Andrzej Dybczak rozmawia z Józefem Margosiakiem
Chodziło o dom drewniany. Kupiony w cenie sofy, ale pod warunkiem, że w ciągu dwóch tygodni zniknie ze swojego dotychczasowego miejsca. Zawadzał innemu, który niedawno powstał obok. Oczywiście, że murowanemu.
Udało się. Po kolei zdjąć dachówki, odbić jodłową podsiębitkę, więźbę i rozebrać ściany belka po belce. Powyciągać ze szpar mech i stare rajstopy, tak też sobie radzono. Dom zniknął, a jego miejsce zajął stos drewna: belek, desek, listewek. W dodatku w czasie rozbiórki niektóre się połamały, inne poszczypały, a niektóre w ogóle były spróchniałe. Nie wspominając o zgubionych. Gdzie się podziały? Nikt nie wiedział. Z czasem w tym stosie drewna myszy powiły młode, mrówki założyły mrowiska, zbiegłe pszczoły barcie, dzięcioły jadły śniadania. Późnym latem całkiem przerosła go trawa. Padał po nim deszcz i prószył śnieg. Suszyło go słońce. Na kolejną wiosnę wszystko prosiło się do pieca.
Tak poznałem się z Józefem Margosiakiem. Przyjechał prosto ze skansenu, w którym stawiał młyny. Jak mówił, były w jeszcze gorszym stanie niż nasz dom. Umiał pocieszyć. Włożył białą odprasowaną koszulę z krótkim rękawem, nieskazitelne trampki i tak przygotowany, za pomocą siekiery, dwukołowego wózka, żelaznego drąga, dziesięciokilogramowego młota i mnie, złożył nasz dom z powrotem.
Góralski cieśla. Tak. Tylko że papiery mistrzowskie zrobił na Wawelu. A węgłowania uczył się, stawiając na nowo zabytki w Radomskiem. Gonty robił dla PRL-owskiego przedsiębiorstwa Las, kładł je głównie na kościołach. Dzisiaj nie ma lepszego eksperta od budowania w drewnie. Przynajmniej ja, dyletant, żyję z takim przekonaniem.
Żeby pogadać, umówiliśmy się w Krakowie. Na przedmieściach którego zbudował wnuczce dom. Na przyszłość. Szalowany deską styropianową. Murowany.
W rozwiązania z zakresu smart wyposażyła go Stefania Margosiak, żona. Kamery, rolety uruchamiane zdalnie, panel sterujący zamkami, oknami, ogrzewaniem i rekuperacją. Robotyczne kosiarki, podczas rozmowy widoczne przez panoramiczne okna, cały czas cierpliwie przemierzały trawnik z rolki. Można nimi sterować przy pomocy smartfona, nie ruszając się z właściwego domu na Orawie, w Podsarniu. Kiedy ten tu, stoi pusty.
Andrzej Dybczak: Pan z Podwilka jest, Panie Józku?
Józef Margosiak: Z Podsarnia.
AD: Z Podsarnia, racja. A co Pan teraz robi?
JM: Na chwilę obecną to robię kościół, kryję go.
AD: To drewniany kościół?
JM: Drewniany kościół, zabytkowy kościół i kryję go gontem orzechowym.
AD: I też Pan robi te gonty?
JM: Wyrabiałem te gonty też, ale miałem wypadek, teraz ręka potaraszona i oszczędzam.
AD: No tak. Na długo wystarczają gonty?
JM: Tak jak żem robił pierwszą tę robotę, w Sękowej, nie? Tam były gonty, jeszcze na tym starym kościółku na ścianach, co miały sto lat. Tylko tam występowała ropa. No to była dobra impregnacja, bo idzie prosto z ziemi, bo to jest naturalne. I to zdaje egzamin. Dziś te wszystkie impregnacje, no to są jakie są.
AD: Kiedyś gont to był jak zwykły materiał budowlany.
