W owym czasie było na świecie niewiele miast liczących tyle dusz, ile gasło w takiej bitwie. Doznana męka, całe to dzieło zniszczenia przekracza wielokrotnie zdolność naszej wyobraźni, niepodobna też ogarnąć myślą niebywały nakład pracy – od ścięcia i obróbki drzew, wydobycia i przetopu rudy, a potem kucia żelaza aż po tkanie i szycie żagli – jaki był potrzebny, by zbudować i wyposażyć w większości przecież z góry skazane na unicestwienie okręty[1].

W.G. Sebald, Pierścienie Saturna

Wszyscy się spodziewaliśmy, że coś znajdziemy, ale nikt nie przewidział tak ogromnej skali odkryć. „Jesteśmy niezwykle podekscytowani” – powiedział A., urzędnik Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie. „Ale również przerażeni, że budowa może zostać wstrzymana na dłużej, a prace przeciągną się na lata” – dodał. Na szczęście najczarniejszy scenariusz się nie ziścił, budowę wstrzymano „jedynie” na sześć miesięcy.

Ale zacznijmy od początku.

Lipcowego dnia 2023 roku, podczas wykopów pod jeden z czterech zbiorników retencyjnych na budowie placu Centralnego w Warszawie, koparki natknęły się na „nieznane wcześniej konstrukcje architektoniczne, pozostałości torowiska oraz brukowaną nawierzchnię”[2]. Prace natychmiast wstrzymano, a po kilku dniach na budowie pojawili się przedstawiciele biura Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Niezwłocznie wydali zalecenia dotyczące dalszego postępowania z odkrytym zabytkiem. Mimo czasochłonnych procedur Miasto Stołeczne zdołało w ciągu dwóch miesięcy rozpisać przetarg i wyłonić wykonawcę badań archeologicznych (kto wie, w jakim tempie mielą miejskie młyny, ten rozumie, że dwa miesiące są urzędniczym odpowiednikiem sekundy). Prace archeologiczne rozpoczęły się 25 września i etapami trwały do marca 2024 roku.

Plac Centralny, widok z lotu ptaka
Il. A-A Collective

Realizowany projekt placu Centralnego opiera się na idei łączenia różnych „warstw” historycznych i współczesnych w spójną całość. Odwzorowujemy przebieg dawnych ulic, zarysy przedwojennych kamienic i ich dziedzińców, a na to nakładamy akcenty przestrzenne z okresu socjalizmu: trybunę honorową, kandelabry. Granitowymi płytami z placu Defilad brukujemy obrysy dawnych dziedzińców. Odnawiamy i uzupełniamy nawierzchnię górnej płyty Pałacu Kultury i Nauki.

Na zakończenie łączymy te wszystkie elementy z „warstwą przyszłości”. Wprowadzamy zieleń. Kubatury dawnych budynków będą częściowo odwzorowane przez sto nowych drzew, które zasadzimy na całym placu; ślady po kamienicach przekształcą się w kwietne łąki, a na dawnych dziedzińcach powstaną wyspy z kamienia w morzu zieleni lub rabaty kwietne. Staramy się maksymalnie wykorzystać każdy element odkryty na placu budowy. Dlatego gdy usłyszałem o znaleziskach, natychmiast kupiłem bilet (byłem na wakacjach) i wróciłem do Polski, niemal prosto na miejsce prac.

Bogata historia placu Defilad odzwierciedla burzliwe losy Warszawy w XX wieku. Powstawał w latach 1952–1955. Przed II wojną światową było tu ścisłe centrum stołecznego śródmieścia, gęsto i zwarto zabudowane. Fasady kamienic ciągnęły się wzdłuż ulic Marszałkowskiej, Chmielnej, Wielkiej, Zielnej i Złotej. Po powstaniu warszawskim większość zburzono, a po wojnie komuniści postanowili uczynić z tego miejsca centralny punkt Warszawy, symbol władzy i ideologii Polski Ludowej, część planu przekształcenia miasta w modelową stolicę socjalizmu. W ramach tego projektu wyburzono wiele ocalałych budynków, aby zrobić miejsce głównie pod budowę Pałacu Kultury i Nauki – „daru Stalina dla narodu polskiego”. Gmach zaprojektowany przez Lwa Rudniewa od początku pełnił funkcje reprezentacyjne: był siedzibą instytucji państwowych, centrum kultury i rozrywki.

