Ten tekst jest niemożliwy do napisania. Moje ciało i umysł odmawiają przyjęcia cierpienia tej wojny, nie mówiąc już o próbach przełożenia jej na stanowisko intelektualne. Z drugiej strony bronię się też przed znieczuleniem, tłumieniem bólu. Po prawie trzech miesiącach od rozpoczęcia wojny jej zrozumienie wydaje mi się przywilejem dostępnym jedynie dla obserwatorów. Każdy, kto czuje się zaangażowany, szeroko otwartymi oczami spogląda na chaos i rejestruje zniszczenia, które niesie ze sobą zbrojna agresja. Mój tekst wyłonił się z wojennych gruzów. Potrafię opisać wyłącznie coś, co próbowaliśmy zbudować w przeszłości, a obecnie zostało zrujnowane. Mogę mówić wyłącznie w swoim imieniu i dać jednostkowe świadectwo mojego położenia w momencie, w którym wyobrażone społeczności doznają przemocy w imię uproszczonych podziałów. Myślenie ponad granicami jest niemożliwe, kiedy przez granicę jedna strona zrzuca bomby na drugą. Jak wielu innych, również ja będę musiała wyobrazić sobie i uformować nowe społeczności w czasie wojny i po niej. Środowisko naukowe, szczególnie to zakorzenione we Lwowie i w Petersburgu, w Charkowie i Jekaterynburgu, Kijowie i Moskwie, trzeba będzie zrekonstruować, ale już w naprawionej wersji. Różne ośrodki naukowe i osoby związane z rozmaitymi instytucjami czeka trudne zadanie: nawiązać nowe relacje, we wszelkich konstelacjach.

Mimo poważnych wątpliwości zgodziłam się napisać ten tekst. W pierwszym odruchu odmówiłam i poradziłam redaktorkom, by zaprosiły do numeru więcej autorów z Ukrainy. Wielu znakomitych ukraińskich badaczy mogłoby wypowiedzieć się obecnie na temat modernizmu i kolonializmu. One przekonywały jednak, że mój głos również się liczy. Początkowo nie przyjęłam ich argumentów do wiadomości. To nie pora na mój głos, chyba że wykrzyczę nim na ulicy rosyjskiemu okrętowi wojennemu, dokąd ma się udać. Mój głos ma znaczenie tylko wtedy, gdy mówię o trudach, z jakimi mierzą się obecnie Ukraińcy. Mogę jedynie dołączyć do antywojennego chóru, wtórować mu gdzieś w tle. Nie wydaje mi się właściwe w tym momencie pchać się na środek sceny. Potem zrozumiałam intencje redaktorek. Europejczycy muszą usłyszeć także mój głos. Nie mam prawa traktować ich protekcjonalnie. To do nich należy decyzja, kogo zechcą wysłuchać. Jestem wdzięczna, że moja praca i obecność zostały docenione w czasie, w którym byłam gotowa albo włączyć się w kolektywny ryk, albo zamilknąć. Jakaś część mnie wciąż stawia jednak opór, dlatego proponuję oddać głos również innym badaczom zajmującym się decentralizacją i dekolonializacją socjalistycznego modernizmu.

Ostatecznie przyjęłam propozycję – należę wszak do ruchu, który miał na celu prowincjonalizację Moskwy i uznanie imponującej różnorodności modernizmów w różnych częściach drugiego świata. Napisałam o akademickiej ambicji znalezienia nowej formuły badań w dziedzinie modernizmu socjalistycznego. Wraz z redaktorkami zgodziłyśmy się, że nie będę zagłębiać się zbytnio w debaty dotyczące metodologii; zamiast tego spróbuję przeprowadzić czytelnika przez serię pytań, które zadałam sobie i środowisku akademickiemu opisującemu historię modernizmów socjalistycznych. Wydaje mi się, że te dociekania pomogą nam odnaleźć drogę, a może nawet dwie możliwe drogi badania modernizmów po 24 lutego 2022 roku. Mam nadzieję, że uda mi się przekonać – chociażby siebie – że nie pogrzebano szansy na pracę nad dekolonizacją i humanizacją naszej teraźniejszości. Spisałam autoportret historyczki, która zajmuje się urbanistyką drugiego świata, ma rosyjskie korzenie i od jakiegoś czasu mieszka w Europie, a obecnie próbuje odzyskać głos po wybuchu najkrwawszej od niemal ćwierć wieku wojny na kontynencie.