JM: Tata się wychował w takim domu, co jeszcze był kryty słomą. No bo czym se człowiek przykryje ten dom? No nie przykryje se niczym. Gont to była u nas produkcja materiału po prostu.
AD: Każdy dla siebie?
JM: Nie dla siebie tylko, żeby sprzedać. Bo to szło na całą Polskę. Była państwowa firma Las w Rabce. Na całą Polskę to rozsyłali i u nas ludzie się z tego utrzymali. Ten zrobił 50 metrów, ten 20. No ile tam zrobił tego gontu, to sprzedał.
AD: To było duże przedsiębiorstwo, które zatrudniało normalnie ludzi. Płacono za pracę. Taką chałupniczą, nakładczą?
JM: Dobrze mówisz. Tak, tak. I to każdy, wiesz, przez zimę nie było co robić, to dorobił.
No nie ukrywajmy, bo była bieda. No i parę groszy miał.
AD: Ale po co w PRL-u było tyle gontów? W Polsce Ludowej. Jak już przecież ludzie rzadko kiedy…
JM: Powiem tak: te muzea to utrzymywali… muzea czy kościoły, czy takie coś, czy te dwory, to wszystko było kryte gontem, to oni to utrzymywali i na to wtedy gonty szły. I myśmy je u nas na Orawie robili. Był zarobek i chleb. A powiem jeszcze tak: pamiętam świętej pamięci ojca, tatę, wiesz, kiedy my wybierali drzewo na te gonty, żeby się łupało. Popatrzył z góry na dół i patrzył po to, żeby zobaczyć, w którą stronę się pień zachodzi, kręci. I on naprawdę wiedział, to się będzie szczepało, będzie gont łupany, a to nie będzie z tego nic. I faktycznie, i kiedy później już on to zakończył, to ja te ż to rozeznał.
AD: Czyli jak Pan jest w lesie, to myśli o gontach?
JM: Tak mi się zakodowało. Ja myślę o gontach, tak.
AD: No ale jakbyśmy się wrócili, to mnie ciekawi, skąd się biorą tacy ludzie jak Pan? Skąd Pan wie, jak to robić, gdzie Pan się uczył zawodowo?
JM: Mi to, jak to się mówi, nauczycielka zmarła przed ósmą klasą. Ojciec był też cieślą, po wioskach te dachy. No i ja później tak wszedłem, miałem możliwość wejść na te zabytki. Pierwsza moja robota to była w Sękowej koło Gorlic, kościół. My to całe, ten kościół wkoło podnosili nowymi belkami. Tak, ja go tam dwa lata temu mijałem. To jeszcze są te gonty, cośmy kładli. Bo to były gonty ręczne, ręcznej roboty, łupane.
fot. Andrzej Dybczak
AD: A który Pan jest rocznik?
JM: No już siódemka wychodzi naprzód.
AD: Ale uczył się Pan na robocie? Czy od taty?
JM: No na robocie. No bo człowiek jak się z praktyki nie nauczy, to w szkołach się nie nauczy.
AD: Nawet uczeni projektanci nie umieją zaprojektować ze starego materiału [drewna]?
JM: No zgadzam się. Nie wiedzą w ogóle, jak zaprojektować, bo dzisiaj jak już nie nabiją tych blach wszystkich, to niczego nie połączą.
AD: Może tak jest łatwiej?
JM: Ale jak to, jak ten dom straszno wygląda. To już jest takie, moim zdaniem to jest takie, takie, zajadzione. A to powinna być robota, to musi być robota zrobiona tak czysto.
AD: Czyli jak?
JM: Bez tych blach, bez tego wszystkiego. Wszystko połączone na zamki, na łącza ciesielskie.
AD: Blachy to są te klamry?
JM: Te klamry, no, to już jest teraz, to już jest nagminne po tych nowych więźbach, to wszystko bijo, to tak wygląda straszno. Tak nie po ciesielsku, jak to jeszcze raz mówię.
