Ziemia – najpowszechniejszy, podstawowy, pierwotny materiał budowlany. Zarazem w krajach rozwiniętych w dużym stopniu zapomniany, w czasach triumfu przemysłu budowlanego zepchnięty na margines. Historycznie i współcześnie ludzie wypracowali dziesiątki sposobów wznoszenia swoich siedzib z użyciem materiałów na bazie surowej gliny. Szczególnie pozytywne emocje budzi technologia ziemi ubijanej w szalunku (ang. rammed earth), postrzegana jako niezwykle atrakcyjna wizualnie, a jednocześnie ekologiczna alternatywa dla ścian z betonu. Niektórzy widzą w niej „stworzony przez człowieka odpowiednik skały osadowej”1, a skojarzenie to często jest podkreślane zróżnicowaniem koloru materiału w kolejnych warstwach. Konotacje geologiczne na tym się nie kończą, bo ściany z niestabilizowanej ziemi ubijanej wystawione na czynniki zewnętrzne ulegają silnej (jak na materiał budowlany) erozji.

Środowisko pasjonatów budowania tą metodą spiera się o zasadność stosowania (albo nie) stabilizatorów – cementu lub innych domieszek – dla poprawy wytrzymałości. Waga dyskusji rośnie w dobie zapotrzebowania na budownictwo o niskim śladzie węglowym (w ujęciu całego cyklu życia budynku) i spełniające wymagania gospodarki cyrkularnej. Obrazy minimalistycznej współczesnej architektury z ziemi często przyprawiają architektki i architektów, także w Polsce, o szybsze bicie serca. Projekty tego rodzaju często pojawiają się wśród prac dyplomowych i konkursowych. Czy w naszym kraju takie propozycje mają szansę na praktyczne stosowanie? Jaką rolę może odegrać ta współczesna technologia budowlana i czym się różni od tradycyjnej glinobitki? Czy da się polubić budynki ulegające erozji?

Chęć znalezienia odpowiedzi skłoniła mnie do przeprowadzenia serii wywiadów – z osobami, które wpłynęły, wpływają lub potencjalnie wpłyną na rozwój w Polsce technologii budowania z ziemi ubijanej2. Poniższe cztery rozmowy odbyliśmy w kolejności przypominającej prace archeologiczne: od opowieści o wydarzeniach najnowszych do nieco starszych. Odsłaniamy w nich kolejne warstwy informacji, znaczeń i nowych pytań.

Centrum Ziół Ricola w Laufen pod Bazyleą, proj. Herzog & de Meuron. Realizacja elewacji z ubitej ziemi: Lehm Ton Erde Baukunst GmbH, Martin Rauch, 2012
Fot. Keimzelle / Wikimedia Commons CCA-SA 4.0 International

I. Doświadczenie marmuru

Rozmowa z Mateuszem Załuską i Piotrem Lewickim – architektami, założycielami firmy Terra, laureatami Programu Grantowego ING 2024 dla start-upów za innowacyjne podejście do budowania z ziemi.

Maciej Jagielak: Jak to się stało, że postanowiliście pójść drogą zawodową z ziemi ubijanej?

Mateusz Załuska: Przez dwanaście lat mieszkałem w Szwajcarii, a tam jest to poważny trend, wpisany w budownictwo zrównoważone, poszukiwanie nowych rozwiązań. Liczy się nie tylko ekologia, ale również postrzeganie materiałów jako angażujących człowieka w jego otoczeniu. Wśród biur zajmujących się tym tematem jedno z czołowych miejsc zajmuje Herzog & de Meuron. Pracowałem u nich przez dwa lata, z ludźmi, którzy zaprojektowali największy w Europie budynek z ziemi ubijanej – magazyn firmy Ricola w Laufen – między innymi z Martinem Rauchem. Jego firma przygotowała ponad sześćset prefabrykatów obiektu o rekordowych rozmiarach: 11 metrów wysokości, 29 metrów szerokości i ponad 100 metrów długości. Przedsięwzięcie było ekstremalne i niekoniecznie sensowne z punktu widzenia użytku materiału. Dzięki temu wyczynowi w miasto i świat poszedł jednak komunikat, że na niejednym miejscu budowy, pod ręką, czeka materiał trwały, solidny, z którego można wznosić nawet wysokie budynki. Ściany mają swoją chropowatość, porowatość, światło ciekawie się na nich załamuje. Zarazem jest to materiał obiektywnie najbardziej ekologiczny, jeśli wziąć pod uwagę ślad węglowy, szarą energię itp.