Ponad dekadę temu, na jednej z dorocznych konferencji Towarzystwa Studiów Słowiańskich, Wschodnioeuropejskich i Eurazjatyckich, dyskutowałam ze Stevenem E. Harrisem, historykiem sowieckich obszarów masowego zamieszkania, o konieczności stworzenia projektu, który połączyłby badaczy z różnych dziedzin – historyków dziejów i historyków architektury, antropologów, geografów; przez współpracę z różnymi narodowymi archiwami pomógłby nam skonstruować teorię i usystematyzować swoiste cechy modernizmów i urbanizmów krajów socjalistycznych. W trakcie pisania doktoratu na temat sowieckiego modernizmu lat 50. i 60. XX wieku przez pryzmat architektów związanych z Moskwą wielokrotnie czułam się sfrustrowana ograniczeniami, z jakimi wiązało się prowadzenie badań w getcie studiów sowieckich. Równocześnie nieco starsi koledzy po fachu odnosili sukcesy w pracy poświęconej socjalistycznym modernizmom i urbanizmom Europy Wschodniej i byłej Jugosławii, niektórzy zajęli się także Chinami czy Kubą. Nawet jako doktorantka zdawałam sobie sprawę z konieczności porozumienia między różnymi dziedzinami nauki i ich narodowymi kontekstami. W czasie, gdy rosło zainteresowanie transnarodową i globalną historią, ten historiograficzny zabieg wydawał mi się oczywisty. Miałam również wrażenie, że przychodzi trochę zbyt późno.

Dom Szkolnictwa Technicznego w Uralmaszu, Swierdłowsk (obecnie Jekaterynburg), Związek Radziecki, proj. Architekci Uralmasza (Uralska Fabryka
Maszyn Ciężkich), 1932 (fot. F. Kisłow / domena publiczna)

Minęło dziesięć lat i oto zadaję sobie pytanie, jak to możliwe, że instytucje i koledzy po fachu, którzy wspierali moje badania, nie zachęcali mnie do tego, bym kwestionowała moje moskwocentryczne spojrzenie i włączyła do swojej pracy przykłady z innych regionów oraz republik ZSRR, a co dopiero mówić o szerszym kontekście globalnych Północy i Południa. Rozprawę doktorską w dziedzinie studiów sowieckich zaczęłam pisać w 2008 roku; już wtedy była nie do zaakceptowania z uwagi na to, że kluczowe materiały pozyskiwałam z archiwów centralnych. W 2022 roku, już nie jako studentka, lecz badaczka, dołączam do wezwania dekolonizacji studiów wschodnioeuropejskich i eurazjatyckich. Odpowiedzialność za ich reformę spoczywa na wszystkich badaczach tematu i wiąże się z koniecznością wykształcenia rzeszy przyszłych naukowców świadomych ograniczeń, jakie niesie ze sobą budowanie narracji skupionej na Moskwie, gotowych zapuścić się w głąb historii i archiwów z całego byłego ZSRR i drugiego świata. My i nasi studenci musimy mieć odwagę pracować na rzecz instytucjonalnej różnorodności dyscyplin skupionych pod nazwą studiów sowieckich, słowiańskich, wschodnioeuropejskich i eurazjatyckich, budować wokół tej różnorodności teorię, która sprawi, że nasze wewnętrzne dyskusje staną się prawdziwie istotne dla szerszej debaty o kondycji naszego świata. Musimy w toku kariery poznawać więcej języków, konfrontować różne archiwa i dywersyfikować nasze problemy badawcze pod względem geografii.

W 2012 roku prace nad moją rozprawą doktorską były zbyt zaawansowane, bym kompletnie ją przeformułowała. Wraz ze Stevenem i innymi bardziej doświadczonymi kolegami uruchomiliśmy projekt Urbanistyka Drugiego Świata. Był szansą dla mnie, młodej badaczki, by stawić opór metodologicznemu nacjonalizmowi i na pierwszy plan wysunąć sprawczość. Dlaczego nacjonalizm metodologiczny uważałam za problem? Aby chronić modernizm socjalistyczny i wysiłki związanych z nim twórców od śmieciowej łatki „sztuki totalitarnej” i go waloryzować, badacze kształceni po 1989 roku często „normalizowali” go jako integralną część procesu budowania nowoczesnego państwa narodowego, który nie tyle został przerwany przez państwowy socjalizm, ile z nim się splótł, a w efekcie po 1989 roku uniezależnił się od imperium sowieckiego. Tym sposobem wiele nowych historii modernizmów socjalistycznych i ich narodowych odmian zostało wbudowanych w szerszą, niemal teologiczną narrację o triumfalnym procesie budowania państwa narodowego. Czechosłowaccy czy rumuńscy moderniści byli w tych historiach przedstawiani jako reprezentanci czeskiego, słowackiego i rumuńskiego ruchu nowoczesnego, niesprawiedliwie wykluczeni – przez zimnowojenne uprzedzenia – zarówno ze światowego kanonu architektury modernistycznej, jak i z narodowego kanonu historii sztuki. Jednocześnie mówiono o nich jak o części narodowej elity, która – mimo politycznych zawirowań i wielokrotnych zmian reżimu – podtrzymywała proces budowania narodu na przestrzeni XX wieku. Wierzyłam, że „nacjonalizacja” tego często niedocenianego dziedzictwa zbliżała się niebezpieczni  do jego odpolitycznienia, przez co zaczęto je postrzegać jako dziedzictwo niezaprzeczalnie nowoczesne, ale niezbyt socjalistyczne.

