Dorota Jędruch rozmawia z Agatą Kokoryn, Moniką Mazurek, Maciejem Rodakiem i Filipem Szelą

Latem 2024 roku, w ramach projektu „Osiedla mieszkaniowe Krakowa – społeczna i architektoniczna historia miasta”, realizowanego przez Fundację Instytut Architektury, staraliśmy się zarysować historię społeczną wybranych krakowskich zespołów mieszkaniowych. Do projektu zostały wybrane zespoły z różnych etapów rozwoju architektury mieszkaniowej w Krakowie: przedwojenne Osiedle Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej „Praca” przy ulicy Praskiej na krakowskich Dębnikach (1935–1938), osiedle socrealistyczne przy ulicy Rydla (1950–1958), modernistyczne osiedla Ugorek (1961–1967) / Wieczysta (1959–1963) i Mistrzejowice (1963–1983), postmodernistyczne osiedle Centrum E w Nowej Hucie (1985–1995). Zespoły z różnych czasów, różnej wielkości, w różnych lokalizacjach i o różnym statusie opowiadają odmienne historie zamieszkujących je społeczności; pokazują zarówno różnice, jak i zbieżności w generowaniu życia społecznego przez nowoczesne dwudziestowieczne osiedle. O tym, jak obserwować i opisywać te miejsca, opowiadają badacze i badaczki. Podsumowują swoje spacery badawcze, rozmowy i warsztaty prowadzone z mieszkańcami. Dokumentację projektu zamieściliśmy na stronie: https://osiedla.szlakmodernizmu.pl/.

Dorota Jędruch: Jaka jest specyfika osiedli, które badaliście? Co tam odkryliście? Zacznijmy od osiedla robotniczego przy ulicy Praskiej. Pochodzi z okresu międzywojennego i jest przykładem działalności spółdzielczej na terenie Krakowa.
Filip Szela: Rodziny części naszych rozmówców mieszkały tam od momentu jego powstania. Oni mówili o osiedlu zupełnie inaczej niż osoby, które wprowadziły się później. Osiedlowi weterani zwracali uwagę na możliwość pozyskania przestrzeni mieszkaniowej w poprzednim systemie, dziś już nieistniejącym. Wystarczyło wpłacić zadatek i spełniać określone warunki. Z nazwy osiedla wynika, że było projektowane z myślą o osobach niezamożnych. W umowie najmu zawarto obietnicę, że po dwudziestu latach użytkowania i płacenia czynszu mieszkania przejdą na własność lokatorów. W rozmowach pojawiał się wspólny żal o to, że po wojnie osiedle zostało przejęte przez miasto. System się zmienił, wymazano opcję przejęcia mieszkań przez ich lokatorów. Dopiero w latach 90. XX wieku i w pierwszej dekadzie XXI wieku miasto postanowiło rozwiązać ten problem. Zaczęło odsprzedawać te mieszkania za ustalony procent ich wartości rynkowej. Teoretycznie układ był korzystny dla mieszkańców, ale wszyscy, z którymi rozmawiałem, czuli, że wydarzyła się niesprawiedliwość: to miało wyglądać inaczej.

DJ: To niezwykłe, że przez sto lat i wielkie zmiany dziejowe: wojnę, PRL i jego upadek, przywiązanie do niedoszłej własności przechodziło na kolejne pokolenia.
FS: Przodkowie obecnych mieszkańców wprowadzali się tam przekonani, że z czasem zostaną właścicielami, zapewne stąd wziął się ich zawód po zmianie systemu. Wiele osób oczywiście skorzystało z opcji wykupu, ale poczucie krzywdy w nich pozostało. Co więcej, przez lata musieli się mierzyć z niepewnościom dotyczącą własności mieszkań. Ten pozornie poboczny wątek był ważny dla zrozumienia tożsamości tego osiedla i jego genezy.

DJ: Drugie z badanych osiedli zaprojektowano w latach 50. w stylu socrealistycznym. Z tą estetyką większości mieszkańców Krakowa kojarzy się wyłącznie Nowa Huta. Osiedle przy ulicy Rydla obrosło legendą uprzywilejowanego zespołu dla pracowników wojska. Jak on jest postrzegany współcześnie?

Monika Mazurek: Przede wszystkim mieszkańcy zauważają jego zwarty charakter, spełnienie idei miasta piętnastominutowego. Wszyscy rozmówcy zwracali uwagę na podobny zakres cech: nie trzeba iść daleko, żeby znaleźć krawcową, weterynarza, sklepy, szkołę, przedszkole, wszystko załatwią na osiedlu. Dzięki temu postrzegają je i mieszkanie w nim jako komfortowe. Istotne są także bliskość centrum miasta i łatwość w przemieszczaniu się rowerem. Mam wrażenie, że to był wspólny punkt wszystkich rozmów: ludzie doceniają to otoczenie i komfort związany z mieszkaniem w nim.

Każdy rozmówca wyrażał też nadzieję: „Chyba nam już tej przestrzeni nie zabudują”. Odnosili się do dodatkowego bloku, który kiedyś został tam wepchnięty kosztem zadrzewionego placu. Mieszkańcy zjednoczyli się wtedy, żeby zaprotestować przeciwko temu dogęszczeniu. Budynek ostatecznie powstał, tyle że w taki sposób, żeby wydzielić przestrzeń na dosadzenie drzew. Każdy z moich rozmówców zaznaczał: „Wiemy, że już nic nam tu nie wetkną”, czyli dostrzegają, że ta przestrzeń jest dosyć ciasna.

Na osiedlu nie obowiązuje strefa płatnego parkowania. Chętnie korzystają z tego osoby dojeżdżające do miasta. Temat budzi emocje. Uliczki między blokami są zastawione samochodami, piesi nie mogą korzystać z chodników, bo na każdym skrawku ktoś zaparkował. W trakcie badań naszą uwagę najsilniej przykuwały nasycona przestrzeń i działania mieszkańców, aby ją odciążyć oraz uchronić przed dalszym zagęszczaniem nowymi blokami.

Osiedle przy ul. Rydla, widok współczesny Projekt: Dyrekcja Budowy Osiedli Robotniczych w Krakowie / Miastoprojekt, urbanistyka: Władysław Bryzek (plan osiedla z 1956 roku), architektura: Mikołaj Soroka, Włodzimierz Łubkowski, Zbigniew Machnicki, Ludwika Dłużeń, 1950–1958
Fot. Wojciech Wilczyk

DJ: Czy w rozmowach pojawiał się socrealizm?

MM: Wątki architektoniczne pojawiały się z rzadka, jako ciekawostki lub element wspomnień. Ktoś zapamiętał na przykład, że cegła umożliwiała wspinanie się po elewacjach bloków, projektowanych według wytycznych wojska.

DJ: W latach 60. i 70. cegłę wyparła prefabrykacja. Umożliwiła budowę dużych zespołów mieszkaniowych. Badaliśmy dwa wytwory tej epoki: jeden w Nowej Hucie i jeden w jej sąsiedztwie.

Agata Kokoryn: Prowadziłam badania w Mistrzejowicach. Tamtejszy zespół jest ogromny, dlatego skupiłam się na jego wycinku – trzech osiedlach w okolicach parku Tysiąclecia: Oświecenia, Tysiąclecia i Złotego Wieku. Zaskoczył mnie brak wspólnej tożsamości tych miejsc, usłyszałam wielogłos różnych przynależności przestrzennych, często przekraczających granice administracyjne. Osobom mieszkającym na osiedlu Oświecenia często bliżej było mentalnie do Czyżyn i tamtejszego kościoła.

Architektura buduje zarówno poczucie wyjątkowości, jak i rozwarstwienia na „my” i „inni”. Nawet w obrębie jednego osiedla pojawiają się podziały na mieszkańców dziesięciopiętrowych punktowców, puchatków[1] i nowej deweloperki. Rozmówcy szczególnie podkreślali różnice między budownictwem z okresu PRL-u i nowych osiedli. Wraz z ewolucją osiedli zaszła wyraźna zmiana w ich postrzeganiu, a dzięki niej mieszkańcy doceniają konkretne wartości przestrzenne, z akcentem na zieleń. Ich troska o okolicę przejawia się w pielęgnowaniu ogrodów przy budynkach i skwerów. Nowe osiedle Avia moi rozmówcy sytuowali na przeciwległym biegunie jakości w stosunku do Mistrzejowic. Uważają, że osiedle PRL-owskie jest dobrze zaprojektowane, zielone, wygodne, materiały i wykonanie są tam lepsze, a mieszkania większe niż na Avii – ciasnej, pozbawionej zieleni, zastawionej samochodami i zakorkowanej, zbudowanej po najniższych kosztach, bez infrastruktury.

W rozmowach mocno wybrzmiał wątek starzenia się populacji i problemów, jakie z tego wynikają. Szczególnie dają się we znaki bariery architektoniczne: przez brak wind w czteropiętrowych budynkach mieszkania zmieniają się w więzienie dla starszych osób („Siedzą tam jak księżniczki w wieży”). Mieszkańcy dostrzegają też zmianę dynamiki społecznej: jest jak na cmentarzu albo w lesie – wokół ani żywej duszy.

Interesowałam się także zmianami w sposobach spędzania wolnego czasu i tworzenia się wspólnoty. Starsi mieszkańcy podkreślali rolę kombinatu: organizował czas wolny (wspomnienia wspaniałych potańcówek), ułatwiał także codzienne kontakty dzięki zapewnieniu wspólnego transportu.

DJ: Tak funkcjonowały osiedla patronackie: do rytmu produkcji dostosowywał się rytm życia. Współcześnie ta zależność nie ma racji bytu.

Targ przy ulicy Rydla w Krakowie
Fot. Michał Wiśniewski

AK: W wielu małżeństwach co najmniej jedna osoba pracowała w kombinacie. Spotkałam się z opiniami, że to właśnie ci ludzie najlepiej pasowali do tego osiedla. Elementem opowieści o pracy też zazwyczaj były porównania osiedla kiedyś i dzisiaj. Szczególnie wzrusza mnie historia o łące: przed laty mieszkańcy na niej się opalali, teraz w jej miejscu jest parking. Nawet rewitalizacja parku Tysiąclecia wzbudza ambiwalentne uczucia: choć mieszkańcy dostali teren nowy, elegancki, stracili fragment życia, historii i relacji.

DJ: Najdawniejsi mieszkańcy często postrzegają swoje „zasiedzenie” jako wyróżnik wśród tych, którzy wprowadzili się potem. Przekonanie, że my jesteśmy u siebie, a oni są przybyszami, w wielu miejscach towarzyszy „mitowi fundacyjnemu”. Mamy prawo do tej ziemi, bo byliśmy tutaj pierwsi, to my jesteśmy prawowitymi mieszkańcami. Osiedle zbudowano dla nas: wojskowych albo pracowników Kombinatu, potem napłynęli przypadkowi ludzie.
FS: Na pewno mieszkańcy zwracają uwagę na to, kto kiedy się wprowadził, i próbują wyznaczyć epoki w historii osiedla. Na osiedlu Robotniczym ważną cezurą było dobudowanie drugiego piętra we wszystkich blokach. Wielu starszych mieszkańców wspominało, że wtedy coś się zmieniło, bo na dobudowane kondygnacje wprowadziły się rodziny wojskowych i milicjanci. Dla wielu osób momentem zwrotnym jest prawdopodobnie zmiana pokoleniowa. Wprowadzają się zupełnie nowe osoby; nie wiedzą, w jaki sposób funkcjonuje osiedle, jak wyglądają relacje sąsiedzkie i że tutaj mówi się wszystkim „dzień dobry” oraz „zagaduje się do siebie na ulicy” – skomentowała jedna z rozmówczyń.

Maciej Rodak: Moim zdaniem tożsamość osiedla Wieczysta/Ugorek narodziła się z dychotomii centrum–peryferie. Mieszkańcy wspominają, że w oczach krakowian uchodzili za „miastowych”. Ci, którzy przenieśli się tu z historycznego centrum, zapamiętali przestrogi zasłyszane w młodości: nie zapuszczać się poza Wieczystą, bo „dalej to już tylko Huta”.

Silną granicę wizualną między Krakowem a robotniczymi przedmieściami wyznaczyły lotnisko w Czyżynach i park Lotników. Może z jej powodu osiedle nie ma silnej tożsamości. Zadecydowały relacje zarówno przestrzenne (zbyt blisko centrum), jak i kulturowe (osiedle pozostało „w orbicie” śródmiejskich instytucji kultury). Trudno też mówić o tożsamości miejsca, które przez lata było przykładem katastrofy demograficznej. Najstarszych mieszkańców z roku na rok ubywało, w ich miejsce pojawiali się studenci, a oni nie przejmują osiedlowej narracji, czyli również trwałej tożsamości. W ostatnich latach to się zmienia, przybywa młodych rodzin, w tym sporo ukraińskich uchodźców, wciąż jednak trudno prorokować, co będzie za pięć, dziesięć lat. Spółdzielnia i instytucje miejskie tylko pośrednio mogą wpłynąć na to, jakie będzie ono w przyszłości.

Osiedle Złotego Wieku w Mistrzejowicach, Kraków, projekt: Witold Cęckiewicz, Maria Chronowska, Jerzy Chronowski, urbanistyka: Maria Czerwińska, architektura: Tadeusz Bagiński, Stefan Golonka, Ewa Podolak, 1963–1983
Fot. Michał Wiśniewski

DJ: Na koniec zbadaliśmy symbol transformacji ustrojowej, niebiesko-różowe postmodernistyczne osiedle Centrum E w Nowej Hucie. Niemal przylega do socrealistycznego placu Centralnego. Budzi wiele kontrowersji: jedni je kochają, inni nienawidzą.
AK: Osiedle Centrum E od zawsze mnie intrygowało. Wydawało mi się zarówno brzydkie, jak i piękne, fascynujące, zaskakujące. W trakcie pracy odkryłam, że również mieszkańcy wyczuwają w nim wiele sprzeczności, a w codziennym życiu jego przestrzeń i funkcja generują wiele napięć. Kontrowersje wzbudza już warstwa wizualna. „Najbrzydsze osiedle w Krakowie”, „psuje piękną architekturę starej Nowej Huty” – grzmią krakowianie, choć głównie sąsiedzi z innych osiedli. Mieszkańcom już spowszedniało. Wspominali, że jest inne, wyjątkowe, kolorowe, wyróżnia się na tle okolicznych blokowisk. Szczególną uwagę zwracali na podobieństwo do zamku albo miasteczka, co w połączeniu z otwarciem na Łąki Nowohuckie daje efekt niesamowitości i niemiejskości. Ma on swoją cenę: fantazyjne formy (na przykład daszki) starzeją się w ekspresowym tempie, więc wymienia się je na bardziej funkcjonalne, ale tańsze. Zubożenie detali architektonicznych nie wynika ze złej woli, winne są raczej braki środków oraz niedocenianie form postmodernistycznych.

Większość terenu między budynkami zajmują miejsca dla samochodów. Choć stoją tu ławki i urządzono plac zabaw, rzadko ktoś z nich korzysta. Jest to przestrzeń tranzytowa, a nie miejsce spotkań i spędzania czasu wolnego, nie sprzyja tworzeniu się więzi sąsiedzkich. Pozornie nieprzyjazna przestrzeń kipi jednak od drobnych oddolnych praktyk i wspomnień. Wiele osób mieszkających na parterze sadzi pod swoimi oknami kwiaty, na jednym ze starych placów zabaw stoją pergole dla krzewów różanych, ściany w bramach są pokryte graffiti, a niegdysiejsza osiedlowa młodzież wspomina zabawy między budynkami, chowanie się w dziwnych klatkach pod balkonami, szczególne miejsce do jazdy na deskorolkach.

Wszyscy moi rozmówcy za największy atut osiedla uznali bliskość Łąk Nowohuckich. Piękne widoki za oknami i majestatyczne zachody słońca sprawiają, że można się tutaj czuć jak na wsi. Gdy budowano osiedle, na skarpie było niewiele zieleni, proces zarastania postępował równolegle z osadzaniem się w tej przestrzeni osiedla i jego mieszkańców. Zapamiętali, jak zjeżdżali z łysej skarpy na sankach i zbiegali po zbyt mocno kopniętą piłkę. Szybko pojawiła się potrzeba zagospodarowania pustego terenu, mieszkańcy sadzili drzewa owocowe i swoje ulubione kwiaty, ale mało co się przyjęło. Z czasem skarpę gęsto zarosły krzewy, tylko tu i ówdzie górują nad nimi mirabelki albo czereśnie.

Wejście do Rodzinnego Ogrodu Działkowego „Złoty Wiek”
Fot. Michał Wiśniewski

Najmłodszemu osiedlu z naszego projektu mieszkańcy bez pardonu wytykają błędy projektowe i wykonawcze. Wszystkie mankamenty Mistrzejowic były tłumaczone polityką PRL-u oraz brakiem materiałów; w Centrum E całą winę zrzuca się na architekta, tylko sporadycznie uwzględnia realia transformacji.

DJ: Agato, kiedy rozmawiałyśmy ze spółdzielnią i z głównym projektantem, Romualdem Loeglerem, miałam wrażenie, że on jest mocno zaangażowany w utrzymanie stanu osiedla. Czy twoi rozmówcy mieli świadomość, kto je stworzył?

AK: Nie, oprócz jednej rozmówczyni kiedyś zawodowo związanej ze spółdzielnią i kilku starszych osób mocniej zaangażowanych w jej działalność. W moich rozmowach to raczej osoby starsze punktowały błędy projektu i architekta, młodsze nie odwoływały się do projektu architektonicznego.

DJ: Nasz projekt badawczy nie dotyczył architektury osiedli, choć oczywiście była w nim mocno obecna, analizowaliśmy osiedle jako przestrzeń społeczną. Jak zdefiniowalibyście osiedle jako fenomen społeczny, w jakim stopniu przestrzeń osiedlowa generuje relacje społeczne?

FS: Architektura determinuje tworzenie relacji. Na osiedlach dużo na małej przestrzeni żyje wiele osób, do interakcji dochodzi więc często: na korytarzach, w windzie, na klatce schodowej, w sklepiku pod blokiem. Wielu moich rozmówców życie w społeczności uważa za pozytyw. Niektórzy mówili o bezpieczeństwie, wzajemnej pomocy i motywacji do współdziałania, spędzania razem czasu. Niemal każdy podkreślał, że czuje pewną zmianę, że teraz jest inaczej.

DJ: Na pewno dużo się zmieniło pod wpływem demografii. Osiedla się starzeją. Seniorzy są mniej mobilni, a bardziej nieufni, więc nawiązują relacje rzadziej i słabsze niż na przykład rodzice na placu zabaw.

FS: Moi rozmówcy z osiedla Robotniczego i Ugorka podkreślali, że obecnie sporo się zmienia. Starzy mieszkańcy umierają, wprowadzają się osoby spoza osiedlowego grona, dawne relacje się gubią, a nowe nie zawiązują.

Przestrzeń sąsiedzkich relacji, osiedle Złotego Wieku
Fot. Michał Wiśniewski

AK: Zgadzam się, że architektura jest silnym czynnikiem relacjo- i społecznotwórczym. Nie zgadzam się jednak, że seniorzy mniej wychodzą i rozluźniają więzi społeczne. Często to właśnie starość i samotność łączą ludzi. Gdy małżonek umiera, a dzieci są daleko, dużo bardziej docenia się relacje sąsiedzkie, szczególnie z osobami w podobnym wieku. Starsi mieszkańcy cenią sobie te spotkania, siedzą na ławkach i rozmawiają. Pomagają sobie wzajemnie: jeśli ktoś nie może wyjść, robią mu zakupy, zawożą do lekarza. Dzielą się jedzeniem, na przykład z sąsiadem, który po śmierci małżonki został sam, a nie potrafi gotować, owocami i warzywami z działki. Dbają o tę społeczność, często wspominali jednak, że czują zanikanie więzi. Nowi mieszkańcy nie potrzebują lokalnej społeczności.

FS: Na zmianę pokoleniową nakłada się zmiana przestrzenna: wciąż wiele osób migruje ze wsi do miasta, trudno im się odnaleźć w nowym otoczeniu. Do nowo wybudowanych bloków niemal wszyscy wprowadzali się jednocześnie; teraz jedna osoba albo rodzina trafia – często tylko przejściowo – w rewiry społeczności, która zażyłość budowała przez dekady. Trudno w takiej sytuacji o zaangażowane relacje sąsiedzkie.

AK: Nie zamierzam demonizować nowych lokatorów, jedynie przytaczam opinie starszych mieszkańców, a oni często dystansują się wobec przybyszów. Na pewno najemcy mieszkań „po babciach” albo kawalerek czują, że są tu tymczasowo. Do nawiązywania bliższych relacji motywuje własne mieszkanie, świadomość, że zostaniemy w nim na lata, może na zawsze.

Osiedle Centrum E w Nowej Hucie, widok od strony Skarpy, projekt: Romuald Loegler, Współpraca: Wojciech Dobrzański, Ewa Fitzke, Michał Szymanowski, Zbigniew Domański, Barbara Dziewońska, Elżbieta Koterba, 1985–1995
Fot. Jarosław Matla

W Mistrzejowicach usłyszeliśmy historie o wspólnototwórczym charakterze młodego osiedla. Opowiadali je mieszkańcy z wieloletnim stażem. W pionierskim okresie osiedle zamieszkiwali przeważnie rówieśnicy, ich dzieci były w podobnym wieku, w dodatku razem pracowali – w kombinacie. Zakład pracy organizował potańcówki, wczasy, pikniki, do pracy gromadnie jeździło się zakładowym autobusem. Dzieci chodziły do tych samych przedszkoli i wspólnie bawiły się na podwórkach. To wszystko sprawiało, że społeczność sąsiedzka była silna i ważna. Teraz dzieci jest mniej, a miejsca pracy są rozproszone, więc podobne mechanizmy nie mają szansy zadziałać. Wielu starszych mieszkańców dostrzega brak młodych na osiedlach: place zabaw są puste, nie słychać śmiechu dzieci. Żartowali, że osiedle zmienia się w sanatorium.
MM: Mieszkańcy Rydla zwracali uwagę, że dzieci były katalizatorem nawiązywania relacji, ale czasowo ograniczonym. Gdy dziecko przestawało chodzić do przedszkola albo szkoły, kontakty się urywały albo przynajmniej wyciszały.

Okazję do spotkań, ale też pretekst do eksplorowania osiedlowych zakamarków dają spacery z psem. Przy Rydla jest upakowanych mnóstwo miejsc, w których relacje rodzą się naturalnie – zaliczamy to na plus tego osiedla. Każdy z rozmówców poświęcał im sporo czasu, podkreślali bliskość parku Młynówki. Relacjom przy Rydla sprzyjają także ludzie od lat pracujący w tych samych punktach usługowych. Ci sami sprzedawcy na placu targowym i w Jubilacie wpływają na poczucie zadomowienia. Odnotowaliśmy doświadczenia osób, które wprowadziły się na późniejszych etapach istnienia tego osiedla. Ci ludzie mieli wrażenie, że nie w pełni weszli w zastaną społeczność.

DJ: Zaobserwowaliśmy, że osiedlowe relacje nie tworzą się spontanicznie, lecz w związku z okolicznościami, i wraz z nimi wygasają. Czy można powiedzieć, że te społeczności są ze sobą na jakichś warunkach i kiedy te warunki przestają funkcjonować, więzy się zrywają?

AK: Można, ale z zastrzeżeniem, że w mniejszych budynkach te relacje są dużo silniejsze i powstają dzięki architekturze. Często zna się wszystkich sąsiadów z jednej klatki, rozwiązuje wspólne problemy. W dziesięciopiętrowych blokach taka sytuacja jest znacznie rzadsza niż w czteropiętrowych i na mniejszą skalę, na przykład ograniczona do jednego piętra.

DJ: Często sąsiadów widujemy jedynie w windzie, za to niektórych słyszymy. Przez mimowolne słuchanie odgłosów z czyjegoś mieszkania jesteśmy jakby dopuszczeni do czyjejś prywatności. Nadmierne eksponowanie się na siebie nawzajem bywa krępujące i też nie służy budowaniu relacji.

Osiedle Centrum E w Nowej Hucie, przestrzenie międzyblokowe
Fot. Agata Kokoryn

MR: Niewątpliwie osiedle jest mieszanką zaangażowania i alienacji, a widzialność i słyszalność urastają tu do rangi symbolu. Nie mniej ważna od niego jest warstwa materialna, a właściwie materialistyczna. Jej przejawy nazwałem praktykowaniem przetrwania. Rozumiem przez to wypracowywanie metod i narzędzi organizujących osiedlową walkę o zasoby. Uwypukla je język. Dla opisu poszczególnych etapów życia moi rozmówcy nie używali kategorii technicznych ani romantycznych, nie uwznioślali związku z daną przestrzenią. Często analizowali swoje życie osiedlowe w sposób bardzo rzeczowy, niemal wyłącznie pragmatyczny. Na syntetyczne podsumowanie tych opowieści wybrałbym cytat: „Były to siermiężne czasy, ale jakoś sobie radziliśmy”. Na Ugorku rozmawiałem głównie z osobami starszymi. Granicę osiedla i jego punkty węzłowe mieszkańcy definiowali w kontekście etapu życia i aktualnej roli społecznej (kawaler, rodzic, pracownik) oraz potrzeb. W „praktykowaniu przetrwania” istotny jest sposób, w jaki ci ludzie nawiązywali kontakty, na ogół właśnie poprzez pragmatyzm.

W trakcie rozmowy w klubie osiedlowym jedna z pań przejęła inicjatywę moderowania i zaczęła wypytywać nieznanego uczestnika spotkania o „konsumenckie preferencje”. Nagle się okazało, że spontaniczne porozumienie między tymi ludźmi jest budowane w obrębie usług, pewnych „punktów dystrybucji”, zaspokajania konkretnych potrzeb. Nawet słynny „czyn społeczny” mocno opierał się na kolektywnym zaspokajaniu potrzeb indywidualnych. Pewna seniorka wspominała tę akcję jak najzwyklejszą rzecz w świecie, w której każdy miał swój mały interes. Jeśli był w tym koniunkturalizm, to i tak „dobro wspólne” postrzegali jako realne, a teren osiedla „należał do nich”, mimo że de iure nie mieli podstaw, by tak uważać. Tamte opowieści zestawione ze współczesnymi, z „kredytowych” osiedli, skłaniają do refleksji. Obecnie świadomość prawnej przynależności często paraliżuje spontaniczne działania w terenie (problemy rozwiązuje zarząd, operator itp.), a w „praktykowaniu przetrwania” dominuje narracja gry o sumie zerowej.

DJ: Czy coś łączy badane osiedla?

Osiedle Ugorek w Krakowie, projekt: Andrzej Radnicki (osiedle Ugorek), Władysław Leonowicz (Osiedle Wieczysta), urbanistyka Jerzy Plesner, Janusz Sierosławski, Architektura: Stefan Golonka, Kazimierz Chodorowski, Andrzej Radnicki, Irena Radnicka, Anna Sierosławska, Zbigniew Otfinowski, Krystyna Sitek, 1961–1967 (osiedle Ugorek) 1959–1963 (osiedle Wieczysta)
Fot. Maciej Rodak

MR: Nasze badania wbijają klin między dwie popularne narracje. Z jednej strony zwalczają redukcjonistyczne opowieści o rzekomej monotonii blokowisk, zarówno architektonicznej, jak i społecznej. Wciąż mało kto sobie uświadamia, że osiedla powstają od ponad stu lat, a „gierkowskie” blokowiska były tylko jednym z przejawów tego konceptu. Zestawienie przedwojennego osiedla robotniczego z postmodernistycznym Centrum E pomaga sobie wyobrazić, jak różnorodna jest to rodzina. Z drugiej strony nasze badania nie zatrzymują się na – popularnej ostatnio – popowej opowieści o osiedlowej idylli. Zieleń, względnie dobre warunki życia i bliskość usług składają się na współczesny wycinek długiego trwania tego, co na początku istnienia doskonale sprawdziłoby się jako sceneria dla kina moralnego niepokoju. Wydobycie przykrych, osobistych doświadczeń jest zadaniem niemal karkołomnym, mało kto samorzutnie odsłania tę stronę swojego życia. Doświadczyłem tego podczas jednego z etapów badań, w którym warsztatowo tworzyłem emocjonalną mapę osiedla. Ujawnienie kolektywnej niedoli i umiejscowienie jej w terenie nie było łatwe i zajęło trochę czasu; na nią nakładały się osobiste troski (na przykład samotne przeżywanie żałoby w anonimowym blokowisku). Małe i duże tragedie też są częścią osiedlowego życia i należałoby je zauważyć.

AK: Staraliśmy się zmierzyć z mitem osiedli jako przestrzeni nieludzkiej, pozbawionej historii i możliwości wyrażania siebie. W każdym z badanych zespołów odnaleźliśmy przykłady dużej sprawczości mieszkańców – potrafili dostosowywać odgórnie zaprojektowaną przestrzeń do własnych potrzeb. Każda inicjatywa – od pielęgnowania niewielkich ogródków po masowe akcje budowy kościoła – tworzyła kolejne warstwy historii osiedla. Składa się ona z małych gestów konkretnych osób, które troszczą się o okolicę i nieustannie dyskutują przestrzeń. Zmiany demograficzne sprawiają, że część tych opowieści z czasem zanika, ale stale powstają nowe, kształtowane przez aktualne potrzeby i perspektywy mieszkańców.

Osiedle Ugorek w Krakowie, Centrum Sportowo-Edukacyjne „SkakAnka”, plac zabaw
Fot. Maciej Rodak

DJ: Jakie wyzwania przyniesie osiedlom mieszkaniowym w Krakowie przyszłość?

MR: Najważniejszym wyzwaniem jest znalezienie odpowiedzi na to, w jaki sposób poważnie myśleć o osiedlach jako zasobie mieszkaniowym, nie tylko w Krakowie. W dawnych miastach wojewódzkich środki i możliwości są zawsze odwrotnie proporcjonalne do potrzeb. Część osiedli organizacyjnie prześlizgnęła się przez 1989 rok i wciąż realizuje archaiczną formę spółdzielczości, a równolegle w mediosferze i think tankach toczą się teoretyczne dyskusje o nowej spółdzielczości, tej na miarę XXI wieku. Presja kapitału i zmiany demograficzne powodują w części z osiedli rozpad więzi społecznych. Część obiektów w końcu dopadnie śmierć techniczna, a my staniemy przed dylematem: burzyć czy kosztownie wzmacniać? Obejmować ochroną konserwatorską czy przymykać oko na pobieżne remonty? Niebawem dobijemy do czterdziestu lat życia w demokratycznej Polsce, a wciąż na pewne pytania sobie nie odpowiedzieliśmy. Mam nieodparte wrażenie, że patrzymy na osiedla jak na skanseny, relikty czasów słusznie minionych: jakby stały tylko po to, by przypominać, że teraz dopiero dobrze nam się żyje. Jako zasób mieszkaniowy dostaliśmy niewątpliwie bonus od historii, choć czasem zbyt optymistycznie traktowany, jak banknot znaleziony w spodniach przed praniem. Cieszy, ale czy rozwiewa troski? FS: Pewnym wyzwaniem dla osiedli jest z pewnością próba ponownej reintegracji mieszkańców. Relacje sąsiedzkie odbudowywać na różne sposoby, na pewno pomaga tworzenie miejsc aktywności mieszkańców, aktywności lokalnej. Sporo takich inicjatyw funkcjonuje w Warszawie, we Wrocławiu. W Krakowie do tej pory powstało zaledwie jedno takie miejsce – na osiedlu Na Kozłówce. Mam nadzieję, że miasto postawi na tego typu rozwiązania, bo one pozytywnie wpływają na rozwój wspólnoty, integrację, a jednocześnie wzbudzają w mieszkańcach ducha inicjatyw oddolnych.

Osiedle Ugorek w Krakowie, Centrum Sportowo-Edukacyjne „SkakAnka”, plac zabaw
Fot. Maciej Rodak