Przeżywamy dziś przemianę, nad której konsekwencjami nie nauczyliśmy się jeszcze w pełni panować. Przestrzeń staje się zmysłową formą naszych sprzeczności i paradoksów.

Język potoczny dostarcza niespodzianek. Tak oto uciekamy się dziś często do przyimka „bez” (sans). Mówimy o „bezdomnych”, o sans papiers1, i jako że wiemy z całą pewnością, iż ich sytuacja jest bardzo problematyczna, pośrednio zachęcani jesteśmy do tego, by wierzyć – jakby było to oczywistością – że posiadanie stałego miejsca zamieszkania oraz dokumentów stanowi wystarczający warunek szczęścia.

I tak też jest; pozwolę sobie jednak twierdzić, że gromadzenie siedzib i pewność siebie najbardziej majętnych dowodzą, iż ideałem indywidualnego życia niekoniecznie jest zaczepienie się w stałym miejscu wzorem małży zawieszonej u skały czy możliwość potwierdzenia swojej tożsamości na żądanie przez okazanie papierów, lecz przeciwnie – rzeczywista wolność cyrkulacji i pozostawania stosunkowo anonimowym. Siła przyciągania, z jaką miasta XIX wieku oddziaływały na uciekinierów ze wsi i z jaką wielkie miasta Północy oddziałują dzisiaj na emigrantów z Południa, zrodziła się z tej samej potrzeby. Jej zasadniczo iluzoryczny charakter jest niewątpliwy, musi ją jednak w sposób konieczny rozważyć każdy, kto zadaje pytanie o ideał życia miejskiego naszych czasów.

Miasto nie przestaje się rozszerzać. Większość ludności świata żyje w mieście i tendencja ta jest nieodwracalna. Urbanizacja świata przekształca miasto. Ku jakiemu miastu spieszą zatem dzisiaj migranci?

Fenomen powszechnej urbanizacji odpowiada mniej lub bardziej temu, co nazywamy globalizacją, by określić wolny rynek, współzależności ekonomiczne i finansowe, ekstensję środków transportu oraz rozwój środków komunikacji elektronicznej. Z tego punktu widzenia można powiedzieć, że świat jest jak ogromne miasto. „Świat miasto”, jak proponowałem go nazwać2, charakteryzuje się mobilnością i uniformizacją. Równocześnie wielkie metropolie się rozprzestrzeniają i znajdujemy w nich nie tylko wszelkie zróżnicowania świata (etniczne, religijne, społeczne, ekonomiczne), lecz także wszelkie właściwe mu podziały. Możemy zatem przeciwstawić „miasto świat” – z jego podziałami, punktami węzłowymi, kontrastami – „światu miastu”, który dostarcza temu pierwszemu globalnego kontekstu oraz spektakularnie umieszcza swoje estetyczne i funkcjonalne znaki rozpoznawcze w kilku kluczowych punktach krajobrazu urbanistycznego, jak wieże, lotniska, centra handlowe czy parki rozrywki.

Im bardziej wielkie miasto się rozrasta, tym bardziej ulega „decentracji”. Centra historyczne stają się muzeami odwiedzanymi przez turystów przybywających z innych miejsc oraz strefami wszelkiego rodzaju konsumpcji. Ceny są tu wysokie, a centra miast coraz częściej zamieszkują zamożne grupy społeczne, niejednokrotnie osoby z zagranicy. Aktywność produkcyjna, a czasem i kulturalna przemieszcza się extra muros. Środki transportu stanowią główny problem miejskiej aglomeracji. Odległości między miejscem zamieszkania a miejscem pracy są często znaczące. Tkanka urbanistyczna rozciąga się wzdłuż dróg, rzek i wybrzeży. W Europie przedmieścia zbliżają się do siebie, łączą się i mieszają; może zrodzić się poczucie, że wraz z upowszechnieniem „miejskości” tracimy „miasto”. Decentracja miast, których siły witalne przemieszczają się za granice administracyjne; habitatów, których intymne wnętrza wiążą ze światem zewnętrznym telewizja i internet; wreszcie człowieka samego, nieustannie teleportowanego poza siebie za pośrednictwem jego osprzętowania elektronicznego – wszystko to sprzyja podbojowi przestrzeni, który paradoksalnie często bywa spokrewniony z wywłaszczeniem.

JAK ODNALEŹĆ ZAGUBIONE MIASTO?

W globalnym świecie nasuwa się odpowiedź w kategoriach przestrzennych: trzeba na nowo przemyśleć lokalność. Wbrew iluzjom rozpowszechnianym za pośrednictwem technologii komunikacji, od telewizji po internet, żyjemy tam, gdzie żyjemy. Wszechobecność i natychmiastowość pozostają metaforami. Ważne jest, by w środkach komunikacji widzieć to, czym są w istocie: środki pozwalające ułatwiać życie, nie zaś je zastępować. Z tego punktu widzenia zadanie, jakie mamy do wykonania, jest ogromne. Chodzi o to, by uniknąć sytuacji, w której nadmiar obrazów i wiadomości doprowadzi do powstania kolejnych form izolacji. Rozwiązania pozwalające zahamować tę tendencję, która daje się już zaobserwować, będą miały z konieczności charakter przestrzenny, lokalny i – by rzecz dopowiedzieć – polityczny, w szerokim rozumieniu tego słowa. Jak uzgodnić w przestrzeni miejskiej poczucie miejsca i wolność nie-miejsca? Czy możliwe jest przemyślenie na nowo miasta w jego całości oraz mieszkalnictwa w jego szczegółach?

Miasto nie jest archipelagiem. Stworzona przez Le Corbusiera iluzja miasta, którego centrum miał stanowić habitat i jednostka wspólnego zamieszkania, doprowadziła do powstania szlabanów naszych przedmieść, z których dość szybko wyemigrowały handel i usługi, mające uczynić je doskonałymi przestrzeniami do życia. Zaniedbano w nich konieczność istnienia relacji społecznych oraz kontaktu ze światem zewnętrznym; to właśnie wypowiadają na swój sposób „młodzi ludzie z przedmieść”, którzy na przykład w aglomeracji paryskiej przemieszczają się regularnie z wnętrza swoich blokowisk ku dzielnicom Champs Elysées czy Châtelet – Les Halles, stanowiącym serce miasta historycznego oraz zarazem symbol społeczeństwa konsumpcyjnego.

Być może któregoś dnia planeta przedstawiać się będzie jako jeden skończony zespół urbanistyczny. Zaczynamy ją dzisiaj w ten sposób postrzegać – odkąd zwracamy uwagę na dzieła kilku wielkich architektów, które znane są na wszystkich krańcach planety, lub na rozwój środków komunikacji elektronicznej określających „wirtualne metamiasto” Paula Virilia. Trzeba mieć nadzieję, że do tego czasu znajdziemy sposób, by dostarczyć owemu ogromnemu światu-miastu energii koniecznej do jego harmonijnego funkcjonowania. Trzeba sobie jednak również powiedzieć, że miarą sukcesu lub porażki przedsięwzięcia – zrealizowanej utopii czy zaprogramowanego końca świata – będzie organizacja relacji między ludźmi; a zatem nasza zdolność odwrócenia obecnego procesu pogłębiania się dystansu między bogatymi a biednymi, uczonymi a niewykształconymi. Energia potrzebna do realizacji tego potężnego przedsięwzięcia – jedynego prawdziwie wartego trudu, jako że przypisuje każdej jednostce konieczny ideał poznania właściwy gatunkowi ludzkiemu – jest energią mentalną i odwołuje się do fundamentalnych właściwości człowieka: jego inteligencji, woli i wyobraźni.

Kultura jest nadal dla wielu ścisłą, intymną więzią, jaka istniała i daje się jeszcze postrzegać w mikroskali między daną społecznością, jej dziełami i jej pejzażem. Życie tych wspólnot z każdym dniem staje się cięższe i z trudem wyobrażają sobie, gdzie będzie ich miejsce w owym planetarnym świecie „postkulturalnym”, który powstaje na ich oczach. Zgodnie z hipotezą, jaką chcielibyśmy tu postawić, antropolog może użytecznie przyczynić się do refleksji o koniecznej recentracji ludzkiej aktywności – nie po to, by negować nowe perspektywy otwierające się przed ludzkością, lecz po to, by skonfrontować się z nimi bez nostalgii, stanowiły one bowiem zawsze horyzont pytań, które stawiały w mniej lub bardziej bezpośredni sposób rozmaite kultury oraz kilku prekursorskich filozofów. Najwyższy czas, by zrozumieć, co się dzieje na „naszej” planecie i ponownie skoncentrować się na tym, co istotne, na poznaniu – w obliczu nieznanych wcześniej zagrożeń epoki.

Podejmowane dziś wysiłki ochrony – ustanawianie „dziedzictwa ludzkości”, tworzenie „parków naturalnych” – w pewnym sensie zmierzają w tym kierunku. Jeśli nie będzie im jednak towarzyszył wielki wysiłek edukacji, mogą się rozpłynąć w naszym świecie obrazów – jako jedna z wielu istniejących form konsumowania. A zatem w owej zmianie skali, której odpowiadają nowo pojawiające się pejzaże (w tym również pejzaż planety jako takiej) – pejzaże, które w pewnym sensie rekapitulują historię ludzkości – możemy dostrzec źródło zmieszanych z sobą pytań, niepokojów i marzeń.

TŁUMACZENIE Z FRANCUSKIEGO: ALEKSANDRA WOJDA