Antropogeniczne zmiany krajobrazu Śląska
[…] hałdy wraz z familokami i kopalnią tworzą „trzy zasadnicze elementy krajobrazowe”[1].
Wilhelm Szewczyk
Wychowując się na Śląsku, nie sposób nie zauważyć wpływu industrializacji na rzeczywistość: typologie architektury, lokalne zwyczaje, środowisko. Górnictwo do dziś oddziałuje na każdy wymiar życia w tym regionie. Z widzenia znam familoki i kopalnie, lecz dopiero po wyprowadzce ze Śląska uświadomiłam sobie, że na co dzień nie miałam bezpośredniej styczności z „trzecim zasadniczym elementem” tego krajobrazu – hałdą. Nigdy na hałdzie nie byłam, nawet jej w realu nie widziałam.
Jak to możliwe, że te wzniesienia, tak na Śląsku obecne, nie przewinęły się przez mój horyzont? Czy tak dobrze się kamuflują, wtapiają w krajobraz? Jak mogłam przeoczyć istotny, zdaniem nie tylko Wilhelma Szewczyka, element tego obszaru?
Według definicji Kathryn Moore „krajobraz można opisać na wiele sposobów, na przykład poprzez jego różnorodność ekologiczną, znaczenie botaniczne lub kulturowe, jego historię i tradycje, ewolucję, strukturę przestrzenną, wartość ekologiczną, a także niezliczone narracje dotyczące sposobu, w jaki wpływa na nas i nasze aspiracje wobec jego przyszłości. Jest to idea krajobrazu, czyli relacja, jaką my, jako społeczności, jednostki i narody, nawiązujemy z krajobrazem w odpowiedzi na jego materialność”[2].
Historia industrializacji terenów Górnego Śląska świadczy o intensyfikacji antropogenicznych ruchów tektonicznych na tym obszarze. Pokłady węgla kamiennego na Górnym Śląsku formowały się w epoce karbonu, ich wiek jest szacowany na ponad trzysta milionów lat, a eksploatowane są do dzisiaj. Ingerencja ludzi, zarówno pośrednia, jak i bezpośrednia, w układ geologiczny wyraźnie wpłynęła na ukształtowanie terenu, a tym samym na obecny wygląd i charakter Śląska. W regionach działalności górnictwa głębinowego zachodzą głównie procesy denudacji antropogenicznej – osiadanie terenu spowodowane eksploatacją zasobów podziemnych. „Wskaźniki denudacji antropogenicznej […] wynoszą od 2 do 43 mm/rok, natomiast tempo agradacji antropogenicznej jest wyraźnie mniejsze, wynosi średnio 4 mm/rok”[3]. Mimo że teren ulega ciągłemu obniżaniu, najbardziej widocznym i zarazem charakterystycznym elementem nowo powstałej rzeźby terenu Śląska są wypiętrzenia – hałdy. Te antropogeniczne formy powstały z nagromadzenia odpadów przemysłowych. Tworzą dzisiejszy krajobraz i kształtują przestrzeń obszarów związanych z eksploatacją oraz przeróbką surowców naturalnych.
Hałdy, liczne na terenie Śląska, są dowodem na ciągłe i złożone przekształcenia przestrzenne, środowiskowe i kulturowe, jakie zachodziły w tutejszych topografii i krajobrazie. Dotyczyły zarówno wypiętrzeń, jak i tkanki, w którą hałdy zostały wpisane. Na płaszczyźnie fizycznej hałdy zaistniały bez udziału naturalnych procesów górotwórczych – usypane przez człowieka, z czasem zasiedlone przez naturę. Przez lata przybierały różne formy kamuflażu, wkomponowując się, a raczej wkomponowywane w zmieniający się wokół nich krajobraz. Ludzie kształtowali je i wykorzystywali adekwatnie do bieżących potrzeb. Hałdy składają się głównie z odpadów powydobywczych, przez lata ulegały nieustannej eksploatacji na płaszczyźnie materialnej, przestrzennej i środowiskowej.O ich użyteczności i znaczeniu decydowały zmieniające się warunki ekonomiczno-polityczne regionu – od nich zależało, czy hałdy były nieużytkami, surowcami wtórnymi, miejscem tymczasowego zamieszkania, czyli przestrzenią przekształcaną i adaptowaną dla nowych funkcji. Dzisiaj większość hałd ma status nieużytków.
