Państwo Szpakowiczowie od ponad dwudziestu lat mieszkają w południowej Francji, w miasteczku Millas, o średniowiecznym układzie urbanistycznym, wśród kamiennych murów wzniesionych około XIII wieku. Godzinami rozmawiamy o architekturze, a właściwie głównie to pan Jan – najbardziej znany z domu własnego zrealizowanego w latach 70. XX wieku w Zalesiu Dolnym – opowiada o swoich doświadczeniach w projektowaniu przestrzeni mieszkalnych.
*
Rano zasiadamy przy dużym stole, obok przesuwnego okna do atrium, pod średniowiecznym ceglanym łukiem. Później przenosimy się na najwyższą antresolę, do komputera i części archiwów. Kalki Canson z dawnymi projektami rozwijamy na stole roboczym pół poziomu niżej, a wieczorem wracamy na parter, by przy kominku w centrum domu oglądać slajdy z samotnej podróży gospodarza po Hiszpanii i Włoszech w 1978 roku.
Był to ogromny spacer po wybrzeżu i sięganie w głąb krajów. Jechałem furgonetką 3CV z silnikiem Dyane, dostosowaną do gorącego klimatu. Spędziłem w Algierii dziewięć lat i nieraz sobie chwaliłem te modyfikacje. Wystarczyło naciągnąć damską pończochę na filtry, żeby przetrwać burze piaskowe. Auto miało pr ędkość podróżną osiemdziesiąt trzy kilometry na godzinę, więc to była długa przechadzka. Każdy architekt powinien odbyć taką podróż, rodzaj rzemieślniczej praktyki u mistrzów.
W latach 80. XX wieku Jan Szpakowicz uczestniczył w planowaniu w Algierii całych miast. Wcześniej w Polsce zrealizował trzy domy jednorodzinne w Zalesiu, a także między innymi osiedle Wyżyny Wschód w Warszawie. Do dziś zajmuje się mieszkaniówką, projektuje siedliska o dużej intensywności, z dostępem do handlu i usług, i stale ma na względzie przede wszystkim wymiar społeczny. Ponieważ wykonuje pracę teoretyczną, bez osadzania jej w konkretnych lokalizacjach, jego refleksje na temat mieszkalnictwa nie są obciążone żadnymi ograniczeniami. Dzięki temu powstają cenne wskazówki projektowe. Nowe koncepcje opierają się na ideałach wypracowanych jeszcze w latach 60. XX wieku, kiedy w zespole Tadeusza Kobylańskiego pracował nad osiedlem Dobrzyńska w Płocku. Zrealizowano tam bloki z modułów jak z pudełek zapałek – każde mieszkanie ma własne ściany i strop z warstwą izolacyjną między nimi, więc panują tam doskonałe warunki akustyczne. Pięć par różnej długości ciągów czteropiętrowych budynków składa się z poprzesuwanych w planie mniejszych sekcji. Mieszkania są otwarte na wschód i zachód, na przemian na wewnętrzną ulicę i tereny zielone. Całość nie sprawia wrażenia monotonnego blokowiska, bo mimo modularności architektom udało się dzięki przesunięciom i różnicom długości zachować pewną swobodę w kształtowaniu budynków. Młody Szpakowicz zaprojektował dwukondygnacyjny pawilon handlowy z niewielkim placem obniżonym względem ulicy; nad nim poprowadzono galerie komunikacyjne do lokali powyżej. Podstawą dla projektu był prostopadłościenny moduł. Odświeżony, lecz współcześnie udekorowany bez związku z pierwotnym projektem, budynek funkcjonuje do dziś.
Na komputerze otwieramy Google Maps i „zwiedzamy” warszawskie osiedle Młodych według projektu Kobylańskiego. Zachwalamy jego skalę, stosunek ilości zabudowy do zieleni, układ połączonych wnętrz urbanistycznych i elegancką architekturę, zniszczoną głównie przez termoizolację.
*
Do Francji Szpakowiczowie przyjechali w latach 90. XX wieku, a na początku XXI wieku zamieszkali w dawnej grange – czyli budynku gospodarczym zaadaptowanym na dom. Nie ma tu wydzielonych pokoi, zastępują je miejsca na różnych poziomach, antresolach piętrzących się pod dachem do wysokości siedmiu metrów. Otaczają nas dziesiątki rysunków, zdjęć, pamiątek, prezentów od znajomych.
Mały wymiar pojawia się w każdym w domu, we wszystkich drobnych rzeczach. Z czymś się wiążą, lubimy te bibeloty. Ten najmniejszy wymiar jest niezbędny, żeby wnętrze mieszkalne było osadzone w kontekście naszego życia, miało wartości, wspomnienia. Te małe przedmioty je reprezentują.
W domu w Millas najmniejszym wymiarem – obok pamiątek, książek i przedmiotów codziennego użytku – jest lokalny otoczak, budulec ścian. Tworzy ich fakturę, podobnie jak posadzek we wnętrzach, w patio i ogrodzie, a dalej murów wzdłuż ulic i całego miasteczka, bo taka była lokalna technologia wznoszenia ścian, tylko narożniki wykańczano cegłą. Wydobywany z rzeki, wiąże miasto z krajobrazem, dowodzi lokalnego charakteru konstrukcji wznoszonych tu od wieków. Miasto jakby zawiera się w jednym zdaniu: zaczyna się w kontekście, a kończy na detalu w domu. Tak swoją twórczość opisuje Szpakowicz – jako ciągłość między skalą lokalnego kamienia a miastem z niego zbudowanym. Zaraz potem wraca do skali bibelotu.
Il. z archiwum Jana Szpakowicza
W trakcie rozmowy często przechodzi od wymiaru dłoni do siedliska, od budulca do miasta, od miasta do detalu. Wszystko w jednym płynnym zdaniu. Doskonali je przez całe życie, jak Grand z Dżumy Alberta Camusa: „W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego”…
*
Oglądam szkice Szpakowicza z kursu historii na studiach, wczesne zapiski projektowe i studenckie koncepcje – wyraźnie widać spójność między antycznymi siatkami słupów na wzgórzach, analizami projektów Richarda Neutry i Paula Rudolpha a własnymi pomysłami, opartymi na układach modularnych prostopadłościanów i płynnej przestrzeni między nimi – tak jak w jego domu w Zalesiu Dolnym. Na dobre opuścił go na początku lat 90. XX wieku, metody projektowej jednak nie poniechał – jeśli dobrze poukładać kostki na modularnej siatce konstrukcyjnej, na przykład tworząc meandry i zachowując odpowiednie odległości między modułami, powstanie swobodny, miękki przepływ, czy będzie to dom i wijąca się między pokojami przestrzeń wspólna, czy krajobraz między prefabrykowanymi blokami w skali całego osiedla.
Widać tu uniwersalność i konsekwencję myślenia o architekturze wychodzącej od pojedynczego człowieka ku całym społecznościom. W urealnieniu ideałów zapisanych młodzieńczą ręką w szkicowniku nie przeszkodziły Szpakowiczowi narzucona prefabrykacja ani siermięga PRL-u.
Siatka jest niezbędna, żeby uzyskać ciągłość – meandry mogą krążyć po niej w nieskończoność. Siatka daje wspólny mianownik dla zespołu budowli i mebla – elementów tego samego zbioru. Ona zaczyna się od dłoni człowieka, czyli odbiorcy architektury, a później powstają rzeczy bardziej złożone. Zaczyna się od rodziny, a kończy na społeczności, która spotyka się w przestrzeni.
Interesowały mnie osiedla mieszkaniowe, bo istniejące rozwiązania wydawały mi się niezbyt fortunne. Nasuwały się pytania, co można zrobić inaczej. Z nich wynikły pewne przemyślenia, a potem szansa na parę realizacji. Temat do dzisiaj pozostaje otwarty.
Przede wszystkim chodziło o powiązanie skali ludzkiej i miasta, niezbyt oczywiste w czasach masowej produkcji ustandaryzowanych mieszkań. Szpakowicz, nie rezygnując z prefabrykacji, starał się nadawać projektowanym przez siebie osiedlom rys indywidualności. Na osiedlu Stegny w Warszawie zrealizowano autorski system zadaszeń wejść do klatek schodowych, ławek, osłon śmietnikowych i innych elementów małej architektury, zaplanowanych z myślą o społeczności i pojedynczym mieszkańcu. Zamiast ciągnących się w nieskończoność blokowisk zaproponował mniejsze grupy budynków; komunikacja kołowa nie miała do nich wstępu, za to mile widziane były zieleń i usługi. Należał do tej grupy architektów, którzy z prefabrykacji starali się wyciągnąć jak najwięcej dla mieszkańców, ale jednocześnie rozumieli jej ograniczenia. Szczególnie dobrze widać to w niezrealizowanym projekcie algierskiego miasta Boughezoul: zabudowa każdego osiedla ma odrębny charakter – są układy punktowe, liniowe, diagonalne – ale w każdym bezpieczne „zatoki” są połączone ulicami handlowo-usługowymi.
Rys. z archiwum Jana Szpakowicza
Współcześnie zerwał się wygodny dla mieszkańców związek handlu i usług z miejscem zamieszkania, czyli możliwości zaopatrzenia się we wszystkie potrzebne rzeczy na co dzień, bez zbyt dalekiego i częstego przemieszczania się. Przemieszczanie się jest wymuszone przez odsunięcie handlu, ale także szkół, opieki medycznej, miejsc rozrywki i terenów rekreacyjnych od układów mieszkaniowych. Konieczność poruszania się samochodem powoduje, że mieszkalnictwo w sensie życia codziennego jest zakłócone.
*
Jednym z pierwszych projektów mieszkaniowych Jana Szpakowicza było osiedle Waszyngtona w Warszawie. Opracował je na studiach w klasie Heleny Syrkus i zostało przeznaczone do realizacji, gdy młody architekt zatrudnił się w Miastoprojekcie (choć z powodów administracyjnych i nie do końca znanych projektantowi nie doczekało się budowy). Składa się z pięciu ciągów budynków podzielonych w planie na kwadratowe, poprzesuwane względem siebie moduły. Różne wysokości przypisane do poszczególnych kwadratów (od pięciu do czternastu kondygnacji) sprawiają wrażenie, że połączone punktowce stopniowo podwyższają się i obniżają. W tej na pozór formalnej zabawie chodziło przede wszystkim o jak najlepsze nasłonecznienie poszczególnych mieszkań. Szpakowicz podjął nawet próbę napisania programu komputerowego, który by je obliczał, ale w latach 60. XX wieku we Wrocławskich Zakładach Elektronicznych „Elwro”, wyposażonych w komputery Odra, nie zdołał tego dokonać. Na parterze, w cokole zespołu, umieścił usługi i handel oraz parkingi.
W projekcie osiedla Waszyngtona w Warszawie wyeksponowana lokalizacja wymagała zespołu, który by się wyróżniał i był dobrze widziany – pod każdym względem. Postanowiłem przeanalizować jak najbardziej intensywny zespół, z każdym mieszkaniem dobrze nasłonecznionym według linijki Twarowskiego. Wyszedł dość atrakcyjny, zwarty układ przestrzenny, ponieważ z rozważań, jak każde mieszkanie wystawić na słońce, wynikły różne wysokości budynków. Parter przeznaczyłem na usługi, bo był najsłabiej oświetlony. W ten sposób zespół zyskał pewną autonomię. Niestety do realizacji nie doszło, prawdopodobnie ze względu na problemy z terenem i gabarytem zabudowy, choć potem zrealizowano budynki o podobnych wysokościach.
Początkowo profesor Syrkus nie była tym projektem zachwycona, bo za bardzo jej przypominał dziwiętnastowieczne podwórka warszawskie, ale zmieniła zdanie, kiedy to zostało przedstawione do realizacji. Zawarliśmy swego rodzaju rozejm, robiłem u niej dyplom mieszkaniowy. Utrzymałem kontakt z mieszkalnictwem.
*
Projekt warszawskiego osiedla Natolin Wyżyny Wschód często pojawia się w naszych rozmowach. Zostało zrealizowane w 1978 roku – tym samym, w którym młody architekt przemierzył południową Europę niebieską furgonetką. Meandry bloków tworzą zróżnicowany w skali wewnętrzny krajobraz, dziś zarośnięty bujną zielenią. Przy budynkach zaprojektowano krzewy, a dalej wyższe drzewa; murki z ławkami przechodzą w mikroplacyki i niwelują wysokości w terenie; zaprojektowano w nim również delikatne wzniesienia. W archiwum projektanta odnajdujemy ręczne szkice tego osiedla – wyjątkowa rzecz, bo zawsze wolał robić makiety niż rysować perspektywy. Budynki na nich są neutralne, tworzą tło dla drzew, te zaś szpalerami przechodzą przez osiedle i rozlewają się przy miejscach spotkań.
Osiedle wykonano w zabudowie ciągłej. Była to wstęga z ciągiem zatok, osiedlowych wnętrz – swego rodzaju studium kameralności. Mimo że pojawiły się tu budynki jedenastokondygnacyjne, całość miała dobrą intensywność i skalę, prawidłowe proporcje przestrzeni otwartych do wysokości budynków. Wydaje mi się, że rytm uderzeń wyższymi budynkami daje przestrzeń bogatszą w odbiorze. Nie przycięliśmy wszystkiego w jeden gabaryt. Widać, że to nie jest blokowisko.
Całość zrealizowano w uproszczonym systemie szczecińskim, więc układ wstęgi wynikał także ze sposobu budowania i drogi dźwigu – mógł się tu przesuwać, nie napotykając na martwe miejsca. Wykonawca był zadowolony.
Przy osiedlu z jednej strony była przewidziana szkoła, z drugiej usytuowaliśmy pas handlowy według projektu Jacka Nowickiego. Niestety zamiast szkoły powstał inny budynek. Teren był trochę pochyły, więc przyziemie, ze względu na zagłębienie, miało warunki niezupełnie mieszkalne. Dobre miejsce na pracownie rzemieślnicze, przestrzenie usługowe, a mieszkania zaczynały się dopiero na wysokim parterze. Tak funkcjonuje Pasaż Natoliński.
Ta architektura nie dominuje, ma skalę wnętrza intymnego. Szczęśliwie miałem w zespole bardzo dobrą zieleniarkę Wandę Staniewicz, udało się wprowadzić zaplanowaną zieleń. Wzniesienia w terenie zaprojektowaliśmy, by uniknąć budowy przepompowni – odprowadzają wodę deszczową i ścieki.
*
Po pierwszej wystawie monograficznej, w Muzeum Architektury w 2021 roku, Szpakowicz kontynuował prace nad środowiskiem mieszkaniowym człowieka. W warsztacie urządzonym na jednej z antresol wyciął drewniane moduły i poskładał koncepcję założeń mieszkalnych dla około pięciu tysięcy osób – tyle mieszka w jego miasteczku. Projekt jest teoretyczny, nacechowany dydaktycznie, choć każdy architekt projektując, myśli o realizacji. Ta wizja konkretyzowała się w kilku fazach i wariantach – punktem wyjścia były bloki, rozbijane na mniejsze formy, na przykład malownicze struktury piętrzące się tarasowo. Szpakowicza interesowało przede wszystkim zaprojektowanie osiedla, które działałoby na wzór dawnego Millas – miejsca zamieszkania z handlem i usługami, pośród pól uprawnych. Intensyfikacja zabudowy ma tu podobne podstawy jak w projekcie jednostek mieszkalnych Le Corbusiera, czyli uwolnienie terenu, na który wypływa transatlantyk. Struktura Szpakowicza jest jednak bardziej rozdrobniona, cztery zestawy wieżowców są połączone cokołem handlowo-usługowym. W dzisiejszych realiach taka formuła może być podważana.
Rys. z archiwum Jana Szpakowicza
Najbardziej fascynuje całościowe podejście do projektowania – od skali urbanistycznej po systemy meblowe. Szpakowicz projektuje meble jako przedłużenie architektury. Chyba najściślej przystaje do nich – choć niekoniecznie oddaje całość pomysłu – słowo „meblościanka”. System meblowy jest oparty na takiej samej siatce konstrukcyjnej jak budynek i przybliża architekturę do skali dłoni: ona trzyma „bibeloty”, ale też codziennie odkłada okulary na półkę, odstawia kubek na blat… Obecnym koncepcjom Szpakowicz nadaje kształt nie tylko w makietach i szkicach; finalnie przedstawia je w tabelkach programu MS Word, zmienia jedynie umowny wymiar jej modułu: centymetr dla mebla, kilometr dla miasta. Narzędzie jednak nie ma znaczenia, gdy w głowie wciąż pojawiają się pomysły. Najnowsze projekty Szpakowicza są raczej diagramami. Architekt nie dba o formy elewacji, interesują go bryły, program i detal umożliwiające funkcjonowanie tych struktur. Wyraźnie dochodzą w nich do głosu także jego studenckie idee, jakby nadal układał zdanie, które zaczął pisać ponad sześćdziesiąt lat temu.
Z programu osiedla dla pięciu tysięcy mieszkańców, zawierającego mieszkania, handel, usługi, zespoły sportowy i kulturalno-oświatowy, żłobek, przedszkole, ośrodek zdrowia, administrację, gastronomię i garaże dla 2688 samochodów (dwa pojazdy na mieszkanie), wyrosła budowla na terenie o powierzchni około pięciu hektarów.
Substancję mieszkaniową rozdysponowano w szesnastu budynkach po dwadzieścia jeden kondygnacji każdy, podzielonych na cztery grupy. Komunikacja zespołu została oparta na czterech krytych pasażach, obsługujących całość zagospodarowania. Wychodzą poza obszar budowli, już jako otwarte ciągi piesze, i łączą część centralną z programem zlokalizowanym na otaczających terenach zielonych (szkoła, dom opieki, tereny sportowe, basen pływacki oraz przystanek komunikacji masowej). Niezależnie od pasaży każdą z czterech grup mieszkalnych łączą z terenem bezpośrednie wyjścia.
Wielkość proponowanej zabudowy odpowiada średniowiecznemu Millas. Przyjęte w opracowaniu strefowanie pionowe, gdzie piętra mieszkalne górują nad parterem usługowym i garażami, jest podobne do powtarzalnego modułu miasta średniowiecznego, czyli domu jednorodzinnego – w nim na parterze mieścił się sklep lub warsztat, stał koń i wóz, a mieszkano na piętrze. Ostatnia analogia dotyczy parteru w skali człowieka pieszego i pełnego, podstawowego zaopatrzenia mieszkańców w miejscu zamieszkania.
Część wertykalna (mieszkalna) i horyzontalna (usługi) są w założeniu niezależne, co pozwala na swobodne modelowanie tych struktur w szczegółach, bez naruszania podstawowej geometrii budowli.
Analogiczne zagospodarowanie, tylko że dla 2,4 tysiąca mieszkańców, zaproponowałem w 1963 roku w projekcie osiedla Waszyngtona w Warszawie. Tam też powiązałem w całość zabudowę mieszkalną, handlową i usługową.
Czy koncepcje Jana Szpakowicza – zarówno zrealizowane w latach 70. XX wieku, jak i projektowane przez niego obecnie – w dzisiejszych realiach znalazłyby inwestora? Trudno o optymizm. Największą szansę na realizację mają systemy meblowe. Od osiedli robotniczych lat 20. XX wieku po dzisiejsze „deweloperki” jakość mieszkaniówki stale spada. Szpakowicz dostarcza jednak punktów odniesienia w epoce ogólnej degradacji środowiska mieszkaniowego i sprowadzenia człowieka raczej do roli kredytobiorcy niż pełnoprawnego uczestnika przestrzeni społecznej.
*
Schodzimy na parter. Za dnia słońce oświetla kolejno patio i mały ogród, oddzielony murem od domów sąsiadów. Blat okrągłego stołu jest wykonany z koła jednokonnego powozu – niegdyś środka transportu na wąskich uliczkach Millas. Jeszcze kilkanaście lat temu większości sprawunków można było dokonać przy okazji spaceru. Teraz do sklepu trzeba jeździć autem, bo dla zewnętrznych inwestorów bardziej opłacalne są centra handlowe i markety niż lokalne sklepiki…
Fot. Łukasz Wojciechowski