Po powrocie do kraju zapadła decyzja, by założyć biuro i poszukać niszy w strefie projektowej, jaką jest użycie tego materiału. Zauważyliśmy, że w Polsce w powszechnej świadomości ziemia ubijana nie funkcjonuje albo jest traktowana niepoważnie, jak „glinianka”, „glinobitka”. Jej lekceważenie wynika z braku przykładów realizacji precyzyjnych, dizajnu wysokiej jakości, stylu, który został wypracowany tam, gdzie maksymalnie wykorzystano walory architektoniczne materiału. Trzeba przełamać impas skojarzeniowy, oferować ziemię jako materiał ekologiczny, ale najwyższej jakości, trwały, coś unikalnego, z czego lifestylowo i wizerunkowo klient będzie dumny.

MJ: Założyliście start-up, by zrealizować taką wizję budowania. Jak zamierzacie działać i jaki konkretnie cel sobie wyznaczyliście?

MZ: Przygotowaliśmy się zarówno do projektowania, jak i budowania. Robimy próby warsztatowe, mamy sieć kontaktów z inżynierami, także wykształconymi na Zachodzie, pomagają nam. Wiosną ruszymy z pierwszym realizacjami z obszaru małej architektury, stref wypoczynkowych w ogrodach i przy tarasach.

PL: Naszym priorytetem jest jednak projektowanie. By projekty się zmaterializowały, musimy być również wykonawcami, mieć szansę robić coś, co przekona kolejnych użytkowników. Przed nami poważne wyzwanie: wykonać elementy z ziemi tak, by ludzie zobaczyli i poczuli, że to jest super, na poziomie – nie chciałbym przestrzelić – doświadczenia kontaktu z marmurem.

MJ: Może to trochę inne doświadczenie, ale też z gatunku przyjemnych albo przynajmniej ciekawych.

PL: Chodzi o takie uwspółcześnienie, które da wrażenie szlachetności, ekskluzywności materiału. Nie chcemy kompromisu jakościowego.

Detal elewacji budynku firmy Ricola w Laufen
Fot. Rosmarie Voegtli / Wikimedia Commons CCA 2.0 Generic

MZ: Na pewno nie jest naszym celem zastosowanie sentymentalne. Nie chcemy wracać do przeszłości, robić rzeczy rustykalnych.

MJ: Jak zamierzacie połączyć wysokie oczekiwania estetyczne z zagadnieniami starzenia się, wręcz erozji materiału? Jak sobie z tym poradzili autorzy znanych realizacji?

MZ: Widzieliśmy różne przykłady na żywo, jedne starzeją się lepiej, inne gorzej. Budynek Ricoli wygląda dobrze, ale pawilony kompleksu sportowego Sihlhölzli w Zurychu noszą silne ślady erozji i robią trochę niepokojące wrażenie. Projektanci z Bolthauser Architekten odważyli się tam na minimalistyczne prostopadłościenne formy bez jakichkolwiek okapów albo choćby okapników.

Martin Rauch często mówi o kontrolowanej erozji. Ludzie zwykle boją się ubytku tych pierwszych kilku centymetrów, ale erozja w pewnym momencie zatrzymuje się lub zwalnia, bo odsłania się agregat (kruszywo), bardziej odporny na wypłukiwanie. Jeśli ściana nie jest w całości narażona na silne oddziaływanie warunków atmosferycznych, krzywa erozji wyraźnie się wypłaszacza. Przez pierwsze pięć lat jest trochę stresu, ale potem ściana trwa prawie niezmieniona przez dziesięciolecia. Erodują niestabilizowane mieszanki gliny i kruszyw. Nasze testy zmierzają też do tego, żeby oszczędzić potencjalnym klientom pierwszych lat niepokoju, od początku nie dopuszczać do odkruszania. Unikniemy go, jeśli zastosujemy stabilizatory.