Plac wokół Pałacu szybko zaczął pełnić ważne funkcje publiczne: organizowano na nim uroczystości, parady i koncerty, umawiali się warszawiacy. Potem z odwilży na odwilż plac pustoszał, u schyłku PRL-u tłumy zgromadziło już tylko jedno wydarzenie: 14 czerwca 1987 roku odprawiono tutaj mszę papieską. Po 1989 roku plac Defilad stracił na znaczeniu, poniekąd bezwładnie przekształcił się w przestrzeń parkingową oraz miejsce handlu – przez wiele lat w sąsiedztwie Pałacu stały legendarne Kupieckie Domy Towarowe. Symbolika miejsca ewoluowała. Pałac, niegdyś kojarzony z PRL-em, uzyskał (co niektórzy uznali za skandal) status zabytku. Nikt jednak nie podważy tezy, że do dziś mocno się trzyma w ścisłej czołówce symboli architektonicznych Warszawy.

Warszawa, plac Defilad. Złota 20/Wielka 9, relikty murów
Fot. Adrian Szczygielski

Na obszarze wyznaczonym pod budowę placu Centralnego stało przed wojną ponad dwadzieścia kamienic. W trakcie badań archeologicznych z 2023–2024 roku odkryto ich fundamenty, piwnice i mury. Archeolodzy odsłonili również brukowane nawierzchnie oraz torowiska dawnych ulic Złotej i Wielkiej – w XVIII i XIX wieku kluczowych szlaków komunikacyjnych miasta. Ulica Złota, niegdyś wiejska droga, awansowała na regularną ulicę przed 1770 rokiem, a już pod koniec XVIII wieku była zabudowana licznymi kamienicami, cegielnią oraz browarami. Proces urbanizacji przyspieszył w XIX wieku; w latach 1868–1870 po obu stronach wyrósł mur kamienic czynszowych. Bruk przetrwał wojenne zniszczenia, potem przykryła go nawierzchnia placu.

Ulica Wielka już nie istnieje. Wytyczona w 1767 roku wraz z ulicą Zielną należała do kluczowych elementów urbanistycznych Warszawy w XVIII wieku – obie drogi ciągnęły się równolegle do ulicy Marszałkowskiej na osi północ–południe. Intensywnej urbanizacji Wielka doczekała się w drugiej połowie XIX wieku, powstało tam wtedy kilkanaście budynków. Archeolodzy odkryli relikty tych kamienic i potwierdzili przypuszczenia co do przebiegu tej ulicy.

Destrukcji po bombardowaniach w 1939 roku oraz powstaniu warszawskim dopełniły na powierzchni rozbiórki pod budowę placu Defilad. Do dziś przetrwała znaczna część fundamentów, piwnic oraz układ murów. Po ich odkopaniu nie zostały rozebrane, śnią pod ziemią sen o dawnej Warszawie.

***

Kiedy po raz pierwszy pojawiłem się na placu po odkryciu fundamentów, nie wierzyłem własnym oczom. Z jesiennego błota i mas gruzu powoli wyłaniały się rude szlaki. Wiły się i zakręcały w obrysy kamienic; wkrótce je odtworzymy. Wzdłuż szerszych murów, pozostałościach po ścianach szczytowych, pyszniła się odkryta i oczyszczona ulica Złota, jej doskonale zachowana nawierzchnia z bazaltowych kostek. Kamieniami o identycznych wymiarach zamierzaliśmy wybrukować zarysy dawnych ulic.

Na etapie przygotowywania konkursu i tworzenia koncepcji projektowej odczytanie takich szczegółowych informacji, mimo ogromnych chęci i intensywnej pracy, było prawie niemożliwe. Źródła mieliśmy znikome, popełniliśmy więc błędy. Biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków poratowało nas precyzyjnymi obrysami dawnych kamienic i ulic. Na mapie (opracowanej przez Pawła Weszpińskiego) załączonej do wybitnej publikacji Barbary Engelking i Jacka Leociaka Przewodnik po nieistniejącym mieście odnalazłem dokładny przebieg granic getta. Pozostałe informacje pozyskiwaliśmy głównie ze zdjęć archiwalnych.

Dopiero po odkryciu dwóch płyt chodnikowych oraz serii granitowych krawężników i rynsztoków dowiedzieliśmy się, że linie dawnych chodników wytyczyliśmy za blisko kamienic. Płyty chodnikowe były przed wojną większe, niż przypuszczaliśmy. Chcieliśmy zaktualizować wymiary poszczególnych elementów w dokumentacji projektowej i mieliśmy pomysł, jak to zrobić, ale tryby machin miejskiej i wykonawczej już ruszyły. Kolejne zamówienia materiałów na przyszły plac były w realizacji.

Wykop pod fundamenty PKiN. W tle budynki, od wyburzenia których na krótko odstąpiono. Pośrodku gmach przy ulicy Siennej 16, maj 1952 r.
Fot. Zdzisław Wdowiński / PAP

Często przed snem wracałem myślami do tej sytuacji. Dlaczego nie dokonaliśmy odkrywek przed rozpoczęciem budowy? Czy to w ogóle było możliwe? Czy nasze interpretacje i odstępstwa w precyzyjnym odwzorowaniu szerokości ulic i chodników oraz wymiarów płyt chodnikowych uznać za naszą licentia poetica? Skoro i tak przykrywamy nawierzchnię dawnych ciągów komunikacyjnych jasnym granitem, a nie czarnym przedwojennym bazaltem (ze względów bezpieczeństwa), czy jest sens kruszyć kopie o zmiany, które w gruncie rzeczy nie wpłyną na ogólną interpretację założenia?

Zastanawiałem się, co by było, gdybyśmy odwrócili cały projekt i zachowali wykopaliska. Ludzie zstępowaliby na głębokość dwóch metrów, na poziom prawdziwej ulicy Złotej, a nie tej odwzorowanej. Ale co z dostępnością? Co z użytecznością i funkcjonalnością placu? Poza tym, do diabła, czy można poprawiać wszystko w nieskończoność? Gdzieś trzeba postawić granicę. Nie da się żyć w nieustającym procesie zmian, aktualizacji i poprawek.

Te rozważania nie dawały mi spokoju przez wiele jesiennych nocy. Jak przystało na kogoś, kto nie potrafi poniechać myśli o pracy nawet podczas odpoczynku, kiedy wreszcie zasypiałem, śnił mi się plac, a na nim w szczególności cegły. Te pełnogabarytowe wciąż trzymała w odkrytych fundamentach stuczterdziestoletnia zaprawa; te luźne, zmielone, połamane, zmiażdżone – pozostałości dawnych murów – wchodziły w skład gruzu, którym zasypano ruiny zburzonych kamienic czynszowych.

Po miesiącach od zakończenia wykopalisk sięgnąłem po lekturę Sprawozdanie z badań archeologicznych przeprowadzonych w latach 2023–2024 na Placu Defilad w Warszawie. Natychmiast zacząłem szukać informacji o cegłach. Nie zawiodłem się. Na stronie 22 znalazłem wypisane sygnatury wydobytych cegieł: K.O (cegielnia Kohena i Oppenheima), JELONKI (cegielnia Schneidera) SW, AO (cegielnia Arona i Berka Oppenheimów, braci Uszera Oppenheima z cegielni K.O), TOW. AKC. PUSTELNIK, ZS MOSZNA, WŁOCHY (strycharstwo na terenie Włoch zapoczątkowane przez Andrzeja Koelichena), AH (cegielnia Arona Halbera za rogatkami Jerozolimskimi)[3]. Prawie połowa tych cegielni należała do Żydów. Jako pierwsza przyszła mi do głowy makabryczna myśl: czy cegły z tych zakładów posłużyły później do wzniesienia muru getta?

Warszawa, plac Defilad. Złota 21/Wielka 7, relikty murów, zdjęcie lotnicze
Fot. J. Anasiewicz

Zastanawiałem się także, jaki wkład miały te cegielnie w budowę Warszawy na przełomie XIX i XX wieku. Ilu Żydów, katolików, prawosławnych układało kolejne rzędy cegieł? Przeważali Polacy czy Rosjanie, a może zdarzali się Niemcy? W jakich warunkach pracowali? Czy odczuwali chociaż minimalną satysfakcję z wkładu w rozrost miasta, czy może zajmowała ich tylko poprawa swojego bytu? Niełatwo żyło się wówczas w Warszawie, zwłaszcza miejskiemu proletariatowi. Wystarczyło kilka lat, by większość ich pracy obrócić w pył. Dzieci i wnuki, już w zupełnie innym systemie politycznym, musiały budować wszystko od nowa, może z ciut większym poczuciem sprawczości i nadzieją na lepsze jutro. Na pewno wiem jedynie, że ich dziadkom nie stawiano pomników.

***

W kolejnych miesiącach, po odkryciu wszystkich fundamentów, archeolodzy oczyszczali piwnice. Natrafiali na coraz bardziej niezwykłe artefakty. Pewnego dnia oprócz zardzewiałych sztućców znaleźli duży zestaw zamkniętych szklanych ampułek i flakoników po perfumach. Po otwarciu z niektórych uniósł się podobno tak intensywny zapach, że przez chwilę czuli się jak w luksusowej drogerii. „Gdzieniegdzie dało się zauważyć […] [że flakony – przyp. Z.B.] są dokładnie poukładane stojąc np. jeden na drugim lub w rządkach – tak więc dotrwały do naszych czasów obecnych w układzie, w jakim ułożono je przed wojną”[4]. Światło dzienne ponownie ujrzały również butelki po medykamentach, kubki, korki kabłąkowe i zestawy wyjątkowych wręcz guzików z tworzywa sztucznego, w przeróżnych formach i kolorach (małe rzepy, kule, kłębki, serduszka, sztuczne kryształy, guziki wypełniane geometrycznymi wzorami).

W okolicach nieistniejącej już narożnej zabudowy ulic Złotej 18 i Wielkiej 8 natrafiono na niestandardowo różnorodną kolekcję numizmatów.

Na 9 rozpoznanych monet, tylko 3 związane są z polskimi systemami monetarnymi: 1/3 talara z 1814 r., 1 grosz z lat 1816–1835, oraz 20 groszy z datą 1923 r. Interesujący jest fakt znalezienia monet z dalekiej zagranicy: francuskie 10 centimes z 1853 r., fińskie 10 pennia z 1905 r., oraz włoskie 10 centisimi z lat 1919–1937. Pozostałe 3 związane z państwami zaborczymi: 10 pfennig z 1900 r., 2 halerze z 1907 oraz 3 kopiejki z 1910[5].

Archeologów szczególnie zafascynowała fińska moneta 10 penni z 1905 roku, czyli wybita w Finlandii pod rosyjskim zarządem. Nominał oraz monogram cara Mikołaja II zapisano alfabetem łacińskim; na rosyjskich monetach z Królestwa Polskiego używano cyrylicy. Francuskie 10 centimes z 1853 roku, z czasów Napoleona III, było mocno zużyte, czyli musiało długo pozostawać w obiegu. Najcenniejszym znaleziskiem jest srebrna moneta 1/3 talara z 1814 roku, wybita na potrzeby Księstwa Warszawskiego – rzadki egzemplarz o dużej wartości kolekcjonerskiej.

Warszawa, plac Defilad. Złota 20/Wielka 9, relikty murów
Fot. J. Mrówczyński

Pod koniec prac zadałem pytanie, co było najważniejszym odkryciem. Archeolog Michał Grabowski przez chwilę gładził brodę i marszczył brwi, po czym odpowiedział, że żaden artefakt nie wybija się kategorycznie ponad inne; najistotniejsze w tych wykopaliskach były ich skala i nagromadzenie znalezisk w jednym miejscu. Pod tym względem plac Defilad, wkrótce plac Centralny, jest rzeczywiście wyjątkowym miejscem na mapie Warszawy.

Gdy w gazetach pojawiły się pierwsze artykuły o odkryciach, wiedziałem, że mogę w końcu podzielić się przemyśleniami z najlepszym przyjacielem. Obaj jesteśmy warszawiakami od urodzenia, uczęszczaliśmy do tych samych szkół i od prawie dwóch dekad jeździmy razem na wakacje, a gdy najdzie nas ochota lub potrzeba, wieczorami wsiadamy do samochodu i niespiesznie przemierzamy stołeczne ulice, rozmawiając o wszystkim – od spraw błahych po transcendentalne. Najczęściej jednak zagłębiamy się w przeszłość: historię, pochodzenie naszych rodzin, wspomnienia. Ulegamy wyjątkowej sile nostalgii, potężnego narzędzia w docieraniu do ludzkich umysłów. Debatujemy też o tym, co minęło bezpowrotnie: czy ma dzisiaj jakiekolwiek znaczenie dla nas, naszego życia, działań i zapatrywań?

„Za ile możesz przyjechać?” – zapytałem. R. od zawsze pasjonował się archeologią. Gdy usłyszał, co chcemy mu pokazać, uwinął się w pół godziny. Po całym dniu kopania, zamiatania i odkrywania archeolodzy zmęczeni wrócili do domów, a my weszliśmy na plac sami. Dwa hektary terenu, a pośrodku fragment odkrytej ulicy Złotej ciągnął się w wykopie przez ponad siedemdziesiąt metrów. Bazaltowa kostka, przez ostatnie siedemdziesiąt lat pogrzebana pod gruzami, teraz lśniła w blasku jesiennego słońca. Cień Pałacu Kultury ciął plac po skosie.

Warszawa, plac Defilad. Zdjęcia wybranych zabytków ruchomych, monety
Fot. J. Mrówczynski

Zeszliśmy na dno wykopu, wyłaniały się przed nami różne artefakt: fragment dawnej płyty chodnikowej, zniszczona płytka ceramiczna, granitowy krawężnik, ceglane fundamenty. Słowa ugrzęzły nam w gardłach – może obaj wyczuliśmy, że ta chwila nie wymagała komentarza, a może każdy pogrążył się we własnych myślach. Mam wrażenie, choć nigdy o tym nie rozmawialiśmy, że myśleliśmy o tym samym – o naszych dziadkach i babciach, może nawet o ich rodzicach, ostatnich spokrewnionych z nami spacerowiczach na tych ulicach. Zastanawiałem się, czy przypadkiem kiedyś się minęli i skinęli sobie w geście grzeczności, lekko unosząc kapelusze, jak to bywa między nieznajomymi, po czym bez słowa ruszyli dalej. Zarazem nie mogłem opędzić się od bardziej ponurych refleksji. Wciąż zdumiewało mnie, jak brutalnie prawdziwa jest rzeczywistość: zniszczenie trwa chwilę, a budowa – niekiedy stulecia. Do głębi poruszała mnie świadomość, że w historii ludzkości każdy wiek przynosił nowe sposoby unicestwiania, lecz akt budowania od tysięcy lat trwa niezmienny – archaiczny, żmudny, długotrwały. Choć nie jest to szczególnie odkrywcza konstatacja, w tamtej chwili uderzyła mnie z całą mocą. Ludzkość zdaje się szamotać w kleszczach między pragnieniem zachowania ciągłości a koniecznością zaczynania wszystkiego od nowa. Właśnie wtedy, silniej niż kiedykolwiek, poczułem głęboki ból tego cyklu. Nagle dotarło do mnie, że go współtworzę: wkrótce postawimy pierwszy kamień na nowym placu.

Warszawa, plac Defilad. Zdjęcia wybranych zabytków ruchomych, cegły i płytki podłogowe
Fot. J. Jędrzejewski