Przedszkole im. M. Grahalesa w Hawanie na Kubie zbudowane według typowego projektu autorstwa architekta S. Ferro, 1961 (fot. Totalarch / domena publiczna)

Ten ważny korpus naukowy po 1989 roku pozwolił stworzyć imponujący katalog bogatych badań opartych na doświadczeniu i dokumentujących szczególne cechy narodowych odłamów modernizmów socjalistycznych. Przyczynił się do poszerzenia zasięgu narodowego i światowego kanonu modernizmu. Jaki inny element tych badań, poza ich uwikłaniem w fikcję państwa narodowego, zwraca naszą uwagę? Porównując studia nad litewskim, polskim czy uzbeckim modernizmem, odnajdziemy świadectwo klęski imperialnego centrum w narzuceniu spójnej polityki na ogromnym terytorium Związku Radzieckiego i całego bloku wschodniego. Innymi słowy, historycy kształceni po 1989 roku podkreślali rolę narodowych działaczy i instytucji, demonstrowali ich siłę w kształtowaniu państwowej polityki i – ostatecznie – państwa. Rozpoznanie sprawczości tych różnorodnych podmiotów i uznanie różnorodności modernizmów socjalistycznych, która była jej efektem, to ważny krok na drodze do prowincjonalizacji Moskwy i odkrycia skomplikowanej dynamiki relacji między centrum a rozmaitymi peryferiami oraz peryferiami w oderwaniu od centrum. Ta złożoność wymaga dalszych opracowań teoretycznych, jak również rygorystycznych badań porównawczych. Liczne opracowania, opublikowane między innymi przez Łukasza Stanka, Vladimira Kulicia, Christinę Crawford, Ákosa Moravánszkyego, próbują na poziomie systemowym poruszyć problematykę tej złożoności.

W oporze wobec metodologicznego nacjonalizmu i uważnym badaniu historycznych aktorów dawna ja upatrywała politycznej obietnicy uchylenia im i budowanym przez nich światom drzwi do przyszłości innej niż ekspresowy powrót do kapitalizmu i wzmacnianie roli państw narodowych po 1989 roku. Miałam nadzieję, że Urbanistyka Drugiego Świata, jako koncept i kolektyw podobnie myślących naukowców, zdoła wytworzyć świadectwo, które nie tylko zdecentralizuje imperium, ale także wygospodaruje pole do budowania szerokich sieci współpracy i solidarności, one zaś z kolei najpierw sprawią, że polityczna jedność znów będzie możliwa, a następnie ją scementują. Urbanistyka Drugiego Świata aspirowała do opisania cech tego obszaru jako odmiennego, zawieszonego „pomiędzy”, i zrozumienia polityki wymiany wiedzy, technologii i materiałów, które złożyły się na rozbieżne projekty socjalistycznych przyszłości. Przypominam sobie, jak wówczas opisaliśmy cele naszego projektu:

Od początku formowaliśmy Urbanistykę Drugiego Świata jako wysiłek badawczy mający na celu scalenie przestrzeni rozdrobnionej przez polityczny i metodologiczny nacjonalizm, jako projekt mający na celu ukazanie na nowo różnorodnych wizji socjalistycznego urbanistycznego modernizmu. Oprócz celów czysto akademickich, badamy historię urbanistyczną drugiego świata, aby na jej podstawie wyciągnąć wnioski, które pozwolą nam się zmierzyć z nierównościami rosnącymi obecnie na światową skalę. Musimy niezwłocznie nauczyć się mówić głośno o świecie, który – mimo że połączony coraz gęstszą siecią powiązań – jest też niezwykle zróżnicowany i podzielony. Potrzebujemy zniuansowanego języka opisu historii drugiego świata, by wypracować język wrażliwy zarówno na różnice i międzynarodowe zależności, jak i lokalne uwarunkowania i powszechne globalne aspiracje1.