AD: No to jak powinna wyglądać dobrze zrobiona więźba?
JM: Bez tych blach. No tak jak mówię, to wszystko na czopy połączyć i tak, a nie zbijać, podstawić słupy i tu obije, tam obije. Bo jak to poskładam normalnie, tak jak to dawniej robili na czopy, na to wszystko, na zacięcia, to siedzi. A tak to tylko przylepione, przybite. Nie wiadomo jak długo.
AD: Miał Pan kiedykolwiek w rękach jakieś podręczniki do roboty?
JM: Nie, wszystko w głowie. To wszystko, co robisz, to musisz popatrzeć, jak to było robione, i tak to musisz odrobić.
AD: Czy Pan tą wiedzę wyniósł bardziej ze swoich stron, z domu, czy Pan to nabył po prostu w świecie?
JM: W świecie.
AD: Ale teraz to głównie kościoły Pan robi?
JM: Nie, no różne budynki. Weźmy Muzeum Wsi Radomskiej w 2012 roku. Tak, w 2011–2012.
AD: Czyli trzeba obserwować to na oryginale, tak?
JM: Jako na przykład chodzi o zamki w składzie ściany, to musisz popatrzeć. No to było tak i tak węgłowane, czy nie tak? No i tak to musisz odrobić.
AD: Pan czuje, że uczy się Pan od tych poprzedników swoich, jak Pan widzi, bo Pan wchodzi w ich buty.
JM: A od kogo innego? Młodzi się nie znają nad drewnem w ogóle. Dzisiaj pytasz, czy to jest świrk, czy to jest jodła, czy co to jest modrzew, to już nie ma pojęcia, co to za drewno.
AD: A węgły jak robić, zna Pan od siebie z regionu? Z domu?
JM: No, powiem tak, żeby chodziło o węgły, o to wszystko, to co rejon, to był inny wyrób węgłów, inne łączenia węgłów.
AD: A jaki był u Was?
JM: No u nas przeważnie był albo schośny węgiel albo na jaskółczy ogon.
AD: A jakie drewno jest najlepsze, żeby dom postawić?
JM: No przeważnie tu zestawiają świrk, jodła, no jodła jest lepsza. No jodła jest ciemno, ciemnieje.
AD: Te topole na przykład, to się nadaje?
JM: Tak, to się nadaje, do pieca.
AD: Aha.
JM: No to musi być stary, znaczy musi być wysezonowane takie drewno. Ale jak jest wysezonowane za mocno, to nie zrobisz nic. Wykręca. No i trzeba budować z takich starszych drzew, gęściejszych drzew. Bo jak to szybko rosło, no te słoje mają takie duże przyrosty. I byle nie były spilone, kiedy jest chorobaśny miesiąc.
AD: Który miesiąc jest chrobaśny?
JM: No czerwiec.
AD: Ale to drewno jest z robakiem?
JM: Nie z robakiem, ale podatne. Najlepsze drewno musi być zimą ścinane. Wtedy ono takie martwe jest. A kiedy ścinają latem, no to walą pod rynek. I nikt się nie przejmuje tym, że to drewno nie warto nic.
AD: Czyli trzeba mieć świadomość. Ale to widać? No ma się załóżmy tę płatew czy kantówkę… to można poznać, kiedy było drzewo ścinane?
JM: To nie rozpoznać. Tego nie rozpoznać.
AD: To jest kwestia też takiej uczciwości, nie?
JM: No, a drewno też było inne, no. Jak dawniej ścinali, no to ścinali stare drzewo. I ze starego drzewa takiego robili. A nie takie jak papier, no i…, o czym tu mówimy, nie? Pilnowali, żeby w zimie to ścinać. Tak, na czasie, a nie tak jak teraz.
A dzisiaj, to jak mówię, zamówienie jest, to jedziemy i już, nie? Mówię ci, Andrzej, że to jest… niepodobne. Do tartaku idziesz, pytasz się, jaka jest wiąźba? Mówią: impregnowana. Ja by tej impregnowanej wiąźby nie kupił. Bo co zobaczysz?