PL: Nie chcemy być dogmatyczni. Jeśli „normalne” materiały budowlane się nie kruszą, to ziemię ubijaną również trzeba przygotować tak, żeby się nie kruszyła, lub stosować w miejscach osłoniętych, gdzie czynniki zewnętrzne jej nie zagrażają.

MZ: Planujemy także stosowanie hybryd konstrukcyjnych i materiałowych, które sprawią, że efekty starzenia się budynku będą akceptowalne dla klientów. Liczymy się z ich poziomem tolerancji, prawdopodobnie niższym niż u nas. My wiemy więcej na temat materiału, więc zaaprobujemy na przykład sytuację, w której ściana zmieni profil.

Inteligentne, rozsądne stosowanie materiału, zgodnie z jego charakterystyką – w tym ochrona przez rozwiązania architektoniczne (okapy i inne elementy osłaniające) – jest istotne i będzie częścią naszego procesu projektowego. W związku z tym nie boimy się integrować różnych materiałów. Nie zamierzamy zbawiać świata ziemią ubijaną, chcemy oferować rzeczy funkcjonalne, trwałe, budzące zaufanie, a przy tym w racjonalnym stopniu ekologiczne, odpowiadające na wyzwania w dużej skali, czyli między innymi potrzebę redukcji emisji dwutlenku węgla.

Pawilon 512 – letni pawilon Centrum Nauki Kopernik w Warszawie, proj. Jan Kubec, Laboratorium Architektury, 2011
Fot. Maciej Jagielak

II. Projektowanie (nie)trwałości

Rozmowa z autorami instalacji z ziemi ubijanej: artystką wizualną i projektantką Olą Korbańską oraz architektem i artystą wizualnym Iwo Borkowiczem, założycielem JEJU.studio

Maciej Jagielak: W 2020 roku zastosowaliście mieszankę ziemi ubijanej z kompostem w Long Live the Palm w Águedzie w Portugalii, a w 2021 roku – ziemię ubijaną w swojej pracy Nic nie znika, jedynie zmienia miejsce w parku Wieniawskiego w Poznaniu, w ramach Generatora Malta. Dlaczego wybraliście ten materiał i tę metodę pracy?

Iwo Borkowicz: W instalacji portugalskiej zaważyły przemyślenia o zastanej sytuacji i tematyce.

Ola Korbańska: W Poznaniu ziemia była jednym z tematów festiwalu Malta, więc kontynuowaliśmy doświadczenia.

MJ: Czy te realizacje miały związek z waszą wcześniejszą historią zawodową?

IB: Dla architektów, architektek i w ogóle ludzi, którzy tworzą z materii rzeczy masywne, ziemia jest jednym z podstawowych surowców. Zarówno w kontekście architektury, jak i instalacji traktuję ją wyjątkowo ze względu na jej szczerość, wszechobecność, naturalność. W dzieciństwie pierwsze, co budujemy, to rzeczy z piasku i ziemi, przez to są na swój sposób bezpretensjonalne.

OK: Wcześniej nie pracowałam z ziemią, ale z brudem i kurzem. Traktowałam je jak rodzaj tworzywa.

MJ: Czy od strony technicznej instalacje z ziemi były dla was dużym wyzwaniem? Ściana jednocześnie stabilna i miła dla oka wymaga know-how.