Osiedle im. Juliusza Słowackiego w Lublinie, proj. O. Hansen, Z. Hansen, J. Dowgiałło, 1960–1963 (fot. Wikipedia / domena publiczna)

Wiosną 2022 roku zadaję sobie pytanie, czy łączenie różnorodnych aktorów – od Chile po koło podbiegunowe, od Tadżykistanu i Buriacji po Polskę i Ukrainę – nadal ma sens w kontekście wyobrażania sobie alternatywnych przyszłości, w których współpraca na poziomie globalnym przysłuży się zbudowaniu publicznej infrastruktury, niezbędnej dla wyrównania szans i przekształcenia systemu na komunistyczny. Czy projekt ponownego odkrywania powiązań drugiego świata pomógł zasilić rosyjskie imperializm, rewanżyzm i ekspansjonizm? Zwłaszcza teraz, wiosną 2022 roku, szczególnie ważne jest, aby pozwolić wybrzmieć głosom osób zaangażowanych w walki wyzwoleńcze zamiast przyćmiewać ich działania odniesieniami do dawnych, trudnych do wprowadzenia ideałów i uwikłaniami w przymusowe relacje z reżimami, które nie zawsze są wierne swojej dekolonizacyjnej retoryce.

Internacjonalistka we mnie opiera się radykalnej reewaluacji tej badawczej optyki. Upierałabym się, że nasze kolektywne imaginarium potrzebuje teraz – jak nigdy wcześniej – ujrzeć imponującą różnorodność graczy zdolnych do pozytywnych działań i wytworzenia społecznej zmiany, zarówno w przeszłości, jak i obecnie, zamiast koncentrować się na figurze jednego dyktatora z siedzibą w Moskwie albo nawet jego imponującego przeciwnika z siedzibą w Kijowie. Gdy skupimy uwagę na losach architektów, inżynierów, obywateli, którzy budowali nowoczesne, różnorodne miasta na ogromnym obszarze drugiego świata, dzięki czemu byli zdolni poprawić jakość życia milionów swoich rodaków, dostrzeżemy, jak ogromną rolę odgrywali profesjonaliści i kolektywy osób o podobnych ideałach. Ta wiedza pozwoli nam zadać pytania – nie tylko badawcze, ale też takie, które naprowadzą nas na wnioski dla naszej wspólnej przyszłości. Jakie wizje pozwalały tym różnym od siebie ludziom, osadzonym w określonych lokalnych uwarunkowaniach, wspólnie pracować i tworzyć prawdziwie globalną sieć solidarności i wzajemnej pomocy? Jakich krajobrazów instytucjonalnych i ram politycznych potrzebujemy, by podobna współpraca stała się na powrót możliwa i przyniosła wymierne efekty? Przypomnijmy sobie siłę tych ludzi i sieci, jakie stworzyli dla przezwyciężenia kolonialnej przeszłości i kłopotliwego położenia w krajach „niedostatecznie rozwiniętych”, zwłaszcza w kontekście brutalnej modernizacji XX wieku.

Jestem badaczką w rosyjskiej skórze i chcę widzieć przyszłość otwartą. Przyszłości nie skradły nam wojenne ambicje jednej partii, może ją za to ukształtować antywojenny ruch łączący działaczy z Ukrainy, Białorusi, Rosji, Europy i świata. Powinniśmy kontynuować strategię kultywowania współzależności i splatania w naszych badaniach transnarodowej infrastruktury solidarności. Po niej przyjdzie czas na taktykę. Wiosną 2022 roku powinniśmy zachęcić siebie, naszych studentów i kolegów po fachu, do nauki języka ukraińskiego, przeprowadzić co najmniej kilka zajęć na temat ukraińskiej historii i ukraińskiego modernizmu, lobbować za utworzeniem katedr historii Ukrainy i ukraińskiej sztuki na całym świecie. Wspólny cel dekolonizacji i humanizacji naszej teraźniejszości idzie w parze ze wspieraniem ukraińskiej (ale też białoruskiej czy kazachskiej) walki przeciwko epistemicznej i militarnej przemocy państwa rosyjskiego.

Tłumaczenie z angielskiego: Natalia Raczkowska