AD: Tym impregnatem zielonym?
JM: Ja by tego nie kupił, za pierona. Tylko drewno przykrywa.
AD: Ale kto w ogóle teraz, kto teraz w ogóle buduje z tego drewna?
JM: No drogo to wychodzi.
AD: Wiadomo, że to nie jest w tym momencie popularne, no nie?
JM: Tak. Ale to dlatego, że, to jakby dlatego, że te domy drewniane są jakby takie trochę podatne na, na te wszystkie warunki atmosferyczne, na to gnicie, na to pachnienie, krzykodniki tam i tak dalej. A nie możesz to malować, no bo to, to nie zdaje egzaminu. A drewno jak drewno, czarnieje i to potem wygląda jak buźnica. No tak.
AD: Dom drewniany wydaje się współczesnym ludziom nie taki elegancki?
JM: Ale raczej to o bezpieczeństwo idzie. No taki w każdej chwili, jak się coś się podzieje, to jest dom i nie ma domu.
AD: Domy drewniane są takie no… nie takie jakby na zawsze, nie? Mogą zniknąć. Beton nie zniknie i za pięćset lat.
JM: Tak. No bo ja też w takim domu się wychował, co my mieli, co były trzy izby i sień, jak to dawniej było. No przeważnie to wszystko takie było drewniane, te drewniaki. Jeszcze stoją te domy niektóre, no bo stoją. No ale one często stoją na zasadzie, bo stoi tam drugi dom.
fot. Andrzej Dybczak
Do stołu przysiadła się Stefania, żona Józka. Być żoną cieśli to trochę jak być żoną marynarza. Ciagle sama i sama.
Stefania Margosiak: A co Pan się tak pyta? Pan to lubi to drewno?
AD: Bardzo lubię. Domy drewniane piękne są.
SM: A ja bym nie chciała go ani za darmo.
AD: Czemu?
SM: Dać spokój, za darmo bym nie chciała drewnianego.
AD: No ale czemu?
SM: No, już to nie na te czasy. Teraz jest centralne ogrzewanie. I trzeba pracę do tego włożyć, żeby to wyglądało. Po prostu dużo roboty. Ale centralne jest, wełnianka się w sparach rozsycha i wykrusza, i spary wychodzą. Ulicę widać.
JM: Ale Stefanio! Jakby mszyli mchem, jak dawniej, to by tak nie było. To zdawało egzamin.
Weźmy teraz właśnie o, to centralne czy podłogowe, czy takie tam, grzanie, wszystko wysuszą. I wióry czy wełnianka wysypuje się ze spary. No wysycho i wtedy to siądę w chaupie i jak ktoś idzie ulicą, to tego widzisz przez te spary. Mech ci nigdy nie wyschnie, bo on ciągnie wilgoć z powietrza.
SM: Ale mech pachnie i z tym już nic nie zrobisz, Panie Józku. W domach, w domach starych nie było centralnego. No wiadomo, no my też tak żyliśmy, no jakieś tam czasy były, no… okropne to było, no naprawdę. Ojcowie gazdowali, nawet głupiego jajka im szkoda było. No, a co się, przecież coś tam się uchowało w domu, to też szło na sprzedaż. No, wszystko szło na sprzedaż, nie? No, tam dzieci nie miały nic. Co tam mieli? Ziemniaki. I robili te gunty, tak, po tych domach i tyle zarobku mieli.
AD: Dom drewniany to jakby nie na te czasy. To co takiego w tych czasach jest, że nie?
SM: Centralne ogrzewanie.
AD: I to jest to, co powoduje, że ten dom jest… no taki niepraktyczny?
SM: Tak, bo dom siada, chodzi i płytki w łazience pękają.
AD: Dawniej nie było płytek. SM: Tak, i nie było łazienek.