Fot. Kris Duda, Creative Commons Attribution 2.0
Zaburzenia chronologii
Antropogeniczne fałdowanie terenu Górnego Śląska zapoczątkowała drastyczna ingerencja w geologiczną ciągłość skorupy ziemskiej. Aby dostać się do pożądanych surowców, ludzie zaburzyli sekwencję warstw tworzących chronologiczną oś historii sedymentacji. Relokacja kolejnych warstw litosfery, dominujący czynnik w początkowej fazie tych przekształceń, fundamentalnie zmieniła układ geologiczny regionu.
Zaczęło się od warstwy przypowierzchniowej. W jej skład wchodzą gleba, piaski oraz iły. Jest to warstwa o najwyższej aktywności biologicznej, dlatego często była zachowywana w nienaruszonej formie, z myślą o przyszłych nasadzeniach lub rekultywacji. Bezpośrednio pod nią rozciąga się warstwa wodonośna wraz ze skałami osadowymi. Pojawiające się w niej wody gruntowe były często wypompowywane, a po ich oczyszczeniu – odprowadzane do zbiorników retencyjnych lub cieków wodnych. Na hałdy trafiały głównie skały osadowe i płonne, warstwy najrozleglejsze i najbliższe pokładom węgla (60–80 procent objętości hałd). Warstwy litosfery napotkane podczas eksploatacji, barierę na drodze do surowca docelowego, człowiek nauczył się zagospodarowywać jako źródło dodatkowego zysku. Materiały o najwyższym potencjale komercyjnym, zwłaszcza surowce budowlane, oddzielano do dalszego wykorzystania, pozostałe uznawano za odpad przemysłowy.
Docelowo na hałdy trafiały nie tylko skały płonne, wydobyte w trakcie kopania szybów węglowych, ale także odpady hutnicze i energetyczne. Usypane z różnorodnych materiałów, o różnych źródłach pochodzenia i czasie powstania, hałdy przyjęły formę wypiętrzenia o strukturze niechronologicznej. Zaburzenia chronologii litosfery są powszechne podczas wypiętrzania się gór. Ruchy tektoniczne i fałdowania skutkują przesunięciem, zmianą kierunku, a nawet przewróceniem warstw; całkowitej deformacji ulega ich naturalny układ czasowy. Choć hałdy zarówno wyglądem, jak i strukturą przypominają naturalne wypiętrzenia, zasadniczo odróżnia je od nich siła sprawcza – ludzka ingerencja, a nie procesy naturalne.
Fot. Kris Duda, Creative Commons Attribution 2.0
Sudety, Karpaty… i Alpy
Zdarzało się, że fragmenty węgla – surowca o dużej wartości rynkowej – trafiały na hałdę razem z „odpadami”. W dobie kryzysu ekonomicznego końca lat 20. i 30. XX wieku ratowały dotkniętych bezrobociem mieszkańców Śląska[4]. Gwałtowny spadek wydobycia węgla doprowadził do zwolnień wielu pracowników. Znaczna część górników (wraz z rodzinami) zajmowała mieszkania należące do zakładów pracy. Zwolnienia pozbawiły tych ludzi nie tylko zarobku, ale i domu. Hałdy zyskały wówczas nowy wymiar przestrzenno-społeczny, jako część krajobrazu urbanistycznego. Wielu ludzi znalazło wśród sztucznych wzgórz zarówno źródło utrzymania, jak i przestrzeń do życia: „wytwarzając dla klas podporządkowanych środowiska sprzymierzeńcze, które stawały się ich mieszkaniem i pożywieniem zwłaszcza w czasie kryzysów”[5].
