Poważani naukowcy mówią nam dzisiaj cały czas, że świat jest zbudowany z klocków – i to nie tylko świat, który sami stworzyliśmy, ten składający się z artefaktów czy budynków, ale także świat przyrody, umysłu, wszechświat jako taki i w ogóle wszystko. Biolodzy mówią o klockach, z których powstało życie, psychologowie o klockach tworzących myśl, fizycy o klockach, z których zbudowany jest cały wszechświat. Metafora ta stała się wszechobecna do tego stopnia, że jesteśmy skłonni zapominać, jak jest świeża. Sam nie zdawałem sobie z tego sprawy do momentu, kiedy przed kilkoma laty przeczytałem książeczkę Najpiękniejszy dom na świecie napisaną przez historyka architektury Witolda Rybczyńskiego.

Rybczyński zwrócił w niej uwagę na fakt, że metafora „klocków” lub „cegiełek” weszła do użycia dopiero w połowie XIX wieku, wraz z rozwojem budownictwa mieszkaniowego – zamożnych domów, w których wyznaczone zostały również pokoje dla dzieci – wtedy budowanie z klocków mogło się stać dosłownie dziecięcą zabawą. Zanim tak się stało, większość zabaw rozgrywała się na zewnątrz, a nawet jeśli prowadzone były w środku, to podłogi były zbyt nierówne, pozastawiane i zagracone różnymi sprzętami, aby mogła na nich stanąć jakakolwiek konstrukcja. Począwszy od lat 50. XIX wieku, architekci zaczęli aktywnie propagować tworzenie i sprzedaż zestawów klocków dla dzieci. Idea głosząca, że świat jest zbudowany z klocków, wpajana nam od wczesnego dzieciństwa, stała się chlebem powszednim dla współczesnej myśli. Najważniejsze jest tutaj jednak to, że jest ona przywoływana bezkrytycznie i bez poświęcania jej najkrótszej choćby chwili wahania czy refleksji.

Tymczasem Gottfried Semper, pisząc swój pionierski traktat o Czterech elementach architektury dokładnie w momencie narodzin idei klocków, stał na całkowicie przeciwstawnym stanowisku. Semper dowodził w nim, że nawlekanie, skręcanie i zawiązywanie liniowych włókien należą do najdawniejszych ludzkich umiejętności i że to z nich wywodzi się wszystko inne, w tym także budynki oraz tekstylia. Pisał, że „początek budowania zbiega się w czasie z początkiem tekstyliów”. Uważał, że najbardziej podstawowym elementem budynków i tkanin jest węzeł. Zafascynowany etymologią, Semper znalazł argumenty na rzecz swojej teorii ewolucyjnego priorytetu sztuki tekstylnej w bliskiej relacji pomiędzy germańskimi określeniami dla „szwu” (Naht) oraz „węzła” (Knoten), które łączył indoeuropejski rdzeń „noc” (stąd nexusnecessitas).

Bliskość pomiędzy węzłami i złączami nie jest wyłącznie relacją z genealogicznego porządku technik. Chodzi tutaj, jak pokazał Semper, o dużo bardziej zasadniczą kwestię – co to znaczy robić rzeczy. Czy robienie bierze się z hierarchicznego składania z sobą uprzednio wytworzonych części w większe całości i tych w całości w jeszcze większe całości, dopóki wszystko nie zostanie z sobą połączone? Czy może jest raczej jak tkacki wzór z wiecznie rozwijających się nici, które zawijają się i zapętlają jedna wokół drugiej, rosnąc nieustannie i nigdy nie osiągając końca? Czy robienie polega na budowaniu czy nawijaniu? W pierwszym wypadku części można uważać za elementy składowe całości, która już istnieje, na razie tylko w wirtualnej postaci obrazu, planu czy szkicu poprzedzającego proces konstrukcji. W drugim wypadku z początku nie ma ani części, ani całości. Forma rzeczy wyłania się w toku samego procesu, z pola sił (naciągania i tarcia) ustanowionego poprzez związek wykonawcy z materiałami, które mają swoje własne skłonności i witalność.

Większość z nas ma w zwyczaju myśleć o złączu w kategoriach modelu część-całość, jako wyodrębnionym podstawowym elemencie. Jednak świat złożony niczym układanka, z doskonale do siebie dopasowanych, zaokrąglonych na brzegach kawałków, nie byłby w stanie przyjąć życia. Nic nie mogłoby się ruszać lub rosnąć. To właśnie Semper rozpoznał fakt, że w świecie rzeczy, które nieustannie się stają w procesach wzrostu i ruchu – to jest w świecie życia – zawiązywanie stanowi fundamentalną zasadę koherencji. Jest to sposób, za sprawą którego formy trzymają się razem i są zachowywane w ramach czegoś, co w innym wypadku stanowić by mogło bezkształtny strumień. Odnosi się to w równym stopniu do form, które rosną, jak organizmy, co i do form, które są zrobione – artefaktów. I rzeczywiście – kiedy tylko porzucimy przekonanie, że forma jest po prostu nakładana na materię fizycznego świata – czy to z wnętrza, na bazie wzorca genetycznego, czy też z zewnątrz, na bazie wzoru architektonicznego – konwencjonalny podział pomiędzy wzrostem i robieniem nie wydaje się już tak ostry i jednoznaczny, jak skłonni bylibyśmy myśleć.

Rozważmy przykład stolarza. W potocznej świadomości funkcjonuje on jako ktoś, kto łączy. Łączy z sobą kawałki drewna, robiąc z nich łodzie, budynki, meble i różnego rodzaju przyrządy. Jednak w procesie łączenia z sobą kawałków tnie, szlifuje i nawierca je po to, aby do siebie pasowały jak ulał. Elementy te nie były od samego początku częściami – i w tym sensie nie są też klockami, z których robi się rzeczy. One się dopiero nimi stają w miarę, jak postępuje praca, jak stopniowo zaczynają się nawzajem czuć, trzymając się coraz mocniej, kiedy praca asymptotycznie zbliża się do ukończenia, nigdy jednak tego stanu nie osiągając. To w tym miejscu właśnie leży powinowactwo łączenia i wiązania. Stolarz, nie różniąc się niczym od wyplatacza koszyków, tka swoje drewniane materiały, a forma struktury wyłania się z tej czynności. Nie jest przypadkiem fakt, że łaciński czasownik texere, „tkać” (stąd „tekst” i „tekstylia”) pochodzi od sanskryckich określeń „siekiery” (tasha) i „stolarza” (tashan).

Ci, którzy zajmowali się łączeniem, byli zatem tkaczami świata, a nie budowniczymi z klocków. W tym tkaniu podejmowali czynność tam, gdzie przerwała ją natura. Łodzie, budynki, meble są – jak mówimy – sztucznymi konstrukcjami. Są zrobione. A przecież drzewa rosną. Jednak drzewa, niczym rzeczy wykonane z ich drewna, są również utkanymi strukturami. Drzewny sęk jest zwojem w słoju, który formuje się w miarę, jak materiał rosnącego pnia okala wyłaniającą się gałąź. Ponieważ gałąź również w tym czasie rośnie, materiał sęku zostaje sprasowany do postaci rdzenia lub guzka. Kiedy gałąź obumrze lub kiedy drzewo zostanie pocięte na deski, sęk może wypaść, pozostawiając dziurę. Chociaż sęki są tym, co trzyma drzewo w całości, stanowią również największe wyzwanie dla stolarza. Być może różnica między sękiem a stolarskim złączem jest kluczem do różnicy pomiędzy rzeczami, które rosną, i rzeczami, które są zrobione. Jest to jednak różnica w ramach jednej sieci tkaniny.

W skrócie rzecz ujmując, klocek i węzeł stanowią dwie rozłączne figury służące do opisu budowy świata, oparte na filozofiach – odpowiednio – bytu i stawania się. Jaki zatem byłby utkany, a nie zbudowany z klocków, świat? Czy istnieje powiązanie pomiędzy myśleniem-poprzez-tkanie oraz rozumieniem świata „na środku sceny” jako wielości składającej się z ziemi u dołu i nieba u góry, a nie stabilnego globu, na którego powierzchni toczy się ludzkie życie? Co by się stało, gdybyśmy mieli sobie pomyśleć o ziemi nie jako o platformie płaskiej niczym podłoga z pokoju dziecięcego, na której ma stanąć budowla, ale jako o przepuszczalnej strefie, w której substancje wyłaniające się z ziemi wiążą się z powietrzem i wilgocią atmosfery w niekończącym się procesie tworzenia życia? Czyż wszystko, co żyje i rośnie, nie jest miejscem, w którym to łączenie – to splatanie – zachodzi? Jeśli tak, to być może to samo dałoby się powiedzieć o budynkach.

 

TŁUMACZENIE Z ANGIELSKIEGO: MICHAŁ CHOPTIANY

Artykuł Tima Ingolda Of blocks and knots ukazał się w czasopiśmie „The Architectural Review” w październiku 2013 roku. Dziękujemy Autorowi i Redakcji za zgodę na publikację.