W pierwszym rozdziale książki The Urban Revolution (która, napisana w 1970 roku, zapowiada nadejście społeczeństwa prawdziwie miejskiego) Henri Lefebvre przedstawia ewolucję od miasta politycznego, poprzez handlowe, przemysłowe, aż do prawdziwego „miejskiego Miasta”. Przemysł (produkcja przemysłowa) jest dla Lefebvre’a czymś, co narodziło się poza miastem, co „może być kojarzone z nie-miastem, z nieobecnością lub przerwaniem miejskiej rzeczywistości”1. Przemysł do miasta „przyszedł”, jak drapieżnik zwiedziony zapachem pieniędzy (kapitału), potu i krwi jego mieszkańców. Stosunek Lefebvre’a do miasta przemysłowego jest jednak dialektyczny (w końcu jest on – nieortodoksyjnym, ale jednak – marksistą), miasto przemysłowe zniszczyło resztki miasta handlowego i politycznego, lecz była to „twórcza destrukcja”. W istocie dźwignęła ona miasto na wyższy poziom rozwoju, przygotowując grunt pod critical zone, ten przepowiadany moment w historii, kiedy miejskość stanie się metanarracją podporządkowującą sobie wszystkie inne opowieści (a więc również politykę i gospodarkę).

Zatrzymajmy się jednak na etapie, gdy proroctwa Lefebvre’a jeszcze się nie spełniły (bo być może nigdy do tego nie dojdzie: „Do roku 2000, bez względu na to, czy wybuchnie wojna nuklearna, czy też nie, nasza woda i powietrze będą tak zanieczyszczone, że zagrożone będzie życie na ziemi”2). Miasto przemysłowe jest bytem, co do którego Lefebvre ma wątpliwości, czy w ogóle istniało: „To duch, cień miejskiej rzeczywistości, analiza spektralna rozproszonych i zewnętrznych elementów, zjednoczonych przez swe ograniczenia”3. Ten fragment przywodzi na myśl dużo późniejszą (dojrzale postmodernistyczną) próbę zdefiniowania miasta przez Jamesa Donalda, który uznał je za przedstawienie (reprezentację) różnych porządków, a nie autonomiczną, wydzieloną podmiotowość:

Miasto nie istnieje. Nazywamy tak przestrzeń tworzoną przez historycznie i geograficznie uwarunkowane instytucje, produkowaną i reprodukowaną przez relacje społeczne, poprzez praktyki zarządzania, kształtowaną przez różnorodne sposoby komunikacji, wytwarzaną przez media. Nazywając te różnorodne praktyki „miastem”, nadajemy im spójność i jednorodność. Miasto jest więc po prostu reprezentacją tych wszystkich praktyk i mechanizmów4.

Gdy przyjrzymy się pierwszym miastom przemysłowym, to rzeczywiście były one u swych początków bardziej zakładem, obozem pracy niż miastem.

Chris Evans opisuje życie w Merthyr Tydfil5 w XIX wieku, na początku rewolucji przemysłowej (to tam narodził się ruch robotniczy, tam wybuchło pierwsze rzeczywiście robotnicze – a nie miejskie, jak Komuna Paryska – powstanie), jako niemal całkowicie pozbawione wszystkiego, co kojarzy nam się z miastem i miejskością. Kościół był jedynym budynkiem publicznym, oświetlenie ulic pojawiło się dopiero w drugiej połowie XIX wieku, a nasycenie usługami było bardziej niż żałosne – jeden sklep na 400 mieszkańców, podczas gdy w „normalnych” brytyjskich miastach ta relacja wynosiła około 1:100 i lepiej. W mieście (?), ówczesnym centrum produkcji przemysłowej świata, nie było szkół, budynków ani przestrzeni rekreacyjnych, innych budynków o funkcjach publicznych. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy była dramatyczna bieda większości mieszkańców, pracowników (przy równoczesnym olbrzymim bogactwie wąskiej grupy właścicieli).