Wraz ze wzrostem bezrobocia nastąpił rozwój dzikiego kopalnictwa, tak zwanych biedaszybów. Nielegalną eksploatacją węgla zajmowali się głównie doświadczeni górnicy. Biedaszyby pojawiały się na terenach, gdzie złoża węgla występowały na płytkich pokładach, maksymalnie na głębokości trzydziestu metrów. Chociaż obszary te w większości należały do kopalni, przemysłowcy ich nie eksploatowali. Bezrobotni „wydobywali węgiel z terenów, które nie były nigdy w gestii zainteresowania wielkich przedsiębiorców”[6]. Dzikie kopalnictwo, poza tym że nielegalne, było śmiertelnie niebezpieczne. Górnicy często pracowali ponad siły w niewłaściwie zabezpieczonych wykopach, dodatkowo narażeni na gazy i wyziewy obecne pod ziemią. Przed każdym zjazdem do biedaszybu opuszczali lampki karbidowe, aby płomieniem skontrolować ilość tlenu. Przy jego niskiej zawartości lampa dymiła i gasła[7]. Tej metody bezpieczeństwa górnicy nauczyli się podczas pracy w legalnie działających kopalniach.
Fot. Kris Duda, Creative Commons Attribution 2.0
Biedaszyby początek wzięły na hałdach[8]. Bezrobotni bez górniczego doświadczenia i przygotowania zawodowego przekopywali zwałowiska w poszukiwaniu resztek surowców na własny użytek lub drobny handel. „Terenów nie brak, wszyscy mogli kopać, zbyt był zapewniony, a więc i zgoda panowała powszechnie”[9] – zaobserwował Józef Żółtaszek.
Na największą skalę zjawisko biedaszybów rozwinęło się na terenie Katowic[10]. Wraz z „dzikimi” wyrobiskami na hałdach pojawiła się „dzika” zabudowa mieszkaniowa. Bezdomni dostrzegli w hałdach przestrzeń do bytowania. Jednym ze sposobów na zasiedlanie hałd było drążenie w nich jam. Anonimowy autor artykułu w dzienniku „Polonja” z 1923 roku dostrzegł takie imitacje mieszkań w hałdzie kopalni Ferdynand[11]. Materiały składowane na hałdach oddawały ciepło, co niejednego człowieka uratowało; były „środowiskiem istot żywych, a nie tylko martwym i kłopotliwym poprzemysłowym materiałem”[12].
Niektóre konstrukcje mieszkalne powstawały z cegieł znalezionych po rozbiórce szybów i kominów kopalnianych. Domy usadowione na zboczach hałd Stefan Żeromski porównał do alpejskich wiosek: „Te szczególne budowle wywoływały w pamięci Judyma obraz miasteczek niegdyś widzianych na włoskim zboczu Alp”[13]. Nie on jeden miał takie skojarzenia. Do dziś jedna z katowickich hałd nosi nazwę Alp Wełnowieckich. Początkowy żart toponimiczny z czasem zmienił się w symbol tej unikalnej formy osadnictwa, która rozwinęła się w przestrzeni przemysłowej.
Fot. Kris Duda, Creative Commons Attribution 2.0
Mieszkańcy hałd balansowali na granicy przetrwania. Często władzę sprawowali tam najsilniejsi – zepchnięci przez system i kryzys na margines społeczeństwa, walczyli o odzyskanie sprawczości. Hałdy wymknęły się spod kontroli prawa i rządziły własnymi zasadami. Do hałdy kopalni „Ferdynad” przylgnęła nazwa „katowicka fawela”. Co jakiś czas policja robiła tam naloty i likwidowała dziuple mieszkalne[14].