IB: Ziemia jest fajnym, a jednocześnie trudnym materiałem, bo nie ma jednej ziemi. Wcześniej projektowałem szkołę w Tanzanii. Wydobywaliśmy glinę na działce i w okolicy, bo potrzebowaliśmy uzyskać kilka kolorów cegieł. Tam są stosowane różne metody obrabiana gliny: wypalanie, suszenie w słońcu, mieszanie z cementem, różne sposoby stabilizowania. Napracowaliśmy się, żeby wyszedł dobry produkt, przede wszystkim eksperymentowaliśmy. Podobny sposób postępowania wdrożyliśmy z Olą we wspólnych projektach. Czytaliśmy, robiliśmy próby, konsultowaliśmy się z Cliftonem Shooleyem z Kanady. Od dwudziestu lat zajmuje się technologią rammed earth, prowadził nas przez proces, ale wciąż były to eksperymenty.

W Poznaniu musieliśmy na własną rękę przygotować testy. Podjechałem do parku, włożyłem kamizelkę odblaskową i wykopałem materiał do prób, a dziurę zasypałem przywiezioną ziemią. Potem w ogrodzie dziadka przygotowałem formę i ubiłem w niej próbkę o wysokości 1,4 metra. Nasz projekt składał się z pięciu ścian o wysokości mniej więcej 2,3 metra, każda o wadze około dziesięciu ton. Ponieważ realizowaliśmy go w przestrzeni publicznej, podczas festiwalu, mieliśmy spore obawy. Próbka stała w ogrodzie przez cztery czy pięć miesięcy przed festiwalem i regularnie monitorowałem jej kondycję. Nie było z nią problemów, przetrwała zresztą jeszcze dłużej.

Detal glinianej ściany pawilonu 512
Fot. Maciej Jagielak

MJ: Czy po tej próbie przystąpiliście do wykonania instalacji w parku? Czy to się działo z udziałem festiwalowej publiczności?

OK: Pomagała nam grupa pracowników, głównie naszych znajomych, więc był to całkiem miły proces. Cały pomysł dostosowaliśmy do miejsca na górce. Kopaliśmy dół, wcinając się w stok, tworząc wypłaszczenie i przenosząc ziemię wyżej. Z niej zbudowaliśmy ściany, a po festiwalu przywróciliśmy kształt stoku. To miejsce usypano w okresie powojennym jako górkę saneczkową, ludzie już raz więc je uformowali. Przy okazji zainteresowaliśmy się, skąd zwykle przywozi się piasek na budowy, dzwoniliśmy do producentów, ale nie uzyskaliśmy dokładnych informacji na temat jego pochodzenia. Chcieliśmy, by nasze działanie było lokalne do bólu, by wykopana dziura stała się rzeczą. W końcu każda rzecz ma swój dół.

IB: Na początku było trudno. Pierwsza ubita ściana rozpadła się od razu po zbudowaniu. Przy wysokości 2,3 metra siły rozkładały się inaczej niż w mniejszej próbce i nastąpiła awaria. Trzeba było wprowadzić stabilizację. Nie chcieliśmy ani nie mogliśmy użyć cementu, więc zdecydowaliśmy się na stabilizację mechaniczną, jutowymi siatkami. Potem, gdy instalacja była już kompletna, przez Poznań przeszła „ulewa stulecia”. Myśleliśmy, że to koniec, ale ściany przetrwały.

MJ: Niesamowite! Jak w takim razie wyglądał proces „znikania” instalacji? Zburzyliście ją czy samoistnie się rozpadała?

OK: Festiwal trwał przez dziesięć dni i przez ten czas w instalacji odbywały się rezydencje artystyczne, każda dwudniowa. Ostatni rezydenci twierdzy – uczestnicy projektu Czasami nie rozumiem, kim jest ziemia artystki Karoliny Szczypek – performatywnie zburzyli jedną ścianę. Resztę musieliśmy wyburzyć my, bo takie warunki korzystania z przestrzeni parku uzgodniliśmy z konserwatorem zabytków.

IB: Myśleliśmy o tym, by ukształtować pawilon naszymi rękami, a potem on wróci do stanu wyjściowego, „zniknie” siłami natury, z roku na rok znowu będzie się stawał częścią trawiastego pagórka. To jednak było niedopuszczalne od strony formalnej.