Czy przykład Merthyr Tydfil (ale również innych miast rewolucji przemysłowej) jest wystarczającym dowodem potwierdzającym tezę Lefebvre’a o nie-miejskości przemysłu? Wróćmy na chwilę do The Urban Revolution. Lefebvre opisuje mechanizm przejścia od miasta politycznego do handlowego – handel i handlarze znajdowali się poza miastem politycznym, funkcjonowali według odmiennej (autonomicznej) logiki, ich sukces związany był z byciem swego rodzaju „wolną resztką”6, „dziurą w całym”. Czym jest owa „dziura”?

Po pierwsze, odwołuje się do intuicyjnego wyobrażenia przestrzeni bez specjalnego przeznaczenia – miejsca pod mostem, pasa trawy przy drodze, pozostałości po niedokończonej inwestycji itp. – czy do potencjalności. Po drugie, nawiązuje do Cioranowskiego rozumienia pustki jako nie-bytu przerywającego ciągłość. Tu ważniejsze jest jednak funkcjonalne, a nie ontologiczne znaczenie owej pustki – ważne, co ona robi (zakłóca, przerywa, blokuje), a nie czym jest. Wreszcie po trzecie, „dziura” nawiązuje do idei pustki (void) w rozumieniu Alaina Badiou, czyli Realnego poza Reprezentacją. Taka „dziura” to nadmiar, a nie brak. Nadmiar, do opisania którego nie ma (jeszcze) języka, narracji. „Dziura w całym” jest więc przestrzenią częściowo hipotetyczną, której ostateczna aktualizacja, weryfikacja następuje post factum. Jest to jednak równocześnie przestrzeń jak najbardziej rzeczywista. W planie obowiązującego paradygmatu / narracji ważne są dwie pierwsze cechy „dziury”, w planie rewolucji, zmiany, pojawia się trzecia. Nie mamy tu jednak do czynienia z biernym oczekiwaniem na Wydarzenie, któremu będziemy mogli „zawierzyć”, lecz raczej z wyzwaniem „wolności kreacji”. Nadmiar „dziury w całym” jest więc zadaniem znalezienia nowej narracji, po inżyniersku powiedzielibyśmy – nowego zastosowania7.

Handel i handlarze także – przez swą mobilność (i jak pisze Lefebvre: „możliwość swobodnej penetracji miasta”) – byli w mieście czymś, co przywodzi na myśl rozróżnienie Carla Schmitta na reżimy lądowe i morskie8. Logika morskiego porządku zostaje przez Schmitta utożsamiona z liberalno-demokratycznym kapitalizmem, przede wszystkim w wydaniu amerykańskim, co wiąże się ze swobodą i aterytorialnością handlu, a jeszcze bardziej ze współczesnym swobodnym przepływem spekulacyjnego kapitału (do czego wrócimy w dalszej części tekstu).

Przemysł, który „skolonizował” i przemienił miasta, może więc być również widziany jako wolna resztka, dziura w całym, jednak w przeciwieństwie do handlu, jego istnienie było mocno związane z określoną lokalizacją (pamiętajmy jednak, że również miasto handlowe powstało, gdy handel został „uziemiony”, a handlarze stali się mieszczanami). Przemysł i miasto przemysłowe jest (było) więc bytem terytorialnym, „lądowym”. To sprawia, że miasto przemysłowe ma charakter konserwatywny, lecz ten konserwatyzm należy rozumieć specyficznie – jako swego rodzaju spowolnienie rozwoju, przewidywalność i wzmocnienie takich struktur społecznych, jak rodzina czy wspólnota lokalna. To konserwatyzm fordyzmu i państwa opiekuńczego (a więc konserwatyzm socjaldemokracji i chadecji, a nie radykalnej – szczególnie współczesnej – prawicy). Konserwatyzm, pod który dynamit podłożyły najpierw ruchy nowej lewicy wyrosłe z dziedzictwa maja ’68 (The Urban Revolution Lefebvre’a jest oczywiście rezultatem maja i istotną częścią jego dziedzictwa), a potem „rewolucja konserwatywna” lat 80. i ekscesy neoliberalizmu.

