Organiczny związek duchowości i sił witalnych człowieka został przerwany. Nastąpiła atomizacja duchowego życia człowieka, czego efektem stała się jego coraz większa powierzchowność. […] Europejczyk zawisł w próżni i nie ma ani żadnego punktu oparcia, ani nie wyczuwa pod stopami żadnej głębi. Jego egzystencja stała się trywialnie pospolita. Jest to dwuwymiarowa wegetacja. Ogranicza się do tego, co jest na ziemi, a raczej do tego, co znajduje się na jej powierzchni. Natomiast to, co jest nad ziemią i pod nią, pozostaje dla dzisiejszego człowieka nieuchwytne1.

Nikołaj Bierdiajew, 1922

Terytorium produkcji

Widok z lotu ptaka na coraz bardziej ujednolicone obszary krajobrazu uprzemysłowionej Europy przysparza problemów z rozróżnieniem specyficznych form osadnictwa i gospodarowania terenami. Trudno też sprecyzować, czy miejsce pomiędzy nimi wypełniają byty rzeczywiście odrębne. Na zunifikowane geometrycznie i morfologicznie „pomiędzy” składają się ciągi infrastrukturalne, lasy produkcyjne, zespoły zakładów coraz częściej już tylko poprzemysłowych, hektary powierzchni magazynowych, uprawy wielkopowierzchniowe. Regularne geometrie siatek dróg o długich prostych odcinkach, kanałów i linii infrastruktury technicznej nieco się zagęszczają w obszarach zabudowanych. W istocie są pochodną jednej, racjonalistycznej, techniczno-ekonomicznej organizacji. Obejmuje ona wszelkiej skali elementy zagospodarowania powierzchni ziemi, w coraz mniej organiczny sposób powiązane z podłożem i ze sobą nawzajem.

Wśród śladów dawnego pokrycia (i podszycia) ziemi trudno odnaleźć szczątki krajobrazu kulturowego z historią dłuższą niż kilka dekad. Najczęściej przetrwały w obszarach z jakichś powodów chronionych lub trudno dostępnych i w których jak w soczewce skupiają się elementy topografii i hydrologii terenu. Uwidaczniają się tam historie dostosowywania się człowieka do uwarunkowań przyrodniczych, ewolucje podziałów własnościowych, dawnych metod gospodarowania, organizowania obrony przed zagrożeniami. Zajmują stosunkowo niewielkie obszary i jawią się jak ręcznie wykonany splot, węzeł, wyróżniający się na tle obecnie dominującego porządku, osobliwa pamiątka po czasach, kiedy zamieszkiwanie, budowanie, gospodarowanie i uprawianie ziemi były integralnymi przejawami życia, nie dotyczył ich podział na wyabstrahowane kategorie. Przypominają zagnieżdżone w prostopadłościennych matrycach larwy owadów lub zalążki roślin.

Krajobrazy poddane regułom ekonomii i technokratycznej organizacji uznawano do niedawna za obce, nieludzkie, zaburzające naturalny porządek. Obecnie zdominowały nasz kontynent. Prawie żaden obiekt nie należy już do miejsca, z którego wyrósł. Standardowa, znormalizowana produkcja wyparła lokalną, „ziemską”, dynamikę życia, ciągłe jego reorganizowanie, „uprawianie” na cienkiej powłoce gruntów.

Wieś Salecchio Superiore górująca nad doliną Antigorio
Fot. Maciej Miłobędzki

Domy na podstawkach

W bezpośrednim odbiorze współczesna infrastruktura techniczno-budowlana nawet nie sprawia pozorów, że asymiluje się w środowisku przez stulecia przekształcanym i dostosowywanym do ludzkich potrzeb. Skupiska niemych, autonomicznych, abstrakcyjnych budowli, obiektów inżynieryjnych, zorganizowane w porządku podziałów własnościowych i liniach technicznej infrastruktury podziemnej, potęgują efekt oddzielenia. Architektoniczne próby formalnego, stylistycznego kontynuowania działań poprzedników pogłębiają wrażenie niedostosowania. Relikty tego, co ludzkie, a jednocześnie „ziemskie”, przetrwały do dziś w nielicznych enklawach, często sztucznie utrzymywanych dla ich walorów turystycznych. Kiedyś domy dosłownie się wspierały, splatały, tworzyły harmonijny, zamieszkany i ciągle ewoluujący organizm. To już przeszłość.

Dawne kamienne miasta, pozrastane murami i sklepieniami krytych przejść, stabilizowane zewnętrznymi schodami i przyporami, tworzyły system przegubowych elastycznych połączeń. Wzajemnie chroniły się przed destrukcją, wstrząsami sejsmicznymi, uciążliwościami warunków klimatycznych. Strategia przystosowania budowli do otoczenia czerpała z fizycznych, biologicznych właściwości podłoża. Sieciowe układy współzależności wiązały też zamieszkujących te miejsca ludzi. Wszystko to straciło na znaczeniu wraz z przejęciem większości relacji życiowych przez działania cywilizacji technicznej. „Autystyczne”, abstrakcyjne obiekty powstają obecnie całkowicie odpreparowane od wszelkich indywidualnych naturalnych cech środowiska, na wykarczowanym, wyrównanym, odwodnionym i ogrodzonym terenie. Mimo ich znacznego zagęszczenia pozostają wyobcowane, odporne na bodźce z bliższego i dalszego otoczenia. Powyżej postumentu w postaci odizolowanej od gruntu płyty fundamentowej albo betonowego pudła kondygnacji podziemnej obowiązują inne prawa, wolne od „ziemskich” zależności. Precyzja co do milimetra, modularność systemów i produktów budowlanych, abstrakcyjne normatywy i regulacje wyznaczają standard technologiczny, by wykreować oczekiwany, zunifikowany komfort życia.

Odcięcie się od naturalnych wpływów środowiska musiało doprowadzić do jego rabunkowej eksploatacji. Formy technicznego pośrednictwa między nim a w znacznej mierze autonomicznymi, oderwanymi od podłoża obiektami dotykają wszelkich ludzkich procesów fizjologicznych i relacji środowiskowych. Ich zasięg i skutki wykraczają daleko poza najbliższe otoczenie. Oddychanie, wymiana ciepła i wilgoci, wykorzystanie światła słonecznego, symbiotyczne związki z rozmaitymi formami wegetacji – wszystko to podlega obecnie inżynierskim, mechanicznym systemom. Powszechnie przyjmujemy, że większość użytkowników odizolowanych od ziemskich relacji jest gotowa płacić tę cenę za zaspokojenie niespotykanych wcześniej, jednolitych standardów komfortowego życia, nowych pragnień i oczekiwań. Czy jest nieuniknione? Czy warto ponosić „ziemskie” koszty generowane przez te systemy? Beneficjenci nie są świadomi dalekosiężnych konsekwencji niewątpliwych udogodnień. Negatywne skutki minimalizowane są doraźnie, wyłącznie w obliczu zagrożeń niemożliwych do ukrycia.

Domy na podstawce, odciętej od podłoża platformie, mają odległy w czasie rodowód. Są obok jaskini jednym z podstawowych modeli mitycznych, pierwotnych siedzib ludzkich. Semperowska karaibska chatka uniesiona na platformie do dzisiaj funkcjonuje jako model zamieszkiwania ponad wodą, mokradłami lub innymi problematycznymi formami topografii terenu, jest też protoplastką budowli szkieletowych uniesionych na słupach. Przeciwstawne modele: wnętrze lasu o dachu z koron drzew, półotwartych obrzeżach i ziemnej podłodze, domy zestawiane z materiałów wydobytych z ziemi, tkane płaszcze szałasów i namiotów, są mocno zakorzenione w podłożu, czerpią z niego siły żywotne. Większość współczesnego budownictwa należy jednak do pierwszego nurtu – jest antagonistyczna wobec wpływów środowiska naturalnego, izoluje się od niego.

Materialne formy domów, które identyfikujemy i odczuwamy jako „wyrastające” i czerpiące życiodajne siły z cienkiej, do niedawna życiodajnej warstwy pokrywającej Ziemię, przetrwały dziś na stosunkowo niewielkich obszarach. Jej obraz przez wieki współtworzyły symbiotyczne, organicznie od niej zależne ludzkie wspólnoty. Obecnie funkcjonują i organizują się mechanicznie. Ich sfery interesów i działania zależą od globalnych ekonomizmów; co najwyżej pośrednio, wtórnie, odnoszą się do specyfiki konkretnego miejsca. Nasi przodkowie powściągali zapędy do ingerencji budowlanych w topografię, traktowali takie działania ceremonialnie, z dużą dozą szacunku i obawy przed profanacją. Niczym nie zastąpiliśmy dawnej ciągłości kultury zamieszkiwania. Wyabstrahowane części składowe nowych antropogenicznych krajobrazów osiedleńczych nie są trwałe. Można je porzucić albo wymienić.

Wieś Salecchio Superiore górująca nad doliną Antigorio
Fot. Maciej Miłobędzki

Dlaczego…?

Wiele teorii i głosów krytycznych próbuje wyjaśnić, dlaczego nowe obiekty odczytujemy jako obce, sztywne, brzydkie, pozbawione życia, wyabstrahowane ze środowiska. Kolonizują dawne zespoły osiedleńcze i szczelnie pokrywają ich obrzeża monotonnymi, powtarzalnymi stemplami budynków. Ludzie od stuleci zawłaszczali, podporządkowywali sobie, ale i uprawiali, otaczali troską środowisko naturalne, współdzielili z nim problemy egzystencjalne. Dla kolejnych pokoleń motywy dostosowania, troski i współdziałania traciły na znaczeniu. Te same geny, to samo białko, ale domy wyglądają jak nie z tej ziemi, nie nawiązują relacji z różnorakim potencjałem zawartym w gruncie. Wszędzie też zjawisko to manifestuje się podobnie. Im dalej od pierwotnego jądra – zachowanego zaczątku osady – tym więcej „nieziemskich” konstrukcji. Im owo jądro – miejsce zabudowane kilkaset lat temu – jest bardziej charakterystyczne, tym mocniej bije po oczach kontrast między architekturą ziemską i nieziemską.

Wysoko uniesione partery najnowszych domów manifestują brak potrzeby jakiejkolwiek symbiozy i wymiany z ziemskim podłożem. Krytyki takiego stanu rzeczy nie należy utożsamiać z pochwałą polepy, ubóstwa zacierającego granice między egzystencją ludzką a zwierzęcą. Dotyczy odwrotu od jakichkolwiek pozytywnych, nieantagonistycznych metod wykorzystania potencjału fizycznych i biologicznych cech ziemi.

Dlaczego w którymś momencie ludzie obrazili się na naturę? ? Standardowe odpowiedzi architektów zazwyczaj nie dotyczą najistotniejszych relacji człowieka z ziemią. Najczęściej podążają w kierunku estetyki, kompozycyjnych metod osadzenia budowli w krajobrazie, użytych materiałów. W najlepszym razie poruszają kwestie odejścia od wzorców kulturowych lub wpływów globalnych polityk i ekonomii. Do kanonu uzasadnień należą:

– odejście od miejscowych kulturowych wzorców budowania, zunifikowane modele życia w dobie globalizacji;

– standaryzacja uniwersalnych systemów technicznych; znoszenie lokalnych ograniczeń;

– wysoko przetworzone materiały „nie z tej ziemi”;

– brak regulacji dotyczących ochrony krajobrazu kulturowego;

– typowe wzorniki, katalogi zabudowy;

– manifestacja prestiżu i dobrobytu, przeciwstawiane „malowniczej biedzie”;

– zanik „architektury bez architektów”, umiejętności budowania bez udziału specjalistów;

– potrzeba zaznaczania odrębności, nawet w stylizacjach „regionalnych”.

Odpowiedzi te dotykają istotnych kwestii, nie wyjaśniają jednak „ziemskiej” istoty pytania. Nie przybliżają nas do zrozumienia specyfiki ważnych relacji środowiskowych, nie odnoszą się do ciągłości ludzkiej egzystencji, związanych z nią cykli rozwoju, odnawiania, podtrzymywania, współtworzenia, czerpania sił z procesów zachodzących w cienkiej, życiodajnej strefie pokrywającej powierzchnię globu.

Cywilizacja techniczna na wielu polach ma osiągnięcia trudne do podważenia. Zarazem zdominowała ludzką wyobraźnię i oddaliła istotne pytania o cele i konsekwencje licznych udogodnień. Procesami tworzenia i myślenia o architekturze zawładnął przemysł.

Nie jest dobrze, gdy w poszukiwaniu utraconej ciągłości kultury architektonicznej próbuje się stworzyć jej współczesny ekwiwalent. Naturalnego procesu nie da się zastąpić wymyśloną strategią. Koniecznością jest raczej ewolucja architektury w kierunku „sztuki tkania rozlicznych sieci wszelkiego rodzaju związków, tak w światach fizycznym i społecznym, jak w światach kultury i psychologii”2. Nieziemskie modele budowli grzeszą przede wszystkim abstrakcyjnym, oderwanym od życia charakterem. Nieporozumieniem jest też potrzeba ciągłego przeciwstawiania, kategoryzowania nowego i dawnego, modernistyczne „coś nowego” lub tradycjonalistyczny język wzorców – pozornie przeciwstawne strategie podporządkowane regułom globalnego konsumeryzmu.

Bieda już nie jest malownicza. Współcześnie przejawia się w konglomeratach odpadów produkcji przemysłowej. Może się podobać pokoleniom zafascynowanym graffiti, tatuażem, oswajaniem zjawisk kontrkulturowych, z potencjałem relacji ziemskich ma jednak niewiele wspólnego. Abstrakcyjne, oderwane od środowiska sposoby myślenia leżą u podstaw strategii izolowania budowli od wszelkich wpływów otoczenia (pożądanych i nie), podłoża, czynników korozji biologicznej, a także projektowania budynków ze struktur, z systemów i produktów oderwanych od kontekstu miejsca.

Współczesne dążenie do różnorodności, „ciekawych brył”, form tradycyjnych, ale w „nowoczesnej” odsłonie, nowych technologicznie (czyli zazwyczaj przeciwstawnych rozwiązaniom zdroworozsądkowym) detali, opiera się na stereotypach i błyskawicznie się starzeje. Celem są zazwyczaj budowle skończone, jednorazowa kreacja, nie zaś rozłożony na pokolenia proces, ciągłe odnawianie, poprawianie. Powstają obiekty twarde, sztywne. Technologiczne nurty budowania, oderwane od terytorium, tylko w teorii pozwalają na wiele.

Detal drewnianej, symetrycznej dimory z Osso
Fot. Maciej Miłobędzki

Góry, uprawianie

Sceneriom wysokogórskim towarzyszy mnóstwo romantycznych mitów. Odnoszą się do mistycznych cech krajobrazów i jego mieszkańców. Niewiele pozostało obszarów, w których równie chętnie jak pośród gór doszukujemy się zakonserwowanych, żywotnych relacji człowieka i współtworzonego przez niego ziemskiego środowiska. Czujemy się zawiedzeni, jeśli nasze odkrycia odbiegają od kreowanych przez ostatnie stulecia idealistycznych wyobrażeń. Większość narracji towarzyszących naszym poszukiwaniom nie dopuszcza do głosu zdroworozsądkowego, praktycznego charakteru codziennych zmagań z życiem, biedy, realiów wyludniających się osad, ich powierzchownej, komercyjnej estetyzacji, przeprowadzanej na użytek turystów. Zdarza się nam ubolewać nad stopniowym zanikiem tradycyjnych form zamieszkiwania i rzemiosł, wypieranych przez nowe technologie, stopniowym zarastaniem pastwisk.

Sporadycznie podejmowane są próby odbudowy górskich form gospodarowania. Zmierzają do scalania lokalnych wspólnot z uwzględnieniem współczesnych realiów i mają swoje lokalne, małoskalowe sukcesy. Globalna gospodarka, nowe technologie, turystyka, instrumentalne wykorzystywanie wizerunku gór jako „brandu”, nie pozbawiają całkowicie tych terytoriów ich duchowego, ale i racjonalnego, gospodarczego wymiaru. Wciąż świadczą o nierozłącznej, niepodzielnej formule surowego, prostego życia. Prostota wynika tu z warunków naturalnych, a nie z architektonicznej estetycznej, minimalistycznej stylizacji.

Dzikie krajobrazy alpejskie wzbudzają w przyjezdnych zachwyt, wręcz egzaltację. Mało kto myśli o tym, że od stuleci współkształtują je żyjący tu ludzie. Charakter ich działalności najtrafniej oddaje słowo „uprawianie”. Zawiera się w nim praca w podłożu i na nim: przenoszenie materiału kamiennego i ziemnego, pozyskiwanie spłachetków pastwisk lub ogrodów, umiejętne prowadzenie strumieni wypływających ze zboczy. W wielu regionach wysokogórskich suche mury, tarasy, miękkie kamienne obrzeża ścieżek, łupkowe drogi dla mułów, jeszcze do połowy ubiegłego stulecia nie miały konkurencji w postaci wielkoskalowych elementów infrastrukturalnych: dróg dla samochodów, zagospodarowania stoków narciarskich, elektrycznych sieci przesyłowych (wyjątkiem są wielkie inwestycje hydroelektryczne, zainicjowane już na początku XX wieku). Dopiero wraz z nimi pojawiły się nowe formy, skale i techniki budowania.

Ziemski charakter zamieszkiwania zboczy i dolin alpejskich, metody budowania z nieobrabianego drewna i starannie dobieranego kamienia znacznie wykraczały poza terytoria masywów górskich. Od górnych odcinków dopływów Padu, spływających głębokimi dolinami południowych Alp, po skaliste wyspy Adriatyku powstają domy, szałasy pasterskie o bardzo podobnych charakterze i konstrukcji, z identycznego budulca. Kamienne mury i pokrycia dachów, ścieżki, mury oporowe ogródki i stelaże winnic zlewają się w jeden organizm.

Na podstawie planu pokazującej pozornie chaotyczne rozplanowanie i ukierunkowanie domów alpejskiej osady łatwo wyobrazić sobie warstwice, topografię terenu, cieki wodne, wycięte w zboczach ścieżki, ogrody warzywne. Odczytujemy rzeźbę terenu i struktury ukryte pod ziemią. Pewną trudność sprawia odgadnięcie linii podziałów własnościowych terytorium, działek. W istocie charakteryzuje je daleko posunięty stan rozproszenia. Poszczególni właściciele mają często kilkanaście niewielkich działek o organicznych kształtach wyznaczonych przez nasypy tarasowych pastwisk lub jedynie sezonowo ujawniające się na powierzchni ziemi cieki wodne. Bliskości domów, „wspierających” się nawzajem murów, okapów, sieć przejść i ścieżek nie determinują granice posesji. Domy i budynki gospodarskie (najczęściej zawarte w jednej bryle) wyrastają ze skalnego podłoża. Wąskie przejścia między nimi są chronione okapami dachów. Przydają się w trudnych warunkach pogodowych. Swobodna na pierwszy rzut oka morfologia pokrycia terenu jest wypadkową tego, na co pozwalają fizjografia i geologia, a także wspólnotowe życie, wzajemne wspomaganie się w różnych działaniach sezonowych i całorocznych. Autarkiczny charakter gospodarowania polega nie tylko na wykorzystaniu miejscowych zasobów, przejawia się również w stosunku tutejszych mieszkańców do pracy.

W górskich osadach trzeba sprawować ciągłą pieczę nad organizmami zatopionymi w antropogenicznym środowisku mieszkalno-produkcyjnym. W rytmie pór roku trwają nieustanne konserwacja, budowanie, korygowanie, utrzymywanie, dostosowywanie, uprawianie. Ten otwarty proces z natury ściśle nie definiuje docelowych rezultatów. Chyba żaden z mieszkańców znanej mi piemonckiej gminy nie zawęził swojej aktywności do jednej profesji. Większość zajęć ma silny organiczny związek z ziemią. A.N. wykonywał osadzane w skałach konstrukcje inżynierskie, budował też suche mury oporowe, wyznaczał alpejskie szlaki trekkingowe, uprawia ziemię, jest drwalem, trudnił się przemytem, w sezonie jesiennym sprzedaje na fiestach pieczone kasztany. Majster budowlany G. pracuje na miejscu, ale też często wyjeżdża do Szwajcarii, ponadto jest kucharzem i barmanem w schronisku, przewodnikiem górskim i pasterzem. Syndyk (wójt) G.M. ma restaurację i w niej gotuje, prowadził firmę odzieżową. S. uczy w małej wiejskiej szkole, wraz z przyjaciółką hoduje kozy, mają jedno z większych stad w okolicy. W sezonie turystycznym dorabia jako kelnerka, pomaga w karczowaniu i pielęgnowaniu lasu.

Swoje indywidualne i kolektywne zajęcia wszyscy uważają tu za twórcze reakcje na okoliczności, niekiedy trudne do przewidzenia. W pracy ci ludzie nie ograniczają się do standardowych, z góry ustalonych procedur. Składają się na nią ciągłe zmagania, ruch, świadomość osadzenia w mineralnej, organicznej historii miejsca. Mieszkańcy „domów na podstawkach” przybyli do wsi lub w doliny w ostatnich dziesięcioleciach. Koncentrują się raczej na szybkim osiągnięciu docelowych efektów technologicznie uwarunkowanego komfortu. Pracę fizyczną zastępują im mocno usprzętowione dyscypliny sportowe.

Ossolańskie symetrie
Fot. Maciej Miłobędzki

Lekcja Val d’Ossola

Dolina Ossola wrzyna się w południowe zbocza Alp Lepontyńskich. Kilka tutejszych odrębnych tradycji budowlanych współtworzy szerszą, alpejską kulturę kultywowania – udomowiania krajobrazu. Kształt nadali jej ludzie, którzy od stuleci kolonizowali zarówno wysokogórskie płaskowyże, jak i położone między nimi doliny. Przyniesione przez nich tradycje, nieco odmienne, jeszcze do niedawna rzadko się przenikały. Charakter domostw był wypadkową uwarunkowań podłoża, dostępności budulca, umiejętności i tradycji wykonawczych, kulturowych modeli życia i gospodarowania. W ciągu ostatnich sześciu stuleci ewoluowały tu typowe modele budynków, ich rozplanowania, osadzenia w terenie, detalu, kształtowania klimatu wnętrz. Każdy typ kamienno-drewnianych ustrojów zdefiniowały możliwości konstrukcyjne budulca, konkretne układy modularno-funkcjonalne. Mimo ograniczonego repertuaru form i materiałów nie sprawiają wrażenia powtarzalnych „stempli”. W swoim miękkim, oczywistym dostosowaniu do rzeźby terenu są tyle malownicze, ile racjonalne i nieco szorstkie.

„Tkane”, elastyczne ściany opierają się najczęściej bezpośrednio na skale. Na jej powierzchni płożą się posadzki; drogi z dopasowanych kamieni, układanych bez sztywnych spoin, sprężyście negocjują z podłożem i poddają się różnym formom użytkowania. (Jakże to odmienna koncepcja od właśnie remontowanych nawierzchni na warszawskiej Starówce: idealnie przycięte bloczki z granitu, równe spoiny i sztywne połączenia wymuszają gęste stosowanie szczelin dylatacyjnych, czyli też marnotrawstwo energii i surowca).

Stosunkowo luźno zestawiane, nieomal suche kamienne mury domostw wbudowane są w zbocza, często współuczestniczą w kształtowaniu tarasowego terenu. Najczęściej stoją na planie litery C, z otwarciem od południa, albo prostokąta. W pierwszym wariancie południowa ściana, od strony zbocza, ma drewnianą konstrukcję belkową, zapewnia „ciepłą” obudowę głównym pomieszczeniom mieszkalnym. W kamiennych wnętrzach od strony zbocza na ogół urządza się kuchnie i pomieszczenia gospodarczo-magazynowe. Ze względów pożarowych to najbezpieczniejsze miejsce dla otwartych palenisk kominków i kuchni. Ich plecy – pozbawione otworów, dekorowane piece kamienne – są wystawione do drewnianych izb pod sypialniami. Domy są podzielone na kilka stref klimatycznych; sprzężone ze sobą, świetnie się uzupełniają, wykorzystując potencjał fizycznych właściwości gruntu, wiatr, słońce. Kamienne ściany przewodzą ciepło, chłód i wilgoć.

Ossolańskie symetrie
Fot. Maciej Miłobędzki

Podobne koncepcje powoli przebijają się do współczesnej debaty architektonicznej i zyskują w niej uznanie (badał je i wykorzystywał w projektach Philip Rahm; idee Oskara Hansena analizuje i popularyzuje Centrala). Pomieszczenia magazynowe chłód i wilgoć czerpią z gruntu; od suchych drewnianych, słonecznych pomieszczeń mieszkalnych dzieli je wiele stref pośrednich. Dachy są masywne, kamienne, zestawiane „na sucho”; kryją się pod nimi poddasza na siano – jeden z wielu buforów klimatycznych tutejszych domów. Połączenie z gruntem i częsty brak izolacji przeciwwodnej sprzyjają cyrkulacji wody. Stosuje się za to dużo różnych metod drenażu, dba o „przewietrzanie” murowej struktury i takie jej formowanie, by umożliwiała odpływ wody. W przyziemiu mieszczą się magazyn, pokój gospodarczy, ewentualnie pomieszczenie dla zwierząt. Obecnie często są zamieniane w pomieszczenia użytkowe, z posadzką uniesioną nad gruntem i dobrze wentylowaną.

Drewniane belki swobodnie osadzone w murach pozwalają zachować elastyczność struktury budowli i przeciwdziałają pęknięciom. Wsunięte w ich nacięcia-bruzdy grube deskowania stropu są jednocześnie sztywne i poddają się ruchom budowli. Od osadzonych w terenie ścian przyziemia aż po czubek dachu wszystkie części domu nieustannie współdziałają jako jeden organizm. Zabiegi konserwacyjne są niezbyt uciążliwe, a domy zawdzięczają im dobrą kondycję nawet przez kilka stuleci. Kamienno-drewniane domy z XVI wieku niewiele się różnią od tych zbudowanych w ostatnich stuleciach.

Lokalny budulec ludzie obrabiają i przetwarzają w niewielkim stopniu. Jedynie belki nadproży, detale balustrad, kamienne kominko-piece i drewniane meblarskie okładziny ścian izb mieszkalnych bywają pieczołowicie wykończone i dekorowane.

Jednostkami miary zawsze były tu wyciągnięte z ziemi lub zebrane w pobliżu i ręcznie dostarczone kamienie – starannie wyselekcjonowane pod kątem podobieństw, wzajemnego dopasowania kształtów. Za punkt odniesienia przyjmowano także średnice i długości modrzewiowych bierwion, często jedynie okorowanych, co najwyżej nieznacznie gładzonych, łupanych. Prawie nigdy nie przycinano ich do formy prostokątnych belek. Rozstaw, liczba i średnica belek stropowych i dachowych, ręcznie przenoszonych kamieni, płaskich kamiennych łupków pokrycia dachów wynikają z czegoś w rodzaju standaryzacji modularności i powtarzalności. Jest całkowicie „ziemska”, a jednocześnie ludzka, nie metryczna. Budynki można szeregować na podstawie liczby segmentów stropowych. Domy murowane najczęściej są jedno-, rzadziej dwutraktowe, trakty mają długość od trzech do dziewięciu belek. Odstępy między belkami są we wszystkich budynkach niemal równe, wahania wynoszą maksymalnie kilka procent. Unikano niepotrzebnego cięcia kamienia lub drewna, tworzenia odpadów. Jeśli drobne ułomki kamienne jednak się pojawiły, trafiały jako wypełnienie do pionowych przerw między dwiema warstwami głazów muru lub uszczelniały suche spoiny.

Jedną z ciekawszych cech budynków ossolańskich (zarówno mieszkalnych, jak i gospodarczych) są powszechne tu układy symetryczne. Domy pomyślano jako rodzaj ramy. Jej boczne mury – kamienne, prostopadłe do zbocza – zamyka od góry również kamienny, dwuspadowy dach. Ramę wypełniają na ogół drewniane obwody ścian w konstrukcji wieńcowej, z symetrycznym prostopadłym przedzieleniem na osi budynku. Często w przyziemiu stoi tam słup z dekoracyjną belką; opierają się na niej wyższe kondygnacje. W poziome belkowania ścian wpisane są horyzontalne, panoramiczne zestawy okien. Osiowość i związek z ziemią są też podkreślone przez symetrycznie rozmieszczone, zewnętrzne kamienne schody, często zaskakująco monumentalne, o rozbudowanej geometrii. Przy ziemi są masywne, wyżej pną się konstrukcje coraz bardziej filigranowe.

Bliźniacze domy – dimory – zwykle powstawały dla członków najbliższej rodziny; niektóre także w poziomie są podzielone na cztery mieszkania. Z czasem na swoje cele przejęły je lokalne wspólnoty połączone nie tylko więzami krwi, ale w znacznej mierze też kolektywnym gospodarowaniem3. Typowy dla ossolan spontaniczny, rozproszony układ podziałów własności terenu przeniósł się w niektórych miejscach do wnętrz zabudowy.

Zaskakuje różnorodność tutejszego krajobrazu architektonicznego, składają się na nią bowiem rozwiązania w większości typowe. Zapewne wynika ona przede wszystkim z dosłownego zakorzenienia w ziemskim podłożu, miękkości płożących się po terenie murów, ręcznej, a nie mechanicznej pracy z materiałem dostępnym na miejscu.

Schody w schronisku Terrihütte, proj. Gion Caminada, 2007
Fot. Maciej Miłobędzki

Zbliżone do tradycyjnego kulturowe podejście do materialności alpejskiego życia i budowania prezentuje współcześnie między innymi szwajcarski architekt Gion Caminada. Unikalny charakter ludzkich interwencji w pejzażu wysokogórskim zawsze determinowały ograniczenia w dostępie do materiałów i umiejętności budowlanych – korzystano jedynie z lokalnych zasobów. One kształtowały również tryb życia, sposoby radzenia sobie z uwarunkowaniami klimatycznymi. Przy rozbudowie górskiego schroniska Terrihütte w Graubünden (2007) Caminada i członkowie Szwajcarskiego Klubu Alpejskiego (SAC) postawili na walory kulturowe wynikające z ręcznego, stopniowego pozyskiwania kamieni z najbliższego otoczenia. Interesowało ich budowanie jako proces, nie zaś dążenie do estetycznie wysublimowanego, zaprojektowanego obiektu. W ostatnim stuleciu schronisko przeszło kilka rozbudów i za każdym razem zachowano to, co powstało wcześniej. Nowa kamienna część nieinwazyjnie i harmonijnie wkomponowała się w drewniane partie budynku z lat 90. XX wieku. Nie decydowały krótkoterminowe koszty (gdyby nie ochotniczy, oddolny charakter działań wspólnoty, koszty prac i transport materiałów z dna doliny helikopterem byłyby z budżetowego punktu widzenia porównywalne ze zbieraniem kamieni w najbliższym otoczeniu). Ze względów kulturowych najważniejsze było podtrzymanie umiejętności korzystania z lokalnych zasobów natury, odpór wobec dzisiejszej polityki i praktyki projektowej, globalnych standardów, metod i technik budowania, prowadzących do zunifikowanego, abstrakcyjnie rozumianego komfortu życia4.[MJ1] [MM2] [MJ3] 

Efektem zbliżonego sposobu myślenia jest dom Martina Raucha w Schlins Vorarlbergu (projekt: Roger Boltshauser, Martin Rauch, zrealizowany w latach 2005–2008). Dom dosłownie i w przenośni wyrasta z podłoża, w zgodzie z szeroko popularyzowaną ideą „nieizolacjonistycznego” odłamu ekologicznego budowania. Wiele cech upodabnia go do ossolańskiej dimory. Materiał – glinę – w 80 procentach pozyskano z miejsca posadowienia domu, z wykopu. Z niej wzniesiono ściany, elementy stropów i posadzek. Drewniane belki stropowe (część ich powierzchni budowniczowie pozostawili nieobrobioną), łączą się miękko z elementami ceramicznymi i glinianymi, nie są na siłę formatowane do kąta prostego. Podłużny dom jest wcięty w zbocze i funkcjonuje trochę jak gruntowa pompa ciepła: transportuje pochodzące z ziemi ciepło, chłód i wilgoć5. Dom Raucha, podobnie jak tradycyjne domy, trzeba konserwować, ale nie jest to skomplikowany proces. Ogranicza się do uzupełniania powierzchni ścian ziemnym budulcem czerpanym na miejscu. Podobne strategie, łączące budynki z ziemskim podłożem, Boltshauser stosuje także w projektach większej skali, użyteczności publicznej.

Schronisko Terrihütte, proj. Gion Caminada, 2007
Fot. Maciej Milobędzki

Przeciw abstrakcji

Nie inspiracje, nie cytaty ani naśladowanie natury, ale głębokie egzystencjalne zaangażowanie w coraz bardziej zdestabilizowane środowisko może być alternatywną propozycją dla produktywistycznych standardów schyłku technokratycznej cywilizacji. Abstrakcyjne formy osiedleńcze muszą ponownie ustąpić miejsca zamieszkiwaniu jako naturalnemu odruchowi życia, „miastom bycia”6. Wielu badaczy zauważa problem odseparowania domów od środowiska, z którego wyrosły. Niestety, próbuje się go rozwiązywać systemowo, poprzez tworzenie wyimaginowanych zasad, reguł. Wciąż używamy „języka wzorców”, zamiast snuć opowieść o życiu Ziemian… Przez tysiąclecia budulec służył ludziom za rodzaj przewodnika między ich siedzibami a mineralnymi składnikami ziemi, grzybami, drobnoustrojami, przepływami powietrza, temperaturą, wilgotnością. Obecnie obsadziliśmy go w roli izolatora, w sterylnych obiektach.

Człowiek nowoczesny zbadał wybrane według własnej, „naukowej” systematyki elementy przyrody, wyseparował wybrane prawa, zależności i reguły. W odniesieniu do nich skonstruował specjalistyczne narzędzia7 i posługuje się nimi w procesie tworzenia środowiska zamieszkiwania.

Nikołaj Bierdiajew dowodził, że fragmentaryzacja obrazu człowieka, utrata jego integralności, rzuciła go w zależności od nieludzkich zasad, pozbawionych treści. Przesunięcie punktu ciężkości życia do sfery ekonomicznej było równoznaczne z odwrotem od jego twórczej afirmacji. „Emancypacja wcale nie była wyzwoleniem człowieka integralnego, człowieka jako takiego, była wyzwoleniem myśli jako sfery wyabstrahowanej z ludzkiej egzystencji, była ogłoszeniem autonomii myśli a nie autonomii samego człowieka”8.

Filozof się spodziewał, że w niedalekiej przyszłości ludzkość będzie musiała wejść na nową drogę ascezy. Rozumiał przez nią negację systemu industrialno-ekonomicznego (zarówno socjalistycznego, jak i kapitalistycznego), nie zaś ludzkiej wynalazczości i techniki. Dostrzegał konieczność powrotu do przyrody, pracy na roli, rzemiosła, zbliżenia miasta do wsi. Nie wierzył oczywiście w nostalgiczną powtórkę z organicznego porządku i ładu. Nastawiał czytelników raczej na poszukiwania nowych zależności, nowych wielopoziomowych, sieciowych powiązań, relacji także w ramach antropogenicznej, wysoko stechnicyzowanej rzeczywistości.

Bierdiajew ostrzegał przed rozpatrywaniem mariażu wolnego rynku i technologii wyłącznie w kategoriach ekonomicznych, podlega on bowiem również kategoriom moralnym. Współczesna technika położyła kres tellurycznemu okresowi w dziejach gatunku ludzkiego, człowiek przestał zależeć od ziemi i karmić się ziemią9.

Praca budowniczych, oddzielona od innych przejawów życia, straciła wartość i trwały punkt odniesienia. Człowiek uzbrojony w skomplikowane aparatury marzy, by podporządkować sobie naturę według własnego widzimisię, niezależnie od miejsca i czasu. Swoje zamiary wobec niej na ogół realizuje, jakby konfrontował się z wrogiem, nie waha się stosować przemocy. Nieziemskie = nieludzkie.