MJ: Myślę, że ten proces trwałby latami. Widziałem ścianę testową z ziemi ubijanej w miejscowości Surowe koło Pasłęka. Od wielu lat trwa bez osłony przed deszczem…

IB: Tylko że pewnie była robiona z założeniem, że ma stać jak najdłużej.

Modyfikowanie mieszanki, sposobu ubijania i stabilizacji, wymiarów, porównuję do suwaków. Operując nimi, otrzymujemy – zależnie od potrzeby – coś, co się rozpadnie szybko albo będzie trwało jak najdłużej. Fascynuje mnie, że te ustawienia są niedokładne, a dobiera się je eksperymentalnie.

Taka praca z materiałem pozwala nam zgłębiać temat oswajania niedoskonałości i przemijania rzeczy.

Wnętrze domu w Zielonkach, projekt budynku Maciej Hyła, budowa Formes Sp. z o.o.
Fot. Tomasz Zmyślony

III. Twór geologiczny

Rozmowa z architektem Janem Kubecem, autorem projektu kompleksu Centrum Nauki Kopernik, w tym Pawilonu 512 – największego w Polsce współczesnego3 obiektu ze stabilizowanej ziemi ubijanej.

Maciej Jagielak: Kiedy i dlaczego w pana historii zawodowej pojawiła się ziemia ubijana?

Jan Kubec: Powodem było Centrum Nauki Kopernik, nasz pierwszy i jedyny taki projekt. Wcześniej, zanim w 2005 roku wygraliśmy konkurs na ten budynek, nasza pracownia RAr-2 Laboratorium Architektury była znana z podejścia krajobrazowego, ale praktycznie bez realizacji. Nie mieliśmy więc okazji, by sprawdzić ten materiał w praktyce.

W projekcie CNK chciałem zastosować jak najwięcej technologii, które podkreśliłyby charakter „myślenia krajobrazem”. Marzyło mi się zaprzeczenie neutralnej „architektury nic”4, eksponat sam w sobie, działający różnego rodzaju teksturami „do odgadywania”. W zwycięskiej pracy konkursowej zaproponowaliśmy gliniane ściany i dwuwarstwową fasadę. Myśleliśmy o tym obiekcie nie jak o budynku, ale jak o „miejscu archeologicznym”, otoczonym „parawanem” z ruchomych żaluzji dla efektu tajemniczości. Zrobiliśmy projekt bezkompromisowy, nie myśląc o wygranej.

MJ: Niezwykle odważne posunięcie… Jaki był wtedy stan wiedzy na temat ziemi ubijanej? Czy istniały w Polsce firmy lub osoby wystarczająco obeznane w temacie, by zrealizować przedsięwzięcie w takiej skali?

JK: Nikt nie miał takich doświadczeń, tym bardziej nasza mała pracownia. Proszę sobie wyobrazić kontekst: strategiczna realizacja, ogromny budżet… Kiedy powiedziałem, że nikt jeszcze czegoś takiego nie zrobił i będziemy pierwsi, nawet Miasto Stołeczne Warszawa, inwestor wyjątkowo otwarty, powiedziało: stop. Czasu było mało, elewacje głównego budynku przeprojektowaliśmy na jednowarstwowe z innych materiałów. Ściany z gliny zostały w mniej newralgicznych miejscach, jako „scenografia” wewnątrz budynku, elementy spójne przewodnią narracją dwóch kontrastujących estetyk: „geologicznej” sprzed miliona lat i współczesnej, z eksponatami technicznymi, laserami itp.

Poza tym postanowiliśmy zaeksperymentować ze ścianami zewnętrznej galerii, potem nazwanej Pawilonem 512. Ten obiekt wydawał się mniej skomplikowany, prosty, nieogrzewany – tam postanowiliśmy użyć gliny. Punktem odniesienia był opis niewielkiej kaplicy cmentarnej z ziemi ubijanej, opublikowany w czasopiśmie „Detail”5. Skontaktowaliśmy się z pracownią, która zaprojektowała ten obiekt, przekazali nam współczynniki wytrzymałościowe, ale nie podali dokładnej receptury.