Cofnijmy się jednak do pierwszej połowy XX wieku, do czasów, gdy społeczeństwo i miasto przemysłowe wydawały się triumfującą rewolucyjną zmianą. Niech przewodnikiem po tym wyobrażonym (nigdy nie zaistniałym) świecie będzie Robotnik. Panowanie i forma bytu Ernsta Jüngera9.

Robotnik… to niezwykła książka, niezwykły jest też fakt, że nigdy nie została przetłumaczona na język angielski. Czytając Robotnika…, można mieć poczucie lekkiej schizofrenii, z jednej strony dzieło to uchodzi za profetyczną wizję nowoczesnego społeczeństwa, z drugiej trudno zapomnieć, że zostało wydane na rok przed dojściem do władzy nazistów, a sam Jünger był związany z intelektualnymi kręgami niemieckiej rewolucji konserwatywnej (z lat 30. XX wieku, zupełnie innej niż ta z lat 80. i 90.). Mimo że trudno go wprost powiązać z reżimem hitlerowskim, trudno też uznać go za zadeklarowanego antyfaszystę. Bliskość autora i myśli faszystowskiej jest w kontekście rozważań dotyczących miasta przemysłowego bardzo ważna. Specyfika struktury gospodarki Trzeciej Rzeszy uwypukla istotne aspekty fenomenu miasta przemysłowego. Pokazuje, że tak naprawdę nie ma znaczenia, w jakim ustroju miasto przemysłowe istniało – czy była to kapitalistyczna Ameryka czy komunistyczny Związek Radziecki. Tym, co wyróżnia miasto przemysłowe, jest swego rodzaju „transcendentny organicyzm”.

W klasycznej pracy The Structure of the Nazi Economy Maxine Yaple Sweezy10 pokazuje zupełnie niesocjalistyczną (jak po partii Narodowych Socjalistów można by się spodziewać), lecz kapitalistyczną (czy wręcz burżuazyjną, a nawet neoliberalną, choć użycie tego terminu jest oczywistym anachronizmem) strukturę gospodarki – nastawionej na wzmacnianie prywatnego kapitału (o „nazistowskiej prywatyzacji” jako pierwowzorze współczesnej polityki neoliberalnej bardzo ciekawie pisał Germà Bel11), na rozwijanie wielkiego przemysłu (również rolnego) kosztem małych gospodarstw rodzinnych czy małych zakładów. W kontekście książki Jüngera kluczowa jest opinia Gerharda Schulza: „Zamiast wielu celów ekonomicznych, państwo przyjęło jeden – totalnej mobilizacji całego narodu do totalnej wojny”, wyrażona w książce Die nationalsozialistiche Machtergreifung12. Totalna mobilizacja jest jednym z podstawowych pojęć, które Jünger wprowadził do współczesnej myśli społeczno-politycznej13. Dla potrzeb tego tekstu najważniejsza jest konstatacja o umiejscowieniu struktury porządkującej i nadającej sens miastu przemysłowemu (produkcji przemysłowej) poza nim samym. Teza, jaką stawiam, brzmi: miasto przemysłowe istnieje nie poprzez przemysł, lecz poprzez nadanie mu znaczenia wykraczającego poza produkcję. To ów „transcendentny” sens tworzy miasto przemysłowe, a nie prosta obecność przemysłu w mieście. Transcendentny porządek był obecny w postaci totalitarnych struktur Trzeciej Rzeszy, w postaci „wojennego komunizmu”, amerykańskiego New Deal, a także w postaci państwa opiekuńczego jako próby budowy prawdziwie inkluzywnego, zintegrowanego społeczeństwa. Miasto przemysłowe – podobnie jak dzisiejsze miasto neoliberalne – jest rezultatem określonej wizji politycznej opartej na pewnych wartościach (ideach).