Przebywanie na hałdach – nawet krótkotrwałe, w godzinach pracy, a co dopiero mieszkanie tam – poważnie zagrażało zdrowiu. W kontakcie z tlenem węgiel oraz inne składniki mineralne hałd inicjowały wiele reakcji chemicznych i fizycznych. Z hałd uwalniały się toksyczne gazy: tlenek węgla, metan, wodór. Hałdy też dymiły, „nieustannie utajonym żarem, dym zaś był siny, zasłaniał słońce, krztusił płuca i cuchnął czadem, padliną i zgniłymi kartoflami”[15]. Stopniowo wydzielane ciepło często prowadziło do samozapłonów, a pożary na hałdach mogły trwać latami. Były wynikiem nie tylko nieodpowiednich warunków przechowywania odpadów, ale również niekontrolowanej eksploatacji hałd.
Samozapłony hałd kojarzą się ze swoistym aktem oporu, wyrazem niekontrolowanego wpływu naturalnych procesów w obliczu ludzkiej ingerencji. W systemie ciągłej zależności od działań człowieka podtrzymanie ciepła i żaru wewnątrz hałd można zinterpretować jako przejaw przejęcia kontroli przez procesy naturalne.
Mimo ryzyka ludzie nie opuścili hałd, wręcz zawarli z nimi swoiste przymierze. W dziełach literackich i malarskich pojawia się zupełnie inne, „ludzkie” oblicze tych miejsc. W kulturze znaczenie hałd wykroczyło poza atrybut przemysłowej rzeczywistości Śląska, postrzegano je przez pryzmat interakcji z codziennym życiem mieszkańców regionu. Były „tłem środowiskowym”[16] ludzkich historii – przestrzenią zarówno pracy, jak i nieustannej walki o przetrwanie, a także częścią lokalnej tożsamości. W kulturze oddziaływały jako motywy nostalgiczne i zmuszające refleksji, ukazywały swoją złożoną, często nieoczywistą rolę w życiu ludzi, którzy przez dziesięciolecia z nimi współistnieli. Za sprawą swoich użytkowników i mieszkańców hałdy zyskały wymiar społeczny, emocjonalny, czasem wręcz symboliczny. Ich rolę trafnie podsumował Włodzimierz Wójcik: „na hałdach rosną nie tylko kwiaty, ale i ambitni, prawi ludzie…”[17].
Fot: Czesław Datka, 1922–1936, domena publiczna
Dogasanie pożarów
W połowie XX wieku o hałdach jakby zapomniano. Względna stabilizacja gospodarcza i niska w tamtym okresie świadomość ekologiczna sprawiły, że hałdy trafiły na margines krajobrazu przemysłowego; głębokim cieniem przysłonił je dominujący przemysł ciężki. Dopiero w latach 70. XX wieku podjęto pierwsze próby łagodzenia skutków działalności górniczej. Początkowo nasadzano rośliny, by zwiększyć stabilność hałd i ograniczyć dostęp tlenu, a przez to zmniejszyć ryzyko samozapłonów. Niestety skład hałd, ich właściwości chemiczne i temperatura podłoża nie sprzyjały rozwojowi roślin. Jeśli cokolwiek zdołało tam przetrwać, zazwyczaj były to gatunki ruderalne, potocznie nazywane chwastami. Charakteryzują się wyjątkową zdolnością do życia w warunkach dotkniętych wyniszczającą działalnością człowieka.
Po 1989 roku na hałdy powróciły ofiary kryzysu gospodarczego; tutaj znalazły enklawę nieformalnych sposobów zarobku[18]. Zamykane zakłady przemysłowe wywoziły na hałdy wyposażenie, metalowe konstrukcje i fragmenty maszyn. Złomem doraźnie ratowali się ludzie, którzy stracili pracę w wyniku transformacji gospodarczej. Oferując możliwość korzystania z tego, co pozostawił na Śląsku przemysł, hałdy po raz kolejny przyjęły rolę przestrzeni improwizacji i miejsc przetrwania.
Pod koniec XX wieku wreszcie pojawiła się systemowa odpowiedź na potrzebę zazieleniania terenów powydobywczych. Rekultywację hałd obowiązkowo uwzględniały programy restrukturyzacyjne i ochrony środowiska. Początkowe etapy tego procesu zakładały głównie redukcję toksyczności podłoża i emisji szkodliwych gazów. Następnie wprowadzono gatunki pionierskie – rośliny zdolne do rozwoju na ubogich glebach. Jednocześnie wzbogacały swoje nowe środowisko życia, poprawiały jego strukturę i skład chemiczny. Dopiero na początku XXI wieku na hałdach pojawiła się bioróżnorodność. Marta Tomczok sugeruje, by zazielenianie traktować ze zrozumieniem: „miejsca kryzysu muszą się goić tak, jak wygasnąć muszą pożary”[19].
Fot. Czesław Datka, 1934, domena publiczna
Antropogeniczne formy hałd ewoluowały w odpowiedzi na ludzkie potrzeby. Stale dostosowywane do potrzeb społeczeństwa, pełnią funkcję bufora czasów kryzysu. To na nich ludzie znajdowali odpowiedź na wyzwania generowane przez sektor przemysłu ciężkiego. Hałdy są przykładem krajobrazu dereliktowego – o wysokim stopniu degradacji spowodowanej działalnością człowieka. Przeszły znaczące transformacje, dziś zarówno kształtem, jak i porastającą je roślinnością kamuflują swoje industrialne pochodzenie i historię, mimo to na wielu płaszczyznach pokazują swój prawdziwy charakter. Tradycyjne mapy fizyczne ich nie uwzględniają, lecz hałdy istnieją na mapach tematycznych; są tam klasyfikowane jako formy antropogeniczne, wytwory ludzkiej ingerencji, a nie wynik naturalnych procesów geologicznych. Pasują do definicji krajobrazu według Kathryn Moore: „to nie tylko byt fizyczny. To nasze wartości i wspomnienia, doświadczenie miejsca, nasza kultura i tożsamość”[20]. Na hałdach przeszłość, tożsamość i pamięć mają równą rację bytu jak ich struktura fizyczna.
Niedawno wreszcie odwiedziłam trzeci element śląskiego krajobrazu. Hałda była wtopiona między garaże osiedla kilkupiętrowych bloków. Nie mogłam znaleźć ścieżki. Zapytałam o drogę pana koszącego trawnik. „Na prawo i potem prosto” – odpowiedział. „Prosto” niewiele miało wspólnego ze znaczeniem tego słowa. Po chwili krążenia ruszyłam za panią z psem. Na pewno zna ten teren jak własną kieszeń – pomyślałam. Przedzierając się przez gąszcz krzaków i karłowatych drzew, dotarłam w końcu na ubitą drogę prowadzącą na szczyt. Minęła mnie para rowerzystów. Widoczność tego dnia była znakomita, w oddali moim oczom ukazały się Beskidy.
Fot. Anna Halek, lipiec 2024
Druga z hałd wkomponowała się w krajobraz obok drogi szybkiego ruchu. Od asfaltu oddzielał ją jedynie pas zieleni. Było pusto, ale głośno. Huk przejeżdżających samochodów zlewał się w jednostajny szum, wystarczyła chwila, by przestał przeszkadzać. Wejścia na hałdę tym razem nie miał kto mi pokazać, ale też trudno było je przeoczyć. Tuż obok ścieżki biegnącej wzdłuż drogi stała opuszczona stróżówka, obok niej poniewierał się obalony szlaban. Na tabliczce ktoś odręcznie napisał: „TEREN KOPALNI, WSTĘP WZBRONIONY”. Przymocowana do starej opony, dzielnie od lat odstrasza potencjalnych gości. Chwilę pokręciłam się u podnóża hałdy, przyglądając się cherlawej zieleni porastającej fałdowania. Z każdą chwilą ogarniała mnie coraz większa niepewność. Może tabliczka, choć tkwi tam dekady, nadal ma moc prawną?
Rozejrzałam się ostatni raz i szybkim krokiem ruszyłam na parking. Szczytu tej hałdy nie zdobyłam.
Fot. Anna Halek, lipiec 2024