MJ: Kto w takim razie podjął się wykonania ścian?

JK: Generalnym wykonawca był Warbud. Zaprosił do współpracy firmę, a właściwie jednego człowieka6. Zajmował się budownictwem ekologicznym, stawiał domy ze słomy i z gliny. Też nie miał dużego doświadczenia, ale zgodził się przyjąć zlecenie.

MJ: Czy użyto ziemi z wykopów fundamentowych?

JK: To ma sens i jest uczciwe, szczere, jeśli glinę pozyskuje się na miejscu. Szukaliśmy, ale na Nabrzeżu Kościuszkowskim niewiele zostało naturalnej ziemi. Obok jest Góra Gnojna, dawne miejsce wysypywania odpadków, do tego po wojnie brzegi Wisły umacniano gruzami. Już posadowienie budynku było kłopotliwe, a co dopiero poszukiwanie gliny. Ziemię dobrej jakości musieliśmy przywieźć. Recepturę opracowali technicy z Warbudu i ten zatrudniony wykonawca. Przeprowadzono dwie próby budowy, pierwsza była nieudana. Z tego, co pamiętam, przeszkodziły niskie temperatury i wysoka wilgotność panujące tam wiosną.

MJ: Elewacja pawilonu jest podzielona na pasy w dwóch kolorach.Czy celowo zastosowano dwie mieszanki różniące się barwą i wytrzymałością? Wyraźnie widać, że warstwy w kolorze piaskowym ulegają dość silnej erozji, a te ciemnobrązowe – nie.

JK: Przypuszczam, że w ciemniejszych warstwach dodano więcej stabilizatora, bo wykonawca chciał być pewny, że to się utrzyma w tamtych warunkach pogodowych. Nie mieliśmy możliwości przesunięcia terminów o kilka miesięcy. Do budowy zastosowano szalunki z desek. Masa ziemna była nasypywana warstwami o grubości około czterdziestu centymetrów i ubijana maszyną drogową, jak przy zagęszczaniu podbudowy pod chodnik. Wzięliśmy pod uwagę ryzyko erozji: osiemdziesiąt centymetrów szerokości ściany daje margines bezpieczeństwa na długie lata.
W momencie powstania galeria była największym – najdłuższym – w Europie obiektem z ziemi ubijanej.

MJ: Czy miał pan sygnały, że dziś erozja ściany budzi niepokój zarządców budynku albo zwiedzających?

JK: Odpowiem anegdotą. Nie trzeba było długo czekać. Tuż przed oddaniem Pawilonu 512 przechadzaliśmy się bulwarami wiślanymi. Jeden z urzędników powiedział: „Tyle pieniędzy poszło na Kopernika, a ściana galerii taka popękana… Niezbyt dobrze to wygląda”. Krótko mówiąc, niektórzy od razu myśleli, żeby ją otynkować.

MJ: O nie…

JK: Na szczęście obecnie ani zespół CNK, ani inwestor nie zgłaszają takich uwag.

MJ: Może w takim razie warto podkreślać, że z czasem w ścianie cenne siedlisko znalazły błonkówki, murarki i inne owady. W Wigierskim Parku Narodowym specjalnie wznoszono słupy z glinobitki, żeby stworzyć habitaty dla owadów.

JK: Świetnie, że tak się stało, choć nie to było najważniejszym założeniem. Chodziło przede wszystkim o globalny wyraz Kopernika jako czegoś, co nie jest budynkiem, lecz tworem „geologicznym”, sperforowaną jaskinią poddaną procesom erozji. Później w prasie europejskiej i światowej pojawił się koncept architektury jako domu dla różnych gatunków. Cieszę się, że nasza realizacja tak zadziałała i jest dziś tak odczytywana.

Wnętrze domu w Zielonkach, projekt budynku Maciej Hyła, budowa Formes Sp. z o.o.
Fot. Tomasz Zmyślony

IV. Budowanie mikroklimatu

Rozmowa z Andrzejem Sroczyńskim, inżynierem mieszkającym w domu z gliny ubijanej i właścicielem firmy budowlanej Formes, wyspecjalizowanej w konstrukcjach inżynieryjnych oraz w produkcji i wykonywaniu ścian, tynków mikroklimatycznych i farb glinianych.

Maciej Jagielak: Jak zainteresował się pan budowaniem z gliny?
Andrzej Sroczyński: Historia zaczęła się na studiach, między innymi na Wydziale Inżynierii Materiałowej i Ceramiki AGH. Od razu złapałem glinianego bakcyla. Najwspanialszy materiał, pod warunkiem, że jest stosowany zgodnie z jego parametrami i w miejscach, gdzie to ma sens. Szkoda, że do dziś nie powstały pomoce dydaktyczne, które uświadamiałyby studentom możliwość budowania z surowej gliny

MJ: Czy już na etapie studiów poznał pan zrealizowane przykłady budynków z ziemi ubijanej?

AS: W południowej Polsce, szczególnie na południe od Krakowa i Myślenic, wciąż stoi mnóstwo budynków z gliny ubijanej w szalunku. Świętej pamięci architekt Maciej Chyła zaczynał wcześniej ode mnie. Eksperymentował przede wszystkim z gliną lekką, czyli mieszanką gliny i słomy lub innych domieszek izolacyjnych, promował ten materiał. Zaprojektował mój dom, a właściwie zaadaptował swój typowy projekt do technologii gliny ubijanej w szalunkach. Chyba w latach 90. badał stan obiektów wznoszonych w technologiach budowy z gliny. Sprawdzał, jak one funkcjonują po kilkudziesięciu latach użytkowania. Wszystkie budynki użytkowane we właściwy sposób zachowały się w bardzo dobrym stanie. Trudności przysparzało mu tylko ich znalezienie, bo ludzie niechętnie się przyznawali, że mieszkają w glinie. Jeszcze w latach 90. uchodziło to za coś wstydliwego, a po otynkowaniu taki budynek wygląda jak każdy inny. W tamtym czasie też zorganizowałem kilka wyjazdów pod Myślenice, znalazłem budynki, rozmawiałem z ich mieszkańcami. Nosiłem się z zamiarem wybudowania domu w tej technologii, więc potrzebowałem potwierdzenia, że to dobre rozwiązanie.

MJ: Kiedy wpadł pan na ten nietypowy pomysł?

AS: Przyszedł naturalnie. Zrodził się ze świadomości, że glina jest bardzo dobrym materiałem, zapewnia w pomieszczeniach zdrowy mikroklimat. Wiedziałem też, że można ją zastosować zgodnie ze sztuką, po inżyniersku. Budowę rozpocząłem w 2001 roku, poprzedziły ją projekt, rozmowy, badania i próby materiałowe. Ziemia pochodziła z wykopu pod podpiwniczenie. Trudno znaleźć glinę, która od razu nadaje się do zastosowania, zwykle trzeba ją uzdatnić. Miałem szczęście, glina miała dobre parametry, uzdatnianie było proste i niedrogie.

MJ: Czy praca przy ubijaniu ziemi była zmechanizowana?

AS: Ubijaliśmy mechaniczne, szalunki były systemowe. Powszechnie stosowane technologie, tylko materiał inny. Specjalnie dla tej gliny przetestowaliśmy rodzaj wibratora, nie ubijaki drogowe. Wybraliśmy inną metodę zagęszczania niż opisywana w opracowaniach profesora Gernota Minke i francuskiej organizacji CRAterre.

MJ: Z rozmów, które prowadziłem wcześniej, wyłania się obraz budowania z ziemi jako eksperymentu i mało dostępnego procesu. Od pana słyszę, że know-how i sprzęt jednak są.

AS: Potrafimy wznieść z gliny obiekt o dowolnej funkcji. Na przeszkodzie stoją wyłącznie ceny. Dziś, przy wysokich kosztach robocizny, taki budynek będzie szacunkowo 30–50 procent droższy niż powszechnie stosowane technologie. To ciężki materiał, a trzeba go transportować, podnosić. Nie stosujemy pomp, jak dla materiałów płynnych. Pracochłonność procesu jest na prawdę duża. Potencjalni klienci, którzy do nas trafiali, najczęściej myśleli, że z gliny będzie taniej. Nie jest, co najmniej od 2004 roku. Głównie dlatego, mimo wielu zapytań, nie wznosiliśmy ścian na zlecenie. Opracowaliśmy więc, opatentowaliśmy i oferujemy inne rozwiązanie: tynki mikroklimatyczne nawet w 100 procentach wykonane z gliny. Do pewnego stopnia kształtują mikroklimat tak jak ściany z ziemi. Koszt jest niższy, a takie tynki możemy wykonać wszędzie, w dowolnym budynku, choćby wieżowcu z żelbetu. Większość tradycyjnych tynków glinianych zawiera więcej piasku niż gliny

MJ: Zaskoczyło mnie, że ściany w pana domu mają wyraźnie inną fakturę niż w budynkach z ziemi ubijanej, które widziałem wcześniej. Z czego wynikają różnice?

AS: Na pewno z rodzaju mieszanki. W Szwajcarii, Holandii i Francji spotkał się pan prawdopodobnie z technologią polegająca na schudzaniu gliny poprzez dodatek różnego rodzaju żwirów. Chodzi o to, żeby kruszywo stworzyło swego rodzaju szkielet. U mnie jest po prostu glina z niewielką domieszką sieczki jako zbrojenia rozproszonego. Uważam taki skład za najlepszy dla mikroklimatu wnętrza. Nawet nie uważam, po latach zamieszkiwania w tym budynku ja to wyraźnie czuję. To są zresztą mierzalne parametry. W pomieszczeniu, w którym rozmawiamy, pracownicy Politechniki Krakowskiej prowadzili badania mikroklimatu7. Zaskoczyły mnie złożonością. Naukowcy wzięli pod uwagę wiele czynników: cyrkulację i czystość powietrza, temperaturę powierzchni, uwzględnili sezonowość, różne pory roku. Każdy z nas inaczej odczuwa dobry mikroklimat, mimo to tutejszy uznali za optymalny – bez dodatkowych urządzeń, przy wentylacji grawitacyjnej i zwyczajnych grzejnikach.

MJ: Wilgotność względna powietrza na poziomie 40–60 procent?

AS: Tak, ważne są między innymi wilgotność i temperatura. W moim domu te parametry są stabilne, co korzystnie wpływa na nasze funkcjonowanie, roślin też.

Nie wyobrażam sobie z resztą, by było inaczej. Jeśli nie w otoczeniu gliny, to gdzie?

Przyszłość ziemi, czyli podsumowanie

„Określenie «architektura ziemi» jest nawiązaniem do pewnej filozofii budowania, odniesieniem historycznym, zwróceniem się do źródeł architektury”8. Szczególnie wyraźnie ilustrują tę prawdę budynki najprostsze, wznoszone z surowca pozyskanego lokalnie, bez domieszek stabilizujących, o trwałości określonej troską roztaczaną nad nimi przez ludzi, którzy ich potrzebują. Czy technologia ziemi ubijanej sprawdzi się dziś jako narzędzie swoistego resetu architektury, powrotu do esencji? Nadzieję daje instalacja Nic nie znika, jedynie zmienia miejsce – zrealizowany idealny model budowli tak naturalnej i wpisanej w cykle obiegu materii, jak schronienia budowane z gliny przez ptaki. Jednocześnie historie budów w większej skali pokazują, że trudno pozostać wiernym temu wzorowi, nawet przy najpiękniejszych założeniach wyjściowych. Warto jednak próbować.