funkcją 25. Choć był to przełom w myśleniu na temat centrów małych miast w Polsce, długo trzeba było czekać na kolejną taką inicjatywę.

Pojawiła się ona między innymi w Kołobrzegu, gdzie władze miejskie pod pretekstem inwestowania środków w peryferyjnie położone zakłady przemysłowe oraz z powodu braku innych gruntów nadających się pod inwestycje mieszkaniowe zadecydowały o budowie nowego osiedla mieszkaniowego wewnątrz dawnych murów miejskich 26. Podobnie w Koszalinie 27 i innych miastach, takich jak Szczecin, Głogów, Braniewo czy Elbląg, władze przystąpiły na początku lat 80. do inwestowania w historycznych centrach, których układ urbanistyczny był już wpisany do rejestru zabytków. Oznaczało to konieczność podporządkowania ich nie tylko nowym dokumentom planistycznym, ale także wytycznym miejscowego konserwatora zabytków. Jego zalecenia zazwyczaj dotyczyły zachowania bądź odtworzenia historycznego układu urbanistycznego, dawnych miejskich kwartałów z gęstą zabudową wielorodzinną o zróżnicowanej wysokości (najczęściej trzech–czterech kondygnacji), wykluczenia prefabrykowanych metod budowy, odtworzenia historycznych podziałów fasad, zachowania lub ponownego użycia ewentualnych reliktów dawnego budownictwa oraz wprowadzenia dwuspadowych dachów. Celem tych zabiegów nie była rekonstrukcja historyczna, ale raczej „przywrócenie dawnego stylu”, lub po prostu wprowadzenie współczesnej architektury dostosowanej do wymogów konserwatorów zabytków (zabieg ten z czasem zaczęto określać mianem retrowersji, który to termin wprowadziła do literatury Maria Lubocka-Hoffmann, autorka koncepcji konserwatorskiej odbudowy Starego Miasta 28).

Tego typu inwestycje pozwalały uzyskać mieszkania dla średnio 700 rodzin oraz cenne lokale dla handlu i usług. Były doceniane także za przywracanie tożsamości miast. Jak zauważa Agnieszka Skolimowska, „warunki, w jakich odbywała się odbudowa świadczą do pewnego stopnia o niezborności lat 80. i 90., odzwierciedlonej w nierównej jakości kamienic wykonanych przez różnych inwestorów, wśród których znalazły się firmy prywatne, deweloperzy (na przykład Przedsiębiorstwo Budowlane >>Starówka<<), państwowe zakłady (ZAMECH) oraz w niewielkim stopniu małe spółdzielnie”29. Choć, jak zaznaczyłam wyżej, większość planów dotyczących tych miast została zatwierdzona w połowie lat 80., prace archeologiczne, architektoniczne i budowlane przebiegały niezwykle powoli. Mimo upływu ponad trzech dekad niektóre działki nadal pozostają niezagospodarowane, a ukończone budynki czekają na nowych właścicieli lub najemców.

Kamienica plomba przy ul. Twardej 44 w Warszawie, proj. Andrzej Kiciński, ukończona w 1993; FOT. W. ZALEWSKI NA LICENCJI: CC-BY-NC-ND 4.0.

Czy zatem nastąpił w Polsce „powrót do miasta”? Powiedziałabym raczej, że miały miejsce daremne próby takiego powrotu, ponieważ deklaracjom programów rządowych nie towarzyszyły dostateczne preferencje prawne i finansowe. Niektóre propozycje zostały zniekształcone podczas tworzenia prawa, a inne sabotowano w praktyce. Zdaniem Andrzeja Basisty był to skuteczny sposób wykorzystywany przez konserwatywnych urzędnik.w do dyskredytowania nowych mechanizmów i nowych trendów. Ostatecznie budownictwo mieszkaniowe tworzone przez małe spółdzielnie mieszkaniowe było rodzajem działalności pobocznej, zbyt słabej, aby wywarła rzeczywisty wpływ na kwestie mieszkaniowe. Pod koniec lat 80. większość ludzi, którzy mogli sobie na to pozwolić, zdecydowała się samodzielnie zbudować własny dom jednorodzinny na przedmieściach.

Warto jednak podkreślić, że między innymi pod hasłem „powrotu do miasta” nastąpiły zmiany bardzo istotne dla procesu, z dzisiejszej perspektywy określanego jako erozja systemu gospodarczo-politycznego.  Ewa P. Porębska w swoim tekście o postmodernistycznej urbanistyce trafnie zauważyła, „że przejście od modernistycznego do postmodernistycznego sposobu myślenia o przestrzeni jest nie tylko kwestią formy, ale przede wszystkim polityki” 30. W 1981 roku Jerzy Regulski w kontekście preferencji ludności i możliwości swobodnego wyboru miejsca zamieszkania pisał: „waga zaspokojenia potrzeb ludności znalazła odbicie w porozumieniach sprzed roku. Presja społeczna nie będzie w tej dziedzinie maleć. Jednocześnie jesteśmy świadkami powstawania wielu różnorodnych inicjatyw społecznych. Ruch małych spółdzielni mieszkaniowych jest tego przykładem” 31. Do porozumień sierpniowych odniósł się także przywoływany już Adam Kowalewski, wskazując na ich potencjalny wpływ na urbanistyczny „warsztat, nasze rutyny i dogmaty, naszą rolę i miejsce w społeczeństwie” 32, oczekując na zmiany postaw społeczeństwa w stronę aktywnego, twórczego stosunku do otaczającej przestrzeni miejskiej.

Widać na tym przykładzie, w jaki sposób planowanie urbanistyczne próbowało wyjść naprzeciw aspiracjom społeczeństwa do samorządności i wysokiej skuteczności. Niewielkie zmiany w prawie dopuszczały łamanie istniejących monopoli spółdzielni mieszkaniowych przez niewielkie grupy osób z różnych środowisk, które zyskały możliwość decydowania o ważnej sprawie w swoim życiu pomimo biurokratycznego oporu. Plan zagospodarowania przestrzennego stał się przynajmniej na jakiś czas nie tylko sposobem prezentacji konkretnego projektu totalnego, ale także wyrażeniem propozycji zmian gospodarczych, politycznych i społecznych, a nawet stwarzaniem okazji do poprawy sytuacji. Rekonstrukcje, zainicjowane przez władze lokalne, konserwatora zabytków, mieszkańców i – co istotne – z udziałem inwestorów prywatnych, stanowiły symboliczny powrót do dawnej świetności miast, związanych z wyższą jakością życia. Porębska, podsumowując postmodernistyczny nurt w urbanistyce zakładający tworzenie miasta przez wielu inwestorów, w różnym czasie, przy udziale wielu projektantów i wykonawców, zaznaczyła, że „to, co w nim najbardziej istotne, to nie forma, a sposób i cel działania. Realizacji powstałych zgodnie z jego zasadami jest ciągle niewiele; lecz niezależnie od tego, jak się potoczą dalej losy polskiej urbanistyki, przełom w sposobie myślenia o kształtowaniu miasta i roli projektanta w tym procesie już się dokonał” 33.

Z przyjętego tu punktu widzenia łatwo jest traktować postmodernistyczne inspiracje w krajach socjalistycznych jako wyraz tęsknoty za kapitalistyczną wolnością, liberalnymi ideałami i pluralizmem przeciwstawiającym się sztywnemu podejściu do planowania miejskiego opartego na masowej produkcji i standaryzacji reprezentującej opresyjną totalitarną ideologię. Warto jednak podkreślić, że takie idee stały się zaskakująco użytecznymi narzędziami dla państwa i partii w ich wysiłkach zmierzających do stworzenia nowego wizerunku progresywnego i otwartego kraju socjalistycznego, i zostały przedstawione jako logiczna konsekwencja rozwoju socjalizmu w Polsce. Partia chętnie korzystała z takich okazji, by budować swój wizerunek jako przyjazny dla mieszkańców 34 . Nie były wyjątkiem także postawy związane z wiarą w możliwość hybrydyzacji socjalizmu i kapitalizmu, gdzie koncepcje postmodernistyczne stanowiły narzędzia do stworzenia mostu godzącego sprzeczne systemy. Miasto było potencjalnie owocną platformą dla takiego związku. Stosując metodę małych kroków, próbowano skonstruować taką hybrydę, a skuteczności tych zabiegów dowodzi, że w okresie przejściowym oraz później, w latach 90., kiedy rozwój budownictwa, w tym budownictwa mieszkaniowego, został oddany wolnemu rynkowi i prywatnym inwestorom, większość osiedli zbudowały gminy i spółdzielnie, a nie deweloperzy 35.