1
Mchy, latający dywan lasów i łąk, wspaniale uszczelniają przestrzenie między elementami drewnianych ścian. Mszenie jest archaiczną – choć popularną jeszcze w XX wieku – metodą zabezpieczania drewnianego wnętrza przed utratą ciepła. Mech sprawdza się jako materiał izolacyjny, a jednocześnie umożliwia odpowiednią cyrkulację w ramach mikrowentylacji. Powszechnie stosowano go do uszczelniania różnych obiektów architektury drewnianej, a nawet łodzi. Drewno i mech rezonują z temperaturą i wilgotnością powietrza, więc wykonana z tych materiałów budowla elastycznie dopasowuje się do warunków otoczenia. Technologia mszenia pochodzi z czasów, gdy domy się stawiało, a nie budowało. Źródła do badania historii budownictwa w niewielkim stopniu oddają znaczenie kunsztu ciesielskiego dla naszych przodków. Mszenie było do tego stopnia oczywistym i niezbywalnym gestem budowlanym, że zarówno technologiczne opracowania z zakresu historii powstawania obiektów z drewna, jak i etnograficzne opisy praktyk budowlanych poprzestają na lakonicznej informacji, że mszono. Nie wszędzie ludzie mieli taki sam dostęp do mchu, więc sięgano po różne sposoby uszczelniania: słomą, trawą, wiórami, gliną, ściśle związane z lokalnymi uwarunkowaniami. Współcześnie z powodu nikłego zapotrzebowania właściwie nie istnieją już specjaliści od mszenia.
Mech, a konkretnie jego gatunki wykazujące się sprężystością, był pozyskiwany z lasów sosnowych, pastwisk, łąk. Istotnym tłem gospodarowania mchem była (i jest) jego dostępność. O miejsca, z których pozyskiwano mech, często toczyły się spory między użytkownikami a właścicielami (dostęp określało między innymi prawo serwitutów, zapis wywodzący się z czasów feudalnych; dotyczył możliwości korzystania z łąk, pastwisk i lasów przez osoby niebędące właścicielami). W połowie XIX wieku w Galicji pozyskiwanie mchu, powszechny element praktyk gospodarczych, uregulowano prawnie. W 1971 roku w Polsce zakazano zbioru mchu na terenie Lasów Państwowych („kto w nienależącym do niego lesie zbiera mech lub ściółkę […] podlega karze grzywny lub nagany”1); rozporządzeniem z 1998 roku złagodzono rygorystyczne prawo i obecnie można pozyskiwać mech na małą skalę, do indywidualnych celów gospodarczych, pod warunkiem że dany gatunek nie jest pod ochroną. Do mszenia najczęściej wykorzystuje się fałdownik i rokietnik. Jeśli ktoś decyduje się na użycie mchu, ma obowiązek wystąpić o formalną zgodę do właściciela gruntu bądź stosownego urzędu, najczęściej nadleśnictwa; nie muszą tego robić właściciele lasów lub innych miejsc występowania mchu. Kępy mchu należy zbierać wybiórczo, aby w kolejnych cyklach wegetacyjnych mszaki ponownie się rozrosły w swoich siedliskach; nie wolno używać metalowych grabi, bo niszczą warstwę ściółki. Zebrany mech suszy się na płachtach na słońcu lub w suchym pomieszczeniu. Można go przechowywać nawet kilka lat w workach z materiału przepuszczającego powietrze. Do ocieplenia drewnianego domu o wymiarach pięć na dziesięć metrów, parterowego z poddaszem, o standardowej wysokości, potrzeba około czterech metrów sześciennych mchu, co objętościowo odpowiada około osiemdziesięciu workom o pojemności pięćdziesięciu litrów każdy2.
Mszenie polega na ubijaniu mchu w przestrzeniach między belkami dowolnym narzędziem o nieostrych krawędziach i dobrze leżącym dłoni (bywa nazywane trzósłem, tak samo jak element pługu). Mech powinien być suchy, ale nadal elastyczny (przed użyciem skrapia się go wodą, jak pranie przed maglem). Porcje mchu nabiera się garścią i utyka w szparach między belkami, także przy oknach i drzwiach. Mszenie można wykonywać wyłącznie ręcznie, jest to zajęcie czasochłonne, jako że budynek trzeba omszyć zarówno z zewnątrz, jak i od środka. Dużą uwagę należy poświęcić starannemu ubiciu mchu w szczelinach o wystarczającej szerokości, te zbyt wąskie rozpiera się klinami. Zbywający, zbyt obficie nałożony mech obcina się siekierką. Utkane mchem szczeliny niekiedy zabezpiecza się warstwą gliny; dla jej zagęszczenia można dodać trawę i plewy.
Ślady tej technologii nadal są obecne w krajobrazie Podkarpacia. W wielu wsiach stoją kilkudziesięcioletnie albo i starsze domy lub inne budowle niegdyś omszone i pociągnięte gliną. Materiały do uzupełniania ubytków zazwyczaj są dostępne w najbliższej okolicy, tyle że umiejętność naprawy tego rodzaju budynków jest współcześnie wyrafinowaną umiejętnością konserwatorską. Proces mszenia najlepiej zakończyć, zanim budynek osiądzie i szczeliny się zacieśnią. Niekiedy mech układano na belkach w miarę postępu budowy, wówczas materiał uszczelniający był dociskany kolejną warstwą budulca.
2
Wychowałam się w drewnianym, omszonym domu. Uszczelnienie miał zabezpieczone gliną, nie był oszalowany, w niektórych miejscach od wewnątrz naturalne zbrojenie dla tynku wykonano z warstw trzciny. Z czasem ceramiczną dachówkę zastąpiono blachą. Dom z lat 30. XX wieku stoi w Tarnobrzegu, w dawnym sztetlu nad Wisłą. Miasto się rozrosło, zwłaszcza po odkryciu w 1953 roku złóż siarki, wchłonęło między innymi Dzików, wieś z siedzibą rodu Tarnowskich. Przez kilka dekad było miastem wojewódzkim, ciągnęła do niego ludność z całej okolicy. Według przyjętej i obowiązującej terminologii etnograficznej tamtejszych mieszkańców nazywano Lasowiakami. W 1958 roku dom zakupili moi dziadkowie pochodzący z oddalonego o dwadzieścia kilometrów leśnego przysiółka. Od kilkunastu lat jest wykorzystywany na cele inne niż mieszkaniowe.
W latach 2014–2017 roku zrealizowaliśmy rodzinne przedsięwzięcie polegające na przeniesieniu drewnianego domu (z 1937 roku) z Równego pod Krosnem do maleńkiej lasowiackiej wsi w okolicach dawnej Puszczy Sandomierskiej. Stanął na ziemi należącej w przeszłości do mojej praprababki Marii Obary (około 1860–1925). Udało nam się tego dokonać, bo poradziliśmy sobie z największym wyzwaniem: zdobyliśmy kontakt do ekipy ciesielskiej, a ona przyjęła zlecenie. Pomogli nam pracownicy Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej. Instytucja ta dba o zabytki architektury drewnianej i prowadzi wiele prac terenowych. Dom stawiał Józef Margosiak, szef grupy orawskich cieśli. Fachowcy zasugerowali, by do uszczelniania użyć kiczek – powiązanych w warkocze niewielkich porcji wełnianki, czyli wiórów drewna świerkowego. Rozwiązanie to często jest stosowane w nowych budynkach z bali, ale chcieliśmy korzystać z lokalnego materiału. Przed laty zbierano mech w najbliższej okolicy, na leśnych działkach, i nie ulegało wątpliwości, że powinniśmy postąpić tak samo; niestety, wiedza o tym, jak się za to zabrać, przepadła. Z pomocą przyszedł etnobotanik Łukasz Łuczaj. Miał tego rodzaju doświadczenia budowlane i podzielił się nimi. Dostaliśmy od niego cenne wskazówki nie tylko na temat właściwych gatunków mchu (wykorzystaliśmy przede wszystkim łatwo dostępny rokietnik), ale i postępowania z nim. Co jednak najważniejsze, pośredniczył w kontaktach między nami a Ferdynandem Kaszykiem (1948–2020), mechooptykiem z Pietruszej Woli na Pogórzu Dynowskim, wsi zamieszkiwanej niegdyś przez ludność rusińską.
W trakcie wizyty zapoznawczej ustaliliśmy zakres prac. Zorganizowaliśmy je następująco: dzwoniliśmy do Łukasza Łuczaja, a on pytał pana Ferdka o możliwość przyjazdu (bezcenny fachowiec nie miał telefonu); każdorazowo po uzgodnieniu terminu przywoziliśmy pana Kaszyka do nas, mechooptyk mieszkał przez kilka dni w okolicy budowy, pracował, a potem go odwoziliśmy. Po kilku tygodniach dom był omszony. Użyliśmy mchu pozyskanego wcześniej w naszych dwóch lasach. Zbieraliśmy mech zgodnie z wszelkimi zasadami, by na miejscu wyrwanych kęp mogły wyrosnąć nowe. W przeszłości pozyskiwaniem mchu, jak lakonicznie podają niektóre źródła, na ogół zajmowały się kobiety i dzieci. U nas wyglądało to tak samo: moje córki, wtedy siedmioletnia i dziesięcioletnia, sprawnie wsparły moją mamę. Potrzebowaliśmy napełnić przynajmniej kilkadziesiąt worków, więc przez kilkanaście tygodni każdą wolną chwilę spędzały przy zbiorach. W miejscach, gdzie kilka lat temu zebraliśmy mech, dawno wyrósł nowy, a materiał, którym Ferdynand Kaszyk omszył dom, trzyma się znakomicie. Wspominam niezwykłe doświadczenie budowy bez stali i betonu (choć zrobiliśmy betonową wylewkę). Obserwujemy, jak budynek pracuje: osadza się i reaguje na warunki atmosferyczne, zmienia się wraz z porami roku. Sprężystość drewna i mchu współgrają z sobą.
3
Etnograf Franciszek Kotula (1900–1983) pochodził z Głogowa Małopolskiego. W tej rodzinie wszyscy byli cieślami: ojciec Walenty, dziadek Jan, pradziadek Marcin i kilku braci. Kotula wnikliwie opisał technikę i rytuały związane z powstawaniem domów z drewna w obszarze oddziaływania kultury lasowiackiej3, próżno jednak szukać w jego opracowaniach wzmianek o mszeniu. Czynność ta przynależy do kategorii wiedzy ucieleśnionej, uzupełnia spektakularne dokonania budowlane, jest domyślnym elementem całości drewnianej budowli. Do XX wieku każdy drewniany budynek mieszkalny między Rzeszowem a Sandomierzem, a także na Pogórzu Karpackim, był omszony. Walenty Kotula (zm. 1952) posiadł wiedzę umożliwiającą stosowanie skomplikowanych rozwiązań technicznych, i to na opisie jego profesji skupił się syn, uwzględnił również obyczaj towarzyszący powstawaniu budowli, będący wyrazem więzi ludzi z danym miejscem. Opisał sieć relacji, którą wspólne stawianie domu wzmacniało i poszerzało, stosunek do wykorzystywanych materiałów i stosunek do narzędzi: piły, siekiery, dłuta i topora. Franciszka Kotulę interesował też duchowy aspekt stawiania domu z drewna, uchwytny i zrozumiały jeszcze w czasach aktywności zawodowej tego badacza. Opisując ciesielskie prawa i magię przynależną tym praktykom, wydobył istotny wątek skutecznego sposobu tworzenia miejsca nadającego się do życia; przekształcano je z pomocą technicznej wirtuozerii cieśli i traczy, ich dogłębnej znajomości świata drzew i możliwości, jakie on stwarza. Przestrzegano zasad umiarkowanego korzystania z dostępnych zasobów. Uwarunkowania geograficzne –duża powierzchnia leśna, gleby bielicowe i piaszczyste – powodowały, że gospodarka regionu opierała się nie na rolnictwie, lecz na związkach z lasem. Las był punktem odniesienia, areną codzienności. Puszcza Sandomierska i jej obrzeża, geograficznie wyizolowana część wschodniej Małopolski, do końca xviii wieku trwały w duchowym synkretyzmie, który uwidaczniał się w wielu elementach życia codziennego, folklorze i lokalnych praktykach leczniczych. Dawał o sobie znać także na poziomie kształtowania i wytwarzania przestrzeni.
Drewniane budynki na fotografiach w publikacjach Franciszka Kotuli są omszone, część pokrywa strzecha z żytniej słomy. Ignacy Tłoczek (1902–1982), znawca drewnianych technologii, historyk architektury i urbanista, uważał ten sposób poszywania dachów za specyficzny dla regionu, swego rodzaju artystyczną umiejętność. Walory krycia słomą (doskonała izolacja termiczna w czasie mrozów i upałów, trwałość od piętnastu do dwudziestu pięciu lat, materiał lekki, tani i dostępny) przegrały z jedyną wadą – łatwopalnością4. Jako materiał budowlany w okolicy wykorzystywano też wiklinę, trzcinę, perz, korzenie. Przed zimą ściany narażone na niekorzystne oddziaływanie wiatru ogacano: stawiano niewysoką, zwykle do poziomu okna, konstrukcję z żerdzi wypełnioną liśćmi lub słomą. Tego rodzaju konstrukcje można wypatrzyć na materiale wizualnym w książkach Franciszka Kotuli. Mszenie budynków było tylko jednym z wielu elementów ekosystemu architektonicznego. Całościowo dawał on wyraz ścisłym związkom z miejscem, jego uwarunkowaniami, dostępnymi materiałami i rozumieniem zależności pozostającego w ruchu świata materii.
4
Doświadczenie udanego transferu dawnej wiedzy i jej praktycznego zastosowania uświadamia, że wiele zasobów przeszłości wciąż może ujawnić swoją sprawczość, wystarczy odpowiedni impuls. Zaliczam do nich przede wszystkim zachowane obiekty dawnej architektury równolegle z rozproszonymi, lecz nadal istniejącymi niszami wiedzy praktycznej. Poszukiwanie inspiracji w rdzennych technikach budowlanych pozwala im trwać. To eksperyment: sprawdzamy, czy wciąż są żywe, na czym tak naprawdę polegają, z czym i z kim mogą nas połączyć. Drewniana ściana utkana mchem jest poniekąd ścianą zrobioną z lasu: domem i w pewnym sensie lasem jednocześnie. Oddycha, osłania, zmienia się, żyje.