Jünger opisuje społeczeństwo nowoczesne jako społeczeństwo pracy, w którym to właśnie ona jest „formą bytu”. Nie istnieje nic, co nie jest pracą, i nie istnieje nikt, kto nie pracuje. Praca niweluje różnice i znosi hierarchie: „Wszystkie decydujące rozkazy mobilizacyjne nie biegną z góry w dół, ale jawią się jako rewolucyjny cel, co czyni je tym skuteczniejszymi”14; likwiduje demokrację jako wybór i zastępuje ją „demokracją czynu”: „Akceptacja dokonuje się za sprawą czystego uczestnictwa, a więc przez udział w głosowaniach, niezależnie od tego, która partia zwycięży”15. Junger kwestionuje również wolność jako przywilej jednostki. Co ciekawe, podaje w wątpliwość nie tylko pojęcie jednostki, ale również masy jako zbioru jednostek: „Ruchy mas straciły swój nieodparty czar wszędzie, gdzie napotykają postawę zdecydowanego oporu – podobnie jak w dwóch, trzech starych żołnierzach za funkcjonującym karabinem maszynowym nie wzbudzał obaw meldunek, że naciera na nich cały batalion. Masa nie jest dziś zdolna do natarcia, nie jest nawet zdolna do obrony”16. Robotnik… jest wizją totalną, ale jest to totalność inkluzywna (niekoniecznie totalitarna), nikt nie jest odrzucony ani wywyższony, bo każdy jest fragmentem wielkiej maszynerii: „Człowiek to źródło naturalnego bogactwa i żaden państwowy plan nie będzie doskonały, o ile nie potrafi czerpać z tego źródła”17 (oczywiście w tym kontekście Trzecia Rzesza ze swą ideologią rasy panów i praktyką obozów koncentracyjnych NIE jest realizacją wizji Jüngera). Świat Robotnika… nie jest światem klas ani narodów (choć Jünger widzi awangardę tego świata w Niemcach), nie jest też światem zysku i eksploatacji: „Inicjatywa prywatna stanie się akceptowalna w momencie, gdy uzyska rangę specjalistycznego charakteru pracy – innymi słowy: gdy będzie objęta kontrolą w obrębie szerszego procesu”18. Świat Robotnika… to świat planu i wyższego celu. Jest to świat, w którym wszystko ma swoje znaczenie – kontrola nie przychodzi „z góry”, nie istnieje instytucjonalny Wielki Brat czy nawet Urząd Nadzoru i Kontroli. To forma bytu, logika istnienia nadaje temu światu sens: „Każdy ruch ręką, choćby czyszczenie stajni z gnojówki, ma swoją rangę, o ile nie odczuwa się go jako abstrakcyjnej pracy, ale dokonuje się w obrębie większego i sensownego ładu”19.

Historycy, tacy jak Hugh Trevor-Roper czy Berenice A. Carroll (autorka pracy Design for Total War20), z pewnym zaskoczeniem konstatują ów brak totalnej kontroli gospodarki, „zastąpionej” totalitarną formacją społeczno-polityczną. I okazuje się, że to owa zewnętrzna wobec gospodarki kontrola ma dominujące znaczenie. Zgodzę się więc z obserwacją Lefebvre’a o zewnętrzności czynnika zmiany (czy był nim handel, czy przemysł) wobec miasta, jednak nie zgodzę się z zakładaną przez niego immanencją owej „ostatecznej formy miasta” jako czymś pożądanym. Obecnie istniejący model neoliberalnej urbanizacji jest do pewnego stopnia koszmarną wersją wizji Lefebvre’a. Koszmarną, ponieważ domkniętą, a przez to martwą. Współczesne postprzemysłowe (ale również postkreatywne i ogólnie POSTwszystko) miasto jest martwym modelem, modelem, w którym Tanatos odniósł ostateczne zwycięstwo. Nie zgodzę się również z kwestionowaniem przez Lefebvre’a istnienia miasta przemysłowego jako spójnego podmiotu – jak starałem się pokazać powyżej, miasto przemysłowe (ale nie „przemysł w mieście”) jest wyjątkowo spójnym projektem społeczno-gospodarczym, by to jednak zrozumieć, należy wyjść poza miasto i zobaczyć je w szerszym kontekście.

Książka Jüngera rozpoczyna się od rozważań nad mieszczańską próbą zdławienia Robotnika, ukształtowania go na mieszczańską modłę. Der Arbeiter… jest pieśnią o świecie, w którym Mieszczanin przegrał, w którym totalność pracy zakwestionowała wszystkie inne logiki. Nasz świat oczywiście nie jest tym wieszczonym przez Jüngera – wręcz przeciwnie, Mieszczanin zwyciężył Robotnika, upodlił go i zniszczył. W tym kontekście możemy w końcu zadać pytanie: czy również miasto przemysłowe jest martwą ideą? Czy reindustrializacja jest tylko fantazją z innego czasu, z innego świata?

Dyskusja o reindustrializacji rozpoczęła się w krajach Europy Zachodniej i USA w zasadzie dopiero kilka lat temu (uznałbym rok 2010 za przełomowy), gdy kryzys 2008 roku uświadomił (przynajmniej niektórym) bankructwo modelu rozwoju miast opartego na spekulacji nieruchomościami i płynnym kapitalizmie. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z kompromitacją modelu, który obowiązywał przez ostatnie 20–30 lat, wciąż pozostaje kwestią dyskusyjną (neoliberalizm jest może martwy jako teoria, ale wciąż niepokojąco żywy jako praktyka), faktem jest jednak rosnące zainteresowanie alternatywnymi sposobami stymulowania rozwoju miast. Jednym z nich jest właśnie reindustrializacja.

Termin ten może być jednak rozumiany na wiele sposobów i niekoniecznie musi dotyczyć miast. Dlatego też wolałbym mówić o Mieście Przemysłowym 2.0 lub o modelu miasta neo-przemysłowego – sam powrót przemysłu do miast nie ma tu kluczowego znaczenia (wiele polskich miast znaczną część budżetu wciąż zawdzięcza bezpośrednio i pośrednio istniejącemu w nich przemysłowi), ważniejsze jest umocowanie przemysłu w strukturach społeczno-ekonomicznych miasta. Dobrze tłumaczy to Sarah Crean na przykładzie Nowego Jorku (miasta o przytłaczającej dominacji rynku finansowego oraz rynku nieruchomości), wskazując na powstające sieci powiązań pomiędzy różnymi aktorami biorącymi udział w produkcji przemysłowej – od przedstawicieli klasy kreatywnej, a więc projektantów i inżynierów, poprzez wytwórców do konsumentów21. Również na poziomie instytucjonalnym tworzą się sieci łączące różnych producentów, dostawców, dystrybutorów i konsumentów. Ta cecha produkcji przemysłowej – tworzenie więzi – w interesujący sposób łączy się ze współczesną obsesją sieci i społeczeństwa sieciowego. Budowanie struktur wzajemnych zależności jest również najważniejszą cechą współczesnego myślenia o przemyśle i produkcji, bazującego na ekologii przemysłowej lub tak zwanej circular economy. Zasada jest w gruncie rzeczy banalnie prosta – odpady pewnych procesów przemysłowych mogą być cennym surowcem (półproduktem) w innych. Zamiast więc wyrzucać (co na dodatek generuje koszty utylizacji), lepiej porozumieć się z innym zakładem i nawzajem sobie pomóc. Oczywiście nic nie odbywa się tak łatwo, lekko i przyjemnie, jak brzmi w teorii, i nie jest przypadkiem, że największe sukcesy ekologia przemysłowa odnosi w krajach o dużej kulturze współpracy (jak na przykład Dania, z najważniejszym przykładem w Kalundborg, Szwecja, a za Atlantykiem Kanada) lub też w krajach o antyindywidualistycznych reżimach politycznych, jak Chiny czy ostatnio… Kuba (gdzie rozwiązania ekologii przemysłowej wprowadzają i testują naukowcy z Kanady). Produkcja oparta na ideach circular economy nie jest łatwa i oprócz innowacji technologicznych (nie wszystko można zastosować wprost, bez zmian w technologii produkcji) wymaga również umiejętności negocjacji – omijania przeszkód prawnych. Jednakże wysiłek wydaje się opłacalny, nie tylko z przyczyn finansowych, ale właśnie ze względu na wymuszane innowacje – zarówno technologiczne, jak i społeczne i prawne.

Najistotniejsza jest jednak antyindywidualistyczna i inkluzywna perspektywa, zmieniająca nie tylko relacje pracy, ale w istocie przebudowująca społeczeństwo. W polskim kontekście nie dziwi brak specjalnego zainteresowania ideami ekologii przemysłowej, choć z drugiej strony jestem w stanie podać przynajmniej jeden przykład, że nie jest aż tak źle.

Wraz ze studentami programu magisterskiego (Master of Architecture) w Plymouth University, w roku akademickim 2012/2013, na zaproszenie Stowarzyszenia na rzecz Rozwoju Ursusa pracujemy nad projektami dla tej dzielnicy. Tym, co wyróżnia Ursus, jest przemysł wciąż funkcjonujący na terenach byłych zakładów produkcji traktorów. Być może dzięki pamięci o przynależności do większej całości, swego rodzaju śladowi, działające na terenie Ursusa przedsiębiorstwa współpracują z sobą na zasadach, które przypominają – do pewnego stopnia oczywiście – zasady ekologii przemysłowej. Jest to współpraca wciąż bardzo ograniczona, niewymuszająca innowacji, daleka od inkluzywnego otwarcia na mieszkańców dzielnicy (a więc wyjścia poza logikę przemysłu w kierunku logiki miasta przemysłowego), niemniej istniejąca i mogąca stanowić podstawę dla dalszego rozwoju. W dyskusji o nowej wersji miasta przemysłowego musimy powrócić do rozważań dotyczących „dziury w całym” oraz terytorialnego umocowania poszczególnych aktorów rozgrywającego się w Ursusie dramatu. Mamy tam bowiem do czynienia z konfliktem pomiędzy pozostałościami miasta przemysłowego 1.0 (funkcjonujące przedsiębiorstwa) a logiką miasta opartego na spekulacji nieruchomościami (w postaci dewelopera, który jest właścicielem około jednej trzeciej terenu i planuje wybudować tam osiedle mieszkaniowe). Dwójka studentów – Chris Turner i Dan Green – trochę nawiązując do Lefebvre’a22, a trochę do Deleuze’a – przeanalizowała tereny Ursusa z punktu widzenia ekonomii władzy, wpływu. Odwołali się do trzech – współistniejących tam – porządków ekonomicznych: do resztek gospodarki opartej na uprawie ziemi (dziś to przede wszystkim działki przydomowe, zlokalizowane na północ od terenów byłych zakładów Ursus), do resztek miasta przemysłowego (wspomniane wyżej działające zakłady) oraz do gospodarki opartej na mobilnym kapitale (deweloper mieszkaniowy). Te trzy logiki funkcjonują w zupełnie innej relacji do ziemi, a także mają diametralnie różne znaczenie w stosunkach władzy (oczywiście pozwalam sobie tutaj na pewne uproszczenie – realnie istniejący aktorzy gospodarczy funkcjonują na kilku poziomach, jednakże jeden z nich jest dominujący i na nim postanowiłem się skupić). „Przywiązanie do ziemi”, rodzaj radykalnej terytorializacji, jest oczywiście największe w wypadku produkcji rolnej, znaczenie tych aktorów w relacjach współczesnej władzy miejskiej zaś tak małe, że można by je zignorować. Jednakże produkcja żywności może mieć decydujące znaczenie w budowaniu podmiotowości miasta, dlatego też Turner i Green włączyli postrolnictwo do swojego modelu.

Równie terytorialne jest znaczenie pozostałości miasta przemysłowego – ze względu na budynki oraz infrastrukturę (drogi, kable, rury). Istniejąca na terenie byłych zakładów Energetyka Ursus jest tu najlepszym przykładem – bez rur dostarczających ciepło do mieszkań czy kabli zasilających w energię elektryczną inne zakłady jest – niczym. Zupełnie inna jest pozycja dewelopera. Jego „moc” bierze się z posiadanego kapitału, ze zdolności kredytowej, z dostępu do mediów i umiejętności wpływu na władzę (zmiana sposobu zagospodarowania z przemysłowego na mieszkaniowy radykalnie podwyższa wartość gruntu). Moc dewelopera jest więc mocą „morską” (lub „powietrzną”, by trzymać się metafor używanych przez Schmitta), podczas gdy moc przemysłu jest wciąż telluryczna. Te różnice przekładają się na stosunek do miejsca, do miasta, na siłę relacji pomiędzy danym aktorem ekonomicznym a istniejącymi strukturami społecznymi. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że im bardziej telluryczny aktor, tym jego znaczenie dla miasta jako podmiotu jest (lub też powinno być) większe. Aktor, którego globalna moc pochodzi z „morza, powietrza”, jest w gruncie rzeczy „agentem obcego wpływu”. Różnica mocy dotyczy również „wpięcia się” w struktury wyobraźni, w jakich funkcjonują mieszkańcy miasta. Przemysł jest kojarzony z brudem, smrodem i przeszłością; mieszkania – szczególnie okraszone wizją klasy kreatywnej, pracującej w domu na swoich lśniących MacBookach – kojarzą się z wysokim statusem, pieniędzmi i przyszłością. Ta synchronizacja z powszechną wyobraźnią (która też przecież nie powstaje ot tak, lecz jest budowana przez kulturę popularną i media) jest bardzo ważnym, choć często ignorowanym, elementem władzy jako mocy wpływania na rzeczywistość.

Jak starałem się wykazać, miasto przemysłowe (w przeciwieństwie do miasta, w którym jest przemysł) jest spójnym projektem społeczno-gospodarczym, wzmacniającym, czy wręcz konstytuującym, podmiotowość miasta, rozumianego jako koherentna narracja wiążąca mieszkańców, instytucje, przestrzeń, aktywności i wszystko, co w mieście materialne. Miasto przemysłowe nie może jednak istnieć samo z siebie, musi być ustanowione i podtrzymywane przez zewnętrzną (transcendentną wobec materialnego miasta) ramę polityczno-społeczną i kulturową. Niekoniecznie myślimy tu o zewnętrzu w sensie terytorialnym (państwo lub struktury ponadpaństwowe), ale przede wszystkim o celu lub wizji, która przekracza miasto i nadaje mu nieimmanentny cel. Miasto przemysłowe, szczególnie w perspektywie circular economy (a więc projektowane przeze mnie Miasto Przemysłowe 2.0) jest również przeciwieństwem miasta współczesnego, opartego na skrajnie indywidualistycznej filozofii konkurencji i współzawodnictwa.

Jest więc to miasto oparte na przezwyciężaniu egoizmów, na budowie nowej, inkluzywnej (choć niekoniecznie demokratycznej w takim znaczeniu, jakie zwykliśmy temu słowu dziś nadawać) wspólnoty. Jeśli miałbym wybierać, to zdecydowanie wolałbym, by to jednak Robotnik… Ernsta Jüngera, a nie The Urban Revolution Henriego Lefebvre’a, był (wciąż) książką profetyczną. Historia się nie skończyła, neoliberalizm był tylko chwilową aberracją, wszystko jest jeszcze przed nami – musimy tylko sięgnąć myślą i czynem poza tu-i-teraz. Rewolucja ma zawsze korzenie